Poza dużymi, nowoczesnymi festiwalami takimi jak Open'er czy Coke Live i alternatywnymi perełkami jak OFF Festiwal, na wakacyjnej mapie znajdują się też dwa festiwale z długą i turbulentną historią. Jarocin właśnie dobiegł końca, Przystanek Woodstock już za dwa tygodnie. Kiedyś były karnawałami wolności. Czym są dzisiaj?
Między festiwalowiczami podziały wydają się bardzo wyraźne. Są ci, którzy jeżdżą na Heinekena i ci, którzy jeżdżą na Woodstock. Ci, których stać na bilet i ci, których albo nie stać albo uważają, że festiwale muzyczne powinny być darmowe.
To dwie filozofie uczestnictwa. Pierwsza zakłada pościg za wielkimi gwiazdami i nowościami, druga raczej poszukiwanie wspólnotowego przeżycia, z muzyką na drugim planie. Ci pierwsi o tych drugich mówią, że są anachroniczni, nie znają się na muzyce, tylko piją i taplają się w błocie. Ci drudzy o tych pierwszych, że są lanserami, bananami i że takie Heinekeny to już nawet nie są festiwale.
Gdzie leżą granice podziału między tymi, którzy wolą Heinekena, a tymi, którzy wolą Jarocin i Woodstock? Czy są one finansowe? Czy może klasowe? A może geograficzne – kolejnym popularny pogląd głosi, że na Woodstock i do Jarocina przyjeżdżają z prowincji, a na Heineklena i tym podobne z większych miast. Woodstock miałby być też ostoją muzyki anty systemowej, a Heineken - komerchy.
Grzegorz Kmita – Patyczak, z zespołu Brudne Dzieci Sida na „starym Jarocinie” był 3,4 razy, 3 razy na „nowym”, a na Woodstocku 9-10 razy – Nie sądzę, żeby Jarocin czy Woodstock były festiwalami poza systemem. Nie oczekuję też od festiwalu, żeby był antysystemowy. A jeśli mówmy już o festiwalach o takim charakterze, to dzisiaj odbywają się one raczej na squotach i są dużo bardziej kameralne. Festiwale typu Woodstock czy Jarocin to duże, show-businessowe przedsięwzięcia.
- Kiedyś Jarocin był bardzo konkursowy, były tam same młode zespoły, naprawdę młode, grały tam 17-latki, a nie ludzie po 30stce, i naprawdę undergroundowe. Nie podoba mi się, że teraz młode kapele mają na swój występ tylko kilkanaście minut i to w czwartek, na początku festiwalu. Kiedyś ich występ to była kulminacja, najważniejsze wydarzenie. Z kolei kiedyś Woodstock rzeczywiście był festiwalem dla młodzieży z prowincji – pozwalał mieszkańcom mniejszych miejscowości poczuć się podmiotowo, pokazać, że są dumni. Festiwalowicze trzymali w rękach transparenty z nazwami miejscowości. Dzisiaj to się zmienia.
Xawery Stańczyk, antropolog kultury z kolei stanowczo nie zgadza się od razu na wkładanie Jarocina i Woodstocku do jednej szuflady – Najważniejsza różnica między Woodstockiem a Jarocinem to fakt, że Jarocin zatracił swoją ciągłość, a Woodstock nie. Jarocin jest już teraz zupełnie innym festiwalem niż był w latach 80. i na początku 90., zanim wszedł tam Philip Morris i Coca-Cola. Wtedy przyjeżdżała tam tak zwana „pryszczata” (mówię tak mając w głowie teksty Grabaża) młodzież z małych miasteczek.
- Teraz przyjeżdża tam bardzo różnorodny festiwalowy tłum, to festiwal z podobnej matrycy, co inne duże letnie festiwale z Polsce, choć skoncentrowany bardziej na polskich zespołach. Mam wrażenie, że Przystanek Woodstock przejął schedę po dawnym Jarocinie i gromadzi podobną publiczność, choć to zupełnie inna generacja. Przyjeżdżają tam wszyscy, którzy czują się niedopasowani do medialnych festiwali zaprojektowanych dla rozrywki wielkomiejskiej, "berlińskiej" młodzieży.
Czyli Woodstock miały być azylem dla tych, którzy czują się wykluczeni? Czy może dla tych, którym nie podoba się, że na zorganizowanych festiwalach muzycznych muszą się podporządkowywać zasadom? Wiadomo na pewno, że najgorszym rozwiązaniem do tej pory okazywały się próby "pożenienia" światów "modnej" muzyki z tą, do jakiej wychowana na Kulcie publiczność się przyzwyczaiła.
