Naprotechnologia zamiast in vitro – takie rozwiązanie dla par borykających się z niepłodnością poleca Dorota Gawryluk. Technika, którą akceptuje Kościół to cudowne rozwiązanie problemów, czy tylko placebo dla wierzących i bezpłodnych?
"Nie bagatelizuję problemu bezpłodności, na pewno dla wielu ludzi jest on dramatem. Medycyna próbuje mu zaradzić podobnie jak innym dramatom ludzkim, patrz: naprotechnologia” – napisała Dorota Gawryluk w felietonie dla katolickiego tygodnika „Idziemy”. Za promowanie tej metody, ostro skrytykowała ją na łamach „Gazety Wyborczej” Katarzyna Wiśniewska.
Dlaczego ten sposób planowania rodziny wywołuje tak wiele emocji?
Naturalne metody
Naprotechnologia jest przedstawiana jako sposób na to, by pogodzić katolicki światopogląd z leczeniem niepłodności. Bazuje na modelu Creightona, czyli obserwacji zmian zachodzących w ciele kobiety podczas naturalnego cyklu.
Model Creightona
System ten nie jest w żaden sposób naturalnym środkiem antykoncepcyjnym. Stanowi on w pełni tego słowa znaczeniu naturalną metodę rozpoznawania płodności, która może być używana zarówno dla uzyskania poczęcia jak i do odkładania go w czasie. Te podstawowe zasady sprawiają, że System w samej istocie różni się zarówno od sztucznej jak i naturalnej antykoncepcji. CZYTAJ WIĘCEJ
Naprotechnologia zakłada, że kobieta systematycznie, kilka razy dziennie bada śluz z pochwy, a wyniki nanosi na specjalne tabele. Przy ich pomocy przeszkolony lekarz ustala dni płodne i niepłodne. Zdaniem zwolenników teorii w ten sposób można także rozpoznawać, a później leczyć zaburzenia ginekologiczne (w tym niepłodność). Wszystko bez stosowania środków antykoncepcyjnych i metod sztucznego zapłodnienia. Naprotechnologia ma także pomóc w leczeniu zaburzeń płodności u mężczyzn.
Lepsza niż in vitro?
Jak piszą w katolickim tygodniku „Idziemy”, dr n. med. Wanda Terlecka i dr n. med. Karol Biskupek z Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich: „Naprotechnologia […] umożliwia niepłodnym małżeństwom uzyskanie poczęcia dziecka z dużym prawdopodobieństwem, według twórcy tej metody sięgającym około 80 proc. w czasie do dwóch lat leczenia. Jest więc około 2-3 razy bardziej skuteczna niż procedura in vitro, a ponadto kilkakrotnie mniej kosztowna”.
Zdaniem zrzeszonych w stowarzyszeniu, zaletą metody jest to, że na żadnym etapie stosowania techniki „nie dochodzi do niszczenia poczętych istot ludzkich czy naruszenia godności ludzkiej oraz zachowane są ekologiczne zasady prokreacji”. Jak piszą dr Terlecka i dr Biskupek „chroni ona wzajemne relacje kobiety i mężczyzny, przyszłej matki i przyszłego ojca”.
„Różnica podstawowa naprotechnologii i metody in vitro polega na tym, że lekarze proponujący sztuczne zapłodnienie nie badają cyklu kobiety. A według naprotechnologów, przy leczeniu bezpłodności najważniejsza jest współpraca z naturalnym cyklem kobiety” - powiedziała dla serwisu ekai.pl Agnieszka Pietrusińska, pierwsza polska trenerka tej metody.
Hipokryzja? Krytycy naprotechnologii zarzucają jej przede wszystkim to, że – choć pozwala na wyznaczenie najbardziej korzystnego momentu dla zapłodnienia – nie likwiduje przyczyn niepłodności. Leczenie przy jej pomocy nie pomoże więc kobietom z niewydolnością jajników czy niedrożnością jajowodów. Szacuje się, że może być pomocna dla jedynie 40 proc. par borykających się z problemem niepłodności. Między innymi dlatego Polskie Towarzystwo Medycyny Rozrodu nie rekomenduje naprotechnologii jako metody leczenia niepłodności.
Prof. Marian Szamatowicz z Białegostoku, który w 1987 r. dokonał pierwszego w Polsce zabiegu zapłodnienia metodą in vitro, skrytykował naprotechnologię podczas debaty z jej twórcą. Profesor uznał, że ten sposób oferuje parom pomoc tylko do pewnego momentu. Później oferuje jedynie adopcję.
Zdaniem prof. Jerzego Radwana, innego prekursora metody in vitro, nazywanie naprotechnologii metodą leczenia niepłodności, jest nadużyciem i chwytem marketingowym (twórca naprotechnologii stosuje zresztą do jej określenia symbol TM, czyli znak towarowy).
"To przecież zwykłe postępowanie diagnostyczno-terapeutyczne, które my, lekarze zajmujący się leczeniem niepłodności, stosujemy u par chcących zajść w ciążę” – przekonuje w wywiadzie dla serwisu nieplodnosc.pl. I dodaje, że w jego opinii nazywanie rewolucją metod, które od lat są powszechnie stosowane, to hipokryzja.