
To jazda bez trzymanki. Nie wiem, kto ten plan ustalał. Te dzieci na dziewiątej lekcji już nie myślą. Chciałam zapisać synów na dodatkowy angielski, ale nie ma kiedy. Lekcje przecież trzeba odrobić w domu, przygotować się na kolejny dzień.
Fatalny plan minister
Czerwiec 2016. Minister edukacji Anna Zalewska z pompą przedstawia plan reformy edukacji. I błyskawicznie wciela go w życie. Sześciolatki wracają do przedszkoli, a uczniowie, którzy mieli właśnie opuścić podstawówkę i iść do gimnazjum, zostają w ławkach siódmej klasy. Ostrzegało wielu, alarmował ZNP.
Skutki: lekcje w kontenerach
Lista skarg i zażaleń jest długa. Najwięcej do powiedzenia mają rodzice dzieci z dużych miast. – W małych miastach, gdzie budynek szkoły łączy podstawówkę i gimnazjum, nie ma problemu, bo tam są sale. I dzieci się mieszczą. Natomiast jeśli chodzi o większe miasta, to sytuacja wygląda inaczej. Myśmy jako związek przez cały czas ostrzegali. Podawaliśmy liczby i powtarzaliśmy, że będą duże problemy – mówi nam Urszula Kruczek, prezes ZNP w Świebodzicach, rodzinnym mieście minister Anny Zalewskiej.
– Moja córka już się dowiedziała, że będzie miała zajęcia z historii na stołówce. Panie w kuchni będą gotowały obiad, w powietrzu będą się unosić zapachy smażonych kotletów, a dzieci będą się uczyć o królach. Okazało się, że szkoła nie jest z gumy. A myśleli, że jest – ironizuje Marzena, mama dwóch nastolatek.
Dzieci zauważają, że w szkole jest tłoczno, obijają się o siebie. Zauważają, że lekcje są na stołówkach i w innych dziwnych salach.
3 godziny na świetlicy
Zachodniopomorskie, małe miasteczko. Syn Patrycji właśnie poszedł do drugiej klasy szkoły podstawowej. Przed rozpoczęciem roku plotkowano, że dzieci będą chodzić do szkoły na zmiany. Ale dopiero we wrześniu dyrekcja oficjalnie poinformowała o tym rodziców.
Najgorzej jest z tymi godzinami. Syn zimą będzie wychodził, kiedy jest ciemno i wracał, gdy już będzie ciemno.
Lekcje od 7:10
Syn Jacka właśnie zaczął naukę w czwartej klasie, do której poszedł jeszcze jako ośmiolatek. – W związku z dwoma reformami trafił do szkoły jako pięciolatek – mówi Jacek.
Jak zobaczyłem ten plan lekcji, to się przeraziłem. Przecież to jeszcze mały dzieciak. Zacząłem nawet myśleć, że może by go do jakiejś prywatnej szkoły zapisać, ale to też nie jest takie proste, bo tam nie ma miejsc.
"Szkołokrążcy"
Cierpią nie tylko dzieci i ich rodzice, ale i nauczyciele. W wielu szkołach ich zresztą brakuje, choć szacuje się, że zwolniono prawie 10 tys. nauczycieli. Ci ze likwidowanych gimnazjów pracują teraz nawet w kilku szkołach. Często dojeżdżają do nich z jednego końca miasta na drugi. Mówią o sobie "szkołokrążcy" albo "nauczyciele objazdowi".
*Imiona niektórych bohaterów tekstu – na ich życzenie – zostały zmienione.