Ola Wiechnik, z-ca redaktor naczelnej magazynu „Aktivist” – Na festiwalu w Jarocinie byłam cztery lata temu. To był czas, kiedy tę imprezę pod swoją opiekę artystyczną wziął Michał Wiraszko z Much (po dwóch latach z tej walki z wiatrakami zrezygnował). Skuszona bardzo dobrym line-upem (m.in. Brett Anderson!) pojechałam i więcej tam nie wrócę. Festiwale muzyczne to oczywiście specyficzny rodzaj rozrywki, jak ktoś nie lubi brudzić sobie butów, zawsze będzie niezadowolony. Nie chodzi więc o to, że mi się wyjątkowy nawet jak na tego typu imprezę syf nie podobał (choć nie podobał), ani o to, że wolę smęty lidera Suede niż żwawe evergreeny Kazika (choć wolę). Chodzi o to, że ta imprez już zawsze chyba będzie przyciągać ludzi o pewnym specyficznym mentalu.
– Nie chcę umniejszać jej zasług, ale sikaniem pod siebie systemu się nie obala – a to właśnie zdarzało mi się oglądać w jarocińskiej strefie gastro – niektórym panom nie chciało się nawet wstawać, żeby nie przerywać jedzenia kiełbasy, wystarczyło obrócić się na bok, rozpiąć rozporek i już można było wysikać się na trawę, na której potem siadał niczego nieświadomy kolejny festiwalowicz.
– Zabawne nie było też wyzywanie Bretta Andersona (który zagrał świetny koncert, zupełnie nie przejmując się gwizdami „jarocińskich bywalców”) od pedałów. Rozumiem, że fanom mocniejszych dźwięków może się muzyka Suede nie podobać, ale nikt im jej słuchać nie kazał. Mogli sobie w tym czasie iść nasikać pod siebie.
Ola Żmuda, DJ-ka, dziennikarka, pamieta jak jeździła na Woodstock jako nastolatka. – Ten festiwal wiele lat był w naprawdę hipisowskim klimacie, ludzie byli dumni, że tam są. Czułam się tam bardzo bezpiecznie. Bardzo ważne, że jest to festiwal bezpłatny – nie będę oceniać, jaka jest tam muzyka, bo to kwestia gustu. Nie podoba mi się natomiast, że jest to festiwal tak kiepsko zabezpieczony jako wydarzenie masowe.
- To, co się wydarzyło w zeszłym roku z Prodigy, ta awantura o stawianie barierek, była bardzo niepokojącym sygnałem. Nie wydaje mi się, żeby Jurek Owsiak stał się wtedy obiektem medialnej nagonki. Zgadzam się z negatywnymi reakcjami na tamto wydarzenie – były naturalne. Takie imprezy trzeba odpowiednio zabezpieczać, to są festiwalowe standardy.
Fani Woodstocku w zdecydowanej większości stwierdzili, że to nie Woodstock nie był dopasowany do Prodigy, a Prodigy do Woodstocku. Jak napisał jeden z festiwalowiczów na profilu Przystanku:
Po prostu niektore zespoly nadaja sie na rasowe masówy typu CLF czy OpenAir. Na Woodstocku mozna bylo poznac rodzime zespoly, ktore zaistnialy pozniej. Na prodigy przyjechal bus nacpanych panów w "wygodnych ubraniach" ktorzy rzucali butelkami.
Dla uczestników Woodstock stawianie bramek nie jest zwyczajną procedurą BHP, ale zamachem na charakter festiwalu. Na tym samym profilu można bowiem przeczytać miala, który zachwycił Jurka Owsiaka: "Przeczytałam regulamin Przystanku i moim zdaniem wynika z niego jeden wielki, jeśli nie największy plus tej imprezy – zaufanie. I tak właśnie chcą o nim myśleć festiwalowicze.
Czy radośni rockmani z The Darkness okażą się w tym roku mniej problematyczni niż szaleni raversi z The Prodigy? Czy taka festiwalowa polityka dowodzi, że jest to najbardziej przyjazny festiwal w Polsce, czy jak stwierdził wokalista The Prodigy, najniebezpieczniejszy? Festiwalową publicznośc bardzo martwią wszystkie zmiany, jakie zachodzą na festiwalu. Duże obawy budzi Carslberg, który sponsoruje imprezę. Ale są też na Facebooku głosy koncyliacyjne:
„Kiedys były prawie same polskie zespoly, do miasta trzeba bylo isc w upale dość długo, i nie bylo nic poza drzewami, a teraz ten festiwal staje sie bardziej światowy, no niestety takie czasy i albo przelkniesz sline ze Carlsberg ci macha i bedziesz słuchać Welcome do Jamrock [ w tym roku na Woodstock przyjeżdza Damian Marley – przyp red. ] albo nikt ci machac nie będzie i bedzie na scenie zespol "krzak" z Płot."
Czego więc życzy sobie festiwalowa publiczność? Zespołu Krzak i całkowitej, nieskrępowanej wolności do "miłości, pokoju, muzyki" ale także sikania gdzie popadnie czy może nowych zespołów, odmiany i zakosztowania odrobiny "mainstreamowego ładu"? Jarocin i Woodstock są w trakcie poszukiwania nowej tożsamości, która ma nie przypominać ani cepelii, ani nostalgicznej rekonstrukcji historycznej ani prężnej, świetnie naoliwionej maszyny festiwalu komercyjnego. Czy im się uda?