My nie mamy więcej instrumentów na to, żeby pokazać ludziom, że dzieje się źle, że jest bardzo niedobrze – powiedziała na antenie TVN24 profesor Małgorzata Gersdorf. Podkreśliła, że sędziom pozostało czekać na wyrok TSUE, bo stanęli "pod ścianą". Pierwsza prezes SN powiedziała też, co zrobi, jak do sądu przyjdzie prezes wybrany przez prezydenta.
Gościem środowej "Kropki nad i" była pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf. Została zapytana o opinię na temat słów Julii Przyłębskiej, prezes Trybunału Konstytucyjnego, która stwierdziła, że polski system prawny nie przyznaje kompetencji do "zawieszenia stosowania przepisów". W jej ocenie działanie Sądu Najwyższego narusza przepisy konstytucji i Kodeksu postępowania cywilnego.
Gersdorf odparła, że Przyłębska nie ma kompetencji do tego, żeby wypowiadać się o orzeczeniach Sądu Najwyższego.
– Nikt nie może być sędziami sędziów, bo Sąd Najwyższy to ostatnia instancja i on jest powołany do tego, żeby rozstrzygać zagadnienia prawne. Mamy tutaj rozdźwięk między autorytetami naukowymi, sędziami Sądu Najwyższego, orzecznictwem TSUE a władzą – powiedziała profesor.
Formalnie kadencja Małgorzaty Gersdorf mija 30 kwietnia 2020 roku. A co będzie, kiedy prezydent wybierze w myśl uchwalonej niedawno ustawy nowego pierwszego prezesa SN?
– To, czy będzie mi dane sprawować tę funkcję, to zależy od sytuacji, jaka się rozwinie. (...) Na pewno nie przykuję się do kaloryfera, bo to nie przystoi. Mogę siedzieć dalej i zobaczyć, co będzie robić osoba, która przyszła. Różne rzeczy mogę zrobić – odpowiedziała Gersdorf.
Małgorzata Gersdorf stała się symbolem walki o niezależność władzy Sądowniczej. Przyjęta niedawno nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym jest napisana tak, żeby jak najszybciej zdjąć ją ze stanowiska pierwszego prezesa SN i podporządkować sądy władzy wykonawczej sprawowanej dziś przez Prawo i Sprawiedliwość.