W niedzielę bydgoszczanka Krystyna Malinowska udała się do Chełmna, gdzie nakleiła na drzwiach biura posła Krzysztofa Czabańskiego dwie kartki z napisem "PZPR". Po tym wszystkim zrobiła zdjęcie i poszła na policję, by złożyć doniesienie na samą siebie. Jej działanie miało związek z głośną ostatnio sprawą Elżbiety Podleśnej.
Na jednej z dwóch kartek, jakie nakleiła Malinowska na biurze polityka PiS, był dopisek
"Kocham Polskę, ale nie lubię PiS-u”. Kartki przykleiła taśmą klejącą, żeby nie narazić się na zarzut wandalizmu.
– Policjanci byli skonsternowani. Jeden dopytywał mnie, czy na pewno chcę złożyć na siebie donos. Drugi, dzielnicowy, dopytywał, czy naprawdę w niedzielę przyjechałam z Bydgoszczy do Chełmna, by nakleić dwie kartki. Potwierdziłam – powiedziała "Wyborczej".
"Prawdopodobnie popełniłam czyn zabroniony w postaci propagowania ustroju totalitarnego. Moje podejrzenie wobec samej siebie wywodzę z faktu, że taki właśnie zarzut prokurator rejonowy w Wąbrzeźnie Janusz Biewald postawił Elżbiecie Podleśnej, która napisała 'PZPR' na biurach poselskich posła Czabańskiego w Wąbrzeźnie i Golubiu-Dobrzyniu" – napisała.
Malinowska dała się już wcześniej poznać, gdy wytoczyła cywilny proces Jarosławowi Kaczyńskiemu. Poszło o słowa prezesa PiS, który nazwał swoich przeciwników "zdrajcami narodu". Pozew w kwietniu tego roku odrzucono.
Propagowanie ustroju totalitarnego
Przypomnijmy, że aktywistka Warszawskiego Strajku Kobiet Elżbieta Podleśna tydzień temu na szybie biura poselskiego posła Czabańskiego napisała "PZPR”, a na chodniku: "Czas na sąd ostateczny". 48-latka usłyszała zarzut propagowania ustroju totalitarnego.
Jak przyznała w rozmowie z naTemat, jej działanie było spowodowane tym, co się działo pod Sejmem.
– Chciałam zwrócić uwagę na to, że metody, które ta władza stosuje, są dokładnie takie, jak w tamtych czasach. Poza tym, chciałam też zwrócić uwagę na to, że ten, kto uważa się za dekomunizatora, to tak naprawdę rewitalizuje tamten czas i bezwzględny sposób działania – powiedziała.
Podleśna opowiedziała też, co się działo po zatrzymaniu przez policję. – Gdy wyszłam z restauracji jako ostatnia klientka, to czekały na mnie trzy nieoznakowane samochody i siedmioro policjantów wysokiego szczebla – powiedziała.
Następnie założono jej kajdanki i przewieziono na przesłuchanie. Wyznała, że czuła się jak w kiepskim filmie Patryka Vegi. Kobietę poddano też poniżającym procedurom, kazano jej rozebrać się do naga. Krystyna Malinowska miała więcej szczęścia, bowiem została wypuszczona, a niedzielny obiad zjadła już w domu.