– Współczuję Dominice Arendt-Wittchen, że tak się zachowała, że ponosi teraz tego konsekwencje. I współczuję jej, że dała się w tę sytuację wmanipulować. Natomiast sprawa trafi do sądu, ponieważ nie ma mojej zgody na bicie po twarzy za słowo "konstytucja" – zapowiada w naTemat Magdalena Klim, którą spoliczkowała była pełnomocnik wojewody dolnośląskiego.
W sobotę na Placu Piłsudskiego w Warszawie odbywały się obchody Dnia Weterana. Na miejscu zjawił się prezydent Andrzej Duda, ale i osoby, które chciały przypomnieć mu o "konstytucji". Do jednej ze skandujących to hasło – Magdaleny Klim – podeszła kobieta i ją spoliczkowała.
– Zamknij się, głupia babo – powiedziała przy tym. Całemu zajściu przyglądał się oficer SOP i dwóch żołnierzy Żandarmerii Wojskowej, ale żaden z nich nie zareagował.
Szybko okazało się, że w tak haniebny sposób protestujących próbowała uciszyć Dominika Arednt-Wittchen, która do niedawna była pełnomocnikiem wojewody dolnośląskiego ds. obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Jak poinformowała nas rzecznik wojewody, ta w niedzielę zrezygnowała ze stanowiska.
Zakłócaliście w sobotę uroczystości związane z Dniem Weterana?
Oczywiście, że tego nie robiliśmy. Gdy odegrano hymn i powitano kolejnych gości, to myśmy przez cały czas byli cicho. Natomiast wołać "konstytucja" zaczęliśmy, gdy wymieniono nazwisko Andrzeja Dudy i powiedziano, że zabierze on głos.
W każdym miejscu, gdzie się pojawia prezydent, przypominamy mu, że konstytucja jest najważniejsza i że przysięgał jej bronić.
Minister Joachim Brudziński napisał na Twitterze, że dopuściła się pani werbalnej agresji.
Gratuluję panu ministrowi Brudzińskiemu polotu, skoro uważa, że słowa "konstytucja" jest agresją werbalną. Czy tak strasznie boli go konstytucja, że wypowiadanie tego słowa traktuje jak atak agresji?
Może niech pan Brudziński zdefiniuje, czym dla niego jest konstytucja. Może jeszcze nie słyszeliśmy jego definicji.
Czy ma pani pomysł, dlaczego akurat do pani podeszła Dominika Arendt-Wittchen i panią spoliczkowała?
Może dlatego, że byłam jedyną kobietą w tym towarzystwie, a na mężczyznę bała się podnieść rękę? Nie wiem.
Stojący w pobliżu funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej nie zareagowali na tę sytuację w żaden sposób?
Absolutnie nic nie zrobili.
Ale ostatecznie po pani interwencji Arendt-Wittchen została przez policjantów wylegitymowana i wyprowadzona?
Tak, ale było to mniej więcej po 15 minutach. W międzyczasie zdążyła wrócić na trybunę i została potem z niej sprowadzona.
Do kogo zwróciła się pani z prośbą o pomoc?
Zadzwoniłam ostatecznie na 112. Usłyszałam, że na miejscu jest przecież wiele patroli policji. Odpowiedziałam, że nie reagują.
Rozmawiając z oficerem dyżurnym zaproponowałam, że przekażę słuchawkę jego koledze w mundurze, który stoi obok mnie. Tak też zrobiłam. I po tej rozmowie interweniowało dwóch funkcjonariuszy.
Minister Brudziński wprawdzie potępił zachowanie Arendt-Wittchen, ale i na Twitterze nie omieszkał napisać o pani tak: "znana z burd i awantur koleżanka pana koleżanka" (w odpowiedzi na tweeta posła Sławomira Neumanna).
Nie znamy się z posłem Neumannem. Na pewno mijaliśmy się parę razy gdzieś w okolicach Sejmu. Ale jestem pewna, że pan poseł nie wie nawet, kim jestem.
A jak pani skomentuje zarzuty szefa MSWiA o burdy i awanturowanie się?
Jeśli minister chciał faktycznie podać jakieś przykłady, to dwa takie incydenty miały miejsce na spotkaniach z Patrykiem Jakim.
Dwukrotnie zostałam zaatakowana przez uczestników takich spotkań. Mężczyzna stanął na mojej bosej stopie i swoją kręcił na niej kółeczko, żeby zadać mi większy ból.
W obu tych przypadkach zareagowałam w sposób oczywisty – odepchnęłam tego mężczyznę. Nie wiem, czy to był ten sam człowiek. Od razu była afera, że rzucam się na starszych panów. Prawa strona tak pisze.
Czy poinformowała pani o tych sytuacjach policję?
Wtedy tego nie zrobiłam, ponieważ nie było to w żaden sposób udokumentowane. Kamery nie kręcą stóp uczestników spotkania. W przypadku spoliczkowania za słowo "konstytucja" było inaczej. To zajście zostało udokumentowane.
Powiedziała mi pani, że im więcej wie na temat Dominiki Arendt-Wittchen, tym bardziej jest pani jej żal. I że ma pani wrażenie, że została ona zmanipulowana. Proszę rozwinąć.
To jest manipulowanie ludźmi, nakręcanie ich, szczucie przeciwko tym myślącym inaczej. To wynika z retoryki, która jest po prawej stronie. Ona z kolei nakręca nienawiść. I oto mamy efekt tego działania.
Widziałam twarze delegatów, którzy wyjeżdżali po wczorajszej konwencji PiS. Na nich malowała się ta cała manipulacja, pogarda, nienawiść, cynizm.
Na twarzy Arendt-Wittchen widziała pani podobne emocje?
Tak, na jej twarzy też widziałam negatywne uczucia.
Mimo iż jest pani żal Arendt-Wittchen, to zdecydowała pani skierować sprawę do sądu.
Ja jej naprawdę szczerze współczuję.
Dlaczego?
Współczuję jej, że tak się zachowała, że ponosi teraz tego konsekwencje. Mam świadomość, że hejt, który się na nią leje, nie jest przyjemny. I współczuję jej, że dała się w tę sytuację wmanipulować.
Natomiast sprawa trafi do sądu, ponieważ nie ma mojej zgody na takie zachowania, jak bicie po twarzy za słowo "konstytucja". To nie jest żadna obraza, nie zrobiłam niczego, co mogłoby kogokolwiek obrazić, oprócz prezydenta Dudy, który uważa, że jest tym obrażany
Uważa pani, że pani Arendt już ponosi poważne konsekwencje swojego sobotniego zachowania?
Nie chcę o tym mówić. To sprawa etyki i moralności osób, które z nią współpracują, mają z nią bezpośredni kontakt.
Niektóre media przedstawiają panią jako działaczkę KOD.
Korzenie mam w KOD, ale w tej chwili nie przynależę do żadnej organizacji, natomiast identyfikuję się z działaniami wielu, biorę udział w protestach organizowanych przez różne kręgi. I jeśli protest jest sensowny, to wtedy się przyłączam.
Zauważa pani, że na manifestacjach pojawia się coraz mniej osób? I nasz rząd skutecznie zastrasza Polaków przed manifestowaniem swojego sprzeciwu.
Myślę, że proces ewoluuje. Na początku był wielki zryw i na ulice wychodziły tysiące ludzi. W tej chwili każdy znalazł sobie swoją drogę, którą podąża i inną formę protestu. Ale przyjdzie znowu taki moment, że na ulice wyjdą tysiące, bo do tego doprowadzą te rządy.
Myśli pani, że partia rządząca tak zajdzie Polakom za skórę, że prędzej czy później znów tłumy wyjdą na ulice?
Prędzej, czy później do tego dojdzie. To jest nie do uniknięcia.
Zapewne słyszała pani o historii pani Elżbiety Podleśnej, którą za to, że napisała "PZPR" na drzwiach biura posła Krzysztofa Czabańskiego została aresztowana, rozebrana do naga. Nie boi się pani, że manifestowanie swojego sprzeciwu i w pani przypadku może się podobnie skończyć?
To, co z Elą zrobiła policja, jest karygodne. To po prostu forma zastraszania innych. Na szczęście jest wśród nas mnóstwo osób, które nie dadzą się zastraszyć w tak prymitywny sposób. Mamy świadomość tego, że jakieś ryzyko ponosimy. Ale nie jest to powód, żeby zrezygnować ze swoich wartości.
Nie dam się zastraszyć i będę walczyła o swoje wartości, a jak się zachowają pachołki Kaczyńskiego, to już ich sprawa. Ja staję przed nimi z otwartą przyłbicą, nie mam czego się wstydzić i bać. Niech sobie sprawdzają.
Im więcej wiem na jej temat, tym bardziej jest mi jej żal. Przeczytałam, że np. dwa lata temu kazała w trakcie jakiejś manifestacji zdjąć transparent z hasłem "Śmierć wrogom ojczyzny". Jest historykiem sztuki, więc jest wrażliwa na piękno. Wydaje mi się, że została w jakiś sposób zmanipulowana, choć nie chcę jej bronić i usprawiedliwiać. Czytaj więcej