Jeśli matki krzywdzą dzieci, robią to z czystej głupoty lub niewiedzy. Medycyna zna jednak przypadki kobiet, które z premedytacją raniły swoje pociechy. Nieprawdopodobne zaburzenie zostało w praktyce pokazane w nowej produkcji HBO zatytułowanej "Ostre przedmioty". To jeden z wielu motywów tego wielowymiarowego, zakończonego już serialu, ale na wszelki wypadek ostrzegam przed spoilerami.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Adora to apodyktyczna matka, której chłód i bezwzględność zostały doskonale odwzorowane przez aktorkę Patricię Clarkson. Na zewnątrz jest szanowaną panią domu, a wewnątrz potworem, który krzywdzi dzieci. To przez nią są obłożnie chore, a ona sama może się nimi opiekować i wypełniać matczyny obowiązek. Zaburzenie istnieje nie tylko w serialowym świecie i nosi nazwę przeniesionego zespołu Münchausena.
Ranić, by pomagać
Nazwa choroby została zaczerpnięta od nazwiska barona Karla von Münchausena, który zasłynął opowiadaniem niesamowitych historii. Wszystkie jego przygody zostały jednak wyssane z palca. Osoby cierpiące na zespół Münchausena są zdrowe fizycznie, ale wymyślają choroby (czy nawet same siebie ranią), by zwracać na siebie uwagę lub być hospitalizowanym.
Wśród pacjentów dotkniętych tym zaburzeniem dominują mężczyźni w średnim i starszym wieku. Co innego przeniesiony (zastępczy) zespół Münchausena nazywany zaburzeniem MBSP (lub ZZM). Lekarze dostrzegli go u patologicznie nadopiekuńczych kobiet. W dobie internetowych grup dla "madek" stanowi on coraz większe zagrożenie dla dzieciaków.
Matki z takim zaburzeniem nie wywołują choroby u bliskich dla pieniędzy np. w celu uzyskania odszkodowania. Mają wewnętrzna potrzebę siłowego pomagania innym i obserwowania, jak ktoś źle się czuje. Kiedyś ktoś jest zdrów jak ryba, doprowadzą go do przewlekłego stanu, by mogły czuwać nad łóżkiem chorego. Uchodzą za wzór rodzica.
Zaburzenie MBSP to nowa choroba
Medyczny termin jest stosunkowo nowy - stworzył go w 1977 roku Roy Meadow. Do pediatry z Wielkiej Brytanii zgłosiły się dwie wyrodne matki.
Jedna z kobiet przyznała się do podawania dziecku dużych ilości soli kuchennej. Doprowadziło to do hipernatremii (czyli wysokiego stężenia sodu w surowicy krwi) i innych poważnych zaburzeń elektrolitowych. Dziecko zmarło. Druga matka fałszowała wyniki badań poprzez mieszanie moczu z krwią.
Okazało się, że takich przypadków jest więcej. W USA diagnozuje się ich 1200 - podaje "Fokus". Niektóre historie są naprawdę makabryczne i uwiecznione na nagraniach. Na jednym z nich widać, jak matka w sali szpitalnej dusi dziecko folią, a gdy przestaje ono oddychać... biegnie po pomoc.
Münchausen po polsku
W 2009 roku do Centrum Zdrowia Dziecka trafiła półtoraroczna Zosia. Dziewczynkę karmiono przez sondę, ale nie przybierała na wadze. Lekarze z Międzylesia rozkładali ręce - nie stwierdzili u niej żadnej choroby. Zwrócili jednak uwagę na niespotykane zachowania jej matki.
Matka pracowała jako pielęgniarka. Sprawiała wrażenie troskliwej, ale wpadała w dziwne podniecenie, gdy dziecku wykonywano inwazyjne, bardzo bolesne badania. Kiedy Zosią nikt się nie zajmował, wpadała w złość i pytała: "Dlaczego jej nie badacie, na co czekacie?". "To było przerażające. Zauważyliśmy, że kiedy nie było badań, stan dziewczynki nagle się pogarszał" - opowiadała dziennikowi.pl jedna z pielęgniarek.
Kierownik kliniki pediatrii prof. Janusz Książyk przeprowadził pewien eksperyment, by wykluczyć ingerencję matki w stan zdrowia dziewczynki. Powiedział, że Zosia zostanie po weekendzie wypisana ze szpitala. Jeśli mała poczuje się gorzej, to znak, że matka ma coś na sumieniu.
I rzeczywiście, stan Zosi pogorszył się - stała się ospała. Badania wykazały, że matka podała jej psychotropowe środki uspokajające. Lekarze wezwali policję. Okazało się przy okazji, że pierwsze dziecko matki zmarło w niewyjaśnionych okolicznościach. Niestety wszyscy dopiero po fakcie dowiedzieli się, że nie była to tzw. śmierć łóżeczkowa.
To Amy Adams powinno się stawiać pomniki
Ukazanie przeniesionego zespołu Münchausena w "Ostrych przedmiotach" jest z pewnością zabiegiem ważnym dla podnoszenia poziomu świadomości społeczeństwa - jeszcze kilka lat temu większość lekarzy nie miała pojęcia o istnieniu takiego zaburzenia. W czasach facebookowych grup wsparcia, "Ukrytych terapii" i rosnących w siłę ruchów antyszczepionkowych stanowi doskonałą lekcję nie tylko dla samych mam, ale i osób z ich otoczenia.
Jednak w nowym serialu HBO (a wcześniej w książkowym pierwowzorze) to nie chora psychicznie matka i Münchausen wysuwają się na pierwszy plan. Najjaśniejszym, a raczej najmroczniejszym punktem produkcji jest dziennikarka grana przez Amy Adams. Z bólem i podziwem obserwujemy jak dochodzi do prawdy.
Aktorkę na dobre przestaliśmy kojarzyć z wizerunkiem uroczego rudzielca z komedii romantycznych. W "Ostrych przedmiotach" dała się oszpecić jak Charlize Theron w "Monsterze" - jej ciało jest "ozdobione" bliznami, niemal przez cały czas chodzi z podkrążonymi oczami i rozmazanym makijażem i pije wódkę tak, że nawet zawstydziłaby głównego bohatera "Pod Mocnym Aniołem". Nie jest przy tym przerysowana, lecz bardzo autentyczna.
Fabułę "Ostrych przedmiotów" zamknięto w zaledwie ośmiu odcinkach. Choć akcja nie pędziła na złamanie karku, pozostawia pewien niedosyt - zwłaszcza, że przez cały czas jesteśmy zwodzeni mylnymi tropami i pozornymi rozwiązaniami. Ostatecznie o wszystkim dowiadujemy się dopiero w niespodziewanym finale - pokazanym... w napisach końcowych.