Mówi się o nim, że jest jedną z najmniejszych stolic świata. Thorshavn, stolicę Wysp Owczych zamieszkuje ledwie 12 tysięcy mieszkańców. Nie ma tam zaludnionych ulic, pędzących samochodó czy tłumów na ulicach. Nie znajdziemy też wielu cudów architektonicznych czy muzeów, co nie znaczy, że będziemy się tam nudzić.
Ci, którzy byli w Thorshvan, mówią, że można obejść miasto w zaledwie trzy godziny. Thorshavn jest największym miastem archipelagu Wysp Owczych oraz siedzibą najwyższych władz duńskiego terytorium zależnego. Leży na wyspie Streymoy, a jego nazwa oznacza po duńsku Port Thora, nordyckiego boga burzy i piorunów.
– Najprościej dostać się z Warszawy do Thorshavn lecąc najpierw do Kopenhagi. Stamtąd do stolicy Wysp Owczych jest kilka lotów dziennie. Połączenia lotnicze są dość drogie, bo to nie jest kierunek masowy. Poza tym piloci muszą mieć specjalne uprawnienia, żeby wylądować tam na lotnisku. Nie ma ich jednak za wiele – opowiada Adam, który odwiedził stolicę Wysp Owczych trzy lata temu.
Wyludłe i średnio imprezowe miasto
Pierwsze wrażenie po wylądowaniu w Thorshavn to uczucie, że miasto jest nieco wyludnione. – To jest w ogóle charakterystyczne dla miast w Skandynawii. Gdy wraca się z miasta koło północy, na ulicach jest pusto – mówi Adam.
Życie nocne nie jest mocno rozwinięte w Thorshavn i nie znajdziemy tam wielu pubów, klubów czy restauracji. Z kolei dużo młodych ludzi wyjeżdża do Kopenhagi w poszukiwaniu nocnych atrakcji, ale też pracy. Brak nocnych rozrywek nie zniechęca jednak turystów do podróżowania na Wyspy Owcze i do Thorshavn. – To małe, urokliwe miasteczko, pełne kolorowych domków. Wyspy Owcze oraz ich stolica podobne są do Islandii, bo możesz obcować z dziką naturą. Jednak Islandia jest mocno wypromowana, natomiast Wyspy Owcze są jeszcze nieodkryte. Jadąc tam, podobała mi się wizja archipelagu odciętego od świata. Do Danii I Norwegii jest stamtąd 300 km, podobnie jak do Wysp brytyjskich – opowiada Adam.
Centrum dowodzenia na całym archipelagu
Thorshvan to najważniejsze miasto i centrum dowodzenia na całym archipelagu, bo pozostałe miejscowości to wioski, które liczą zaledwie tysiąc mieszkańców. – Tam zazwyczaj jest jeden sklep spożywczy, trochę domów i to wszystko. Ale miejscowi nazywają to miastem. Natomiast Thorshvan to jedyne miasto, które podchodzi pod pojęcie miasta w rozumieniu europejskim, gdzie są ulice, skrzyżowania, ronda i większe zagęszczenie domów – tłumaczy.
Jak każde miasto, Thorhavn posiada też zabytki i atrakcje turystyczne. Nie jest ich dużo, jednak kilka zdecydowanie warte jest uwagi. Będąc w tym uroczym mieście warto wybrać się do Tinganes, najstarszej dzielnicy miasta, które można przejść w kilkanaście minut, podziwiając kolorowe drewniane domki ukryte wśród wąskich uliczek.
Jedną z atrakcji turystycznych jest również parlament. W przeciwieństwie do budynku molochu, tak jak w Bukareszcie, parlament na Wyspach Owczych wygląda niczym domy przeznaczone dla zwykłych mieszkańców. – To drewniane domki, do których można sobie po prostu wejść, bo nie ma tam żadnej ochrony – mówi Adam.
Tinganes to również piękny port jachtowy, wokół którego biegnie promenada z kawiarniami. Niedaleko znajduje się też główny deptak handlowy. Można tam znaleźć m.in. sklepy ze słynnymi farerskimi swetrami, użytkowym designem skandynawskim oraz licznymi pamiątkami.
Muzea i zabytkowe domy
Stolica Wysp Owczych liczy też kilka zabytkowych domów z ciekawą historią. Nie są to jednak stare zabytki, a rekonstrukcje po pożarze, który miał miejsce w 1673 roku. Jeden z nich to Munkastovan, który w XIII wieku był rezydