Parówka, baleron, kabanos, szyneczka, czy mortadela to codzienność mięsożernych Polaków. Nie zawsze jednak przyglądamy się wędlinom, które kupujemy. Warto jednak wiedzieć co zawierają.
Przetwory mięsne to składniki główne, szczypta dodatków i… tona marketingu. Nie licząc tych producentów, którzy po prostu nas oszukują, uczciwi oczywiście chcą nam zaprezentować swój wyrób w jak najlepszym świetle. Dlatego czasem tak trudno przebić się przez mieszankę języka reklamy i branżowego żargonu.
Z drugiej strony trzeba uważać na apokaliptyczne zapędy tych, którzy każdą "chemię", której nie rozumieją, traktują jako źródło wszelkiego zła.
1. MOM – to skrót oznaczający mięso oddzielane mechanicznie. Jest to masa mięsno-tłuszczowa, która w dużej mierze składa się z wody i tanich odpadków jak skóry. Jest składnikiem wielu pasztetów czy parówek. Do MOM dodaje się przyprawy, konserwanty i zagęszczacze, które pozwalają na to, by ta masa nie rozpadała się, jakoś wyglądała i jakoś smakowała. Bardzo tania.
2. Procenty – na nie powinniśmy najpierw patrzeć na opakowaniach. Jeśli chcemy większej jakości, to oczywiście odsetek mięsa w wędlinie musi być wyższy. Podobnie jest w przypadku innych produktów spożywczych.
3. Lista E – to lista chemicznych dodatków do żywności. Zawiera tylko składniki, które nie stanowią ryzyka dla zdrowia, a wiele z nich pozyskuje się np. z roślin. Są to m.in. barwniki i konserwanty.
4. Niuanse językowe – jeśli chcemy wysokiej jakości, musimy zwracać dokładną uwagę na to, co jest napisane na opakowaniu. Krakowska, śląska, czy szynka babuni mogą zawierać wszystko, co zechce producent, dlatego jeśli chcemy poznać produkt, musimy czytać skład. Nie dajmy się nabierać na piękne przymiotniki, lub ich specyficzną formę. "Parówki z cielęciną", to nie to samo co "parówki cielęce".
5. Babunie, dziadunie, wędzarnie – uważajmy szczególnie na zabiegi marketingowców. Wędlina zapakowana w ładny szary papier i sznurek, ładnie pokolorowana i psiknięta zapachem wędzenia, niekoniecznie musi mieć wysoką jakość. Nie ufajmy producentom.
Nagłówki gazet i programy telewizyjne często straszą nas sensacyjnymi tekstami o okropnych wędlinach produkowanych ze śmieci i przestrzegają przed wszelkimi związkami chemicznymi jakie możemy w nich znaleźć. Pomijając jednak nieuczciwych producentów, ci którzy dostarczają na nasze stoły przetwory mięsne wytwarzane w świetle praw i regulacji, robią to tak, jak sami tego chcemy – czyli najczęściej po prostu tanio. A niska cena po prostu oznacza niską jakość.
W opublikowanym dziś w "Gazecie Wyborczej" tekście "Kiełbasa trzeciej jakości" jego autorzy dziwią się, że ministerstwo rolnictwa radzi, by konsumenci czytali etykiety. A przecież mało kto to robi i przecież mało kto to rozumie.
Choć można zgodzić się, że to, co mówi resort rolnictwa jest brutalne, to jednak nie sposób odmówić im racji. Kupując samochód nie zapominamy zapytać, czy będzie miał elektrycznie sterowane szyby i radio, dlaczego więc nie sprawdzamy naszego jedzenia?
Kupno parówki czy mortadeli to finalizacja umowy pomiędzy nami a producentem. Jej warunki możemy sobie przeczytać na opakowaniu. Bądźmy świadomi, ale nie zachowujmy się histerycznie – jednym pasuje jedzenie tanie, ale niskiej jakości, innym nie. Ci pierwsi wolą czasem nie zaglądać za kurtynę procesu produkcyjnego, ci drudzy muszą dołożyć trochę wysiłku i/albo pieniędzy, żeby czuć się lepiej.