Był wylot na mecze towarzyskie z Ekwadorem i USA, potem był powrót do kraju i Michał Żewłakow, paradujący po lotnisku w stroju Chicago Bulls. A zaraz potem informacja: Żewłakow i Boruc nie zagrają już w kadrze. Bo na pokładzie samolotu dopuścili się rzeczy strasznej. Spożywali wino, hańbiąc tym samym wizerunek reprezentanta kraju. Były kontrowersje, wreszcie był też wywiad Boruca dla NSport, w którym nazwał selekcjonera "Dyzmą". Prawdziwa telenowela, która w chwili obecnej ma swój kolejny odcinek. Boruc zmienia front, przyznaje, że chciałby jednak powrócić do kadry. Ale Smuda jest nieugięty, mówi stanowcze "nie". "Nie", które dla Artura Boruca może być jednak bardzo optymistyczne.
Argumentacja jest prosta. Wojtek Szczęsny jest młody, zdolny, w formie i na dodatek regularnie gra w Arsenalu. A Boruc? Ok, gra regularnie we Fiorentinie i zbiera dobre recenzje. Ale to taki typ niepokorny z piosenki Stachurskiego, człowiek który zapewne nie pogodzi się z rolą rezerwowego i będzie psuł atmosferę w drużynie.
Wiecie, czym różni się trener wybitny od przeciętnego? Oglądałem nie tak dawno film dokumentalny o Jose Mourinho, gdzie różne osoby wypowiadały się przed kamerą, mówiąc, co najbardziej w nim cenią. Jedną z powtarzających się zalet Portugalczyka było to, że zawsze, jeszcze przed meczem, przygotowany jest na wszystkie możliwe warianty. Wie co zrobi, gdy jego piłkarz wyleci z boiska. Wie, jak zareaguje na straconą bramkę. Na kontuzję rozgrywającego.
A co zrobi Smuda, gdy Wojtek, odpukać, dozna poważnej kontuzji? Już raz złamał sobie rękę, ćwicząc na siłowni ze sztangą. No więc, co zrobi Franz? Numerem 1 uczyni Fabiańskiego, który regularnie siedzi na ławce? Wyciągnie królika z rękawa w rodzaju Przemysława Tytonia? Pewnie będzie narzekał, kręcił nosem, że ma zawsze pod wiatr. Powie coś w stylu "Czy ja mogłem się tego spodziewać? Oczywiście, że nie".
Wyobraźmy sobie redaktora naczelnego, którego najlepszy pracownik poważnie się rozchorował i nie może pisać tekstów. Do wyboru jest solidny wyrobnik, piszący bez żadnej finezji, ale spokojny, wyciszony, bezkonfliktowy. Albo człowiek o stylu wyrazistym, dla wielu genialnym, ale zarazem bon vivant, lubiący się napić, który do pracy pewnie czasami przyjdzie za późno. Mający wielu fanów ale i wielu wrogów. Taki... Albo nie, darujmy sobie nazwiska.
Nie pytałem Tomka Machały kogo by wybrał, ale jestem przekonany, że kandydata numer dwa na pewno tak łatwo by nie przekreślił.
"Smuda zamyka temat Boruca" - pisze na ostatniej stronie piątkowy "Przegląd Sportowy". A ja zastanawiam się, ile już tematów nasz kochany selekcjoner pozamykał wcześniej.
Bo kto inny jak nie Smuda ogłaszał wszem i wobec, że nie będzie w imię sukcesu naturalizował piłkarzy? Kto jak nie on mówił ze stanowczością w głosie, że żaden zamieszany w korupcję piłkarz nie powącha u niego murawy? Kto kiedyś, stwierdził, że Niemcy to takie farbowane lisy?
Dziś na naszą kadrę mówi się, że to takie resztki świata. Że każdy, kto nie ma szans na grę dla Niemców (porównanie Polanskiego z Borysiukiem znajdziecie tutaj), Francuzów czy Włochów, może śmiało słać swoje CV, do polskiej federacji. I już chwilę później zagrać dla Polski, u boku Łukasza Piszczka, zamieszanego w ustawienie meczu sprzed lat. A co do Niemców, oni dla Smudy są już normalną reprezentacją. Franz przestał ich krytykować, być może dlatego, że sam zauważył, gdzie rodzili się, gdzie w młodzieżówkach grali powoływani przez niego piłkarze.
W Bułgarii poprzeczne kręcenie głową oznacza aprobatę. Ze Smudą jest podobnie - jego stanowcze "nie" niedługo później zmienia się w "tak".