Chorwacja pierwszy raz w swojej historii zagra w finale mistrzostw świata! W pewnym momencie mało kto dawał piłkarzom z Bałkanów szansę, bo przegrywali z Anglią i wyglądali na bezradnych. I zmęczonych poprzednimi dwoma meczami, w których grali po 120 minut. Teraz znów zagrali bite dwie godziny. I znów zadziwili wszystkich!
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Wyrównali w najmniej spodziewanym momencie. To był początek końca Anglii, która wypuściła zwycięstwo na własne życzenie. Bo zmarnowała wcześniej kilka fenomenalnych okazji. A te, jak wiadomo, lubią się mścić.
Ale od początku. Dla Chorwatów to miał być historyczny mecz. Minęło równo 20 lat od brązowego medalu Hrvatskiej w 1998 roku. I koniecznie chcieli to przebić. Anglicy byli jeszcze bardziej wygłodniali. Nie ma co ukrywać, że marzyło im się drugie złoto, na które czekają już ponad 50 lat, czyli od mundialu w Anglii.
Przed meczem na wypełnionych po brzegi Łużnikach kibice zadawali sobie pytanie, jak Chorwacja wytrzyma po dwóch dogrywkach i wojnach nerwów w rzutach karnych w poprzednich rundach. Odpowiedź przyszła, zanim kibice zdążyli się rozsiąść przed telewizorami.
Wejście smoka Trippiera
Hrvatska od początku wyglądała na zmęczoną: fizycznie i psychicznie. Anglicy wykorzystali to natychmiast. Już w pierwszych minutach wyszli na prowadzenie po popisowo wykonanym rzucie wolnym tuż sprzed pola karnego. Strzelcem przepięknego gola Kieran Trippier!
Chorwacja zupełnie nie potrafiła się pozbierać i co najwyżej niecelnie, bez wiary strzelała. Znacznie groźniejsi byli po kontrach Anglicy. Wspomnijmy tylko fantastyczną okazję Harry'ego Kane'a metr przed chorwacką bramką po pół godziny gry.
Po Hrvatskiej w pierwszej odsłonie widać było za to trudy turnieju. Czyli 120 minut morderczej walki zarówno z Danią jak i z Rosją. Nie byli w stanie realnie zagrozić angielskiej bramce. Tak było już do przerwy.
Początek drugiej połowy także nic nie zmienił. Gra Chorwacji była przewidywalna i angielscy stoperzy w zarodku czyścili akcje piłkarzy z Bałkanów. Widać było frustrację po liczbie fauli, po godzinie gry mieli ich dwa razy więcej niż Anglia.
Za to Anglicy grali swoje i starali się kąsać po kontrach. W 55. minucie groźnie strzelał sprzed pola karnego Sterling, ale chorwacki obrońca zbił piłkę na rzut rożny.
Niespodziewana odpowiedź Chorwatów
I nagle padło wyrównanie. W myśl zasady o niewykorzystanych sytuacjach, które się mszczą. Dośrodkowanie Vrsaljko ekwilibrystycznie lewą nogą na gola zamienił Perisić. 1:1 i wszystko zaczęło się od nowa.
Za chwilę znów stało się coś niesamowitego. Po kuriozalnym błędzie obrony angielskiej Chorwaci stanęli przed stuprocentową okazją, ale piłka po strzale Perisicia w niewytłumaczalny sposób trafiła w słupek. Wydawało się, że musiało być 2:1. Anglicy wyglądali niczym bokser zamroczony po ciosie i proszący o nokaut. Za kilka minut się jednak pozbierali i to oni stworzyli okazje. Strzelali jednak niecelnie.
Za to Chorwaci nabrali wiatru w żagle. Na osiem minut przed końcem groźnie z ostrego kąta strzelał Mandżukić. W 84 minucie nad bramką huknął Perisić. Wydawało się, że gol dla Chorwacji wisi w powietrzu. Zaskakujące było to, że wytrzymywali znacznie lepiej kondycyjnie trudy meczu. Do końca regulaminowego czasu obraz gry już się nie zmienił. A więc czekała nas dogrywka.
Tę z animuszem rozpoczęli Brytyjczycy, jednak bez konkretnych rezultatów. W 95. minucie gry za brzydki faul od tyłu na nogi żółtą kartkę dostał Rebić. W 98. minucie po mocnym strzale głową Stonesa po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, piłkę tuż sprzed linii bramkowej wybił chorwacki obrońca. Tuż przed końcem pierwszej części dogrywki blisko zdobycia prowadzenia był Mandżukić, zderzył się jednak z angielskim bramkarzem.
W 109. minucie znów po świetnym zagraniu główką przez Perisicia przed fenomenalną szansą stanął Mandżukić i tym razem się nie pomylił. Trafił z zimną krwią w ostry kąt i wprawił w szał chorwackich kibiców! Do końca nic już się nie zmieniło. Chorwacja w finale mistrzostw świata!!!
Dokonała niesamowitego odrodzenia. I to ona znacznie lepiej wytrzymała trudy swojej trzeciej dogrywki na turnieju. Zasłużenie zagra z Francją w rozstrzygającym o końcowym triumfie meczu.
Mecz przykuł też uwagę internautów z powodu dziwnych słów komentującego mecz Dariusza Szpakowskiego, który porównał zainteresowanie transmisją na żywo w Wielkiej Brytanii do... pogrzebu księżnej Diany.