
Jedno jest pewne – jeśli chce się jakąś sprawę załatwić i uporządkować, jeśli ma się czyste intencje, nie robi się tego w telewizyjnych studiach. Bo tam chodzi tylko i wyłącznie o piętnowanie obrońców życia najbardziej perfidnymi metodami. Na przykład wmawiając im, że nienawidzą dzieci z próbówki.
To, że poglądy Gawryluk nie są mile widziane w sferze publicznej udowodniła chociażby Katarzyna Wiśniewska w "Gazecie Wyborczej". Wiśniewska poglądy Gawryluk uznała za m.in. za przejaw ciemnoty i religijnego zabobonu, w stylu tych, które głoszą wiejscy proboszczowie na kazaniu. Felieton Gawryluk nie był agresywny. Natomiast Wiśniewskiej owszem. Udowodniła nim, że ci, którzy in vitro nie uznają, nie mogą się do tego publicznie przyznawać, bo zostaną uznani za kościelne głupki.
Jeśli dziennikarka swoją wiedzę o in vitro opiera na tym, co usłyszała w niedzielnym kazaniu, lepiej by było, aby rozterkami dzieliła się z pamiętnikiem, zamiast chwalić się nimi publicznie.
To zdecydowanie słaby argument, bo jak słusznie przypomniał Tomasz Machała w swoim blogowym wpisie "Nie uciszać Doroty Gawryluk", Gawryluk nie jest niewykształconą, nieświadomą, zacofaną dziewczyną z prowincji, ale prowadzącą jeden z trzech najważniejszych telewizyjnych programów informacyjnych w Polsce.
"Nie jest to stanowisko, które się zdobywa za siedzenie w kościele i pokorne słuchanie wiejskich proboszczów. Nie jest to robota, którą można wykonywać z wiedzą o świecie ograniczoną do "Uważam Rze" i katolickich pisemek. Jest wprost przeciwnie. Dorota Gawryluk jest od kilkunastu lat bardzo dobrze znaną dziennikarką, która ma na koncie sporo sukcesów. I którą osobiście wysoko cenię za jakość pracy w Polsacie".
Prawicowy TVN24