Błażej Spychalski zaledwie od kilku dni jest rzecznikiem Andrzeja Dudy, ale po raz kolejny sprawił, że jest o nim głośno. Po ujawnieniu jego "demaskatorskich" słów o dziennikarzach sprzed lat, przyszedł czas na szczere słowa o tym, dlaczego to zrobił. I dlaczego tego nie żałuje.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
– Czy naprawdę młody polityk powinien grzebać w życiorysach dziadków dziennikarzy? – zapytał Spychalskiego Konrad Piasecki w TVN24. – Dziś takiego wpisu bym nie dokonał – odpowiedział Spychalski. Powtórzył jednak coś, co wydaje się w tym kontekście sprzeczne, czyli... Że niczego nie żałuje.
– Gdybym żałował, to pewnie nie byłbym dzisiaj tu, gdzie jestem – odpowiedział . – Taką mam ścieżkę polityczną i tego się nie wstydzę – dodał z rozbrajającą szczerością.
Spychalski zaatakował przed paroma laty kilku znanych dziennikarzy. O Bartoszu Węglarczyku napisał, że to "wnuk jednego z największych stalinowskich zbrodniarzy", o Monice Olejnik "córka funkcjonariusza SB", a o Hannie Lis: "córka kanalii z okresu stanu wojennego". I tak dalej.
Po słowach Spychalskiego u Piaseckiego internauci nie mają litości. Piszą, że jest najmniej ogarniętym z rzeczników prezydenta i oceniają, że to zła wiadomość dla Andrzeja Dudy.
Przypomnijmy, nowy rzecznik Andrzeja Dudy porzucił lepiej płatną posadę w samorządzie. I za to głowa państwa podziękowała jego rodzinie. Spychalski był prezesem Zakładu Gospodarki Wodno-Kanalizacyjnej w Tomaszowie Mazowieckim i – jak wynika z jego oświadczenia majątkowego – zarabiał na tym stanowisku ponad 17 tys. zł miesięcznie. To jednak i tak była tylko część jego zarobków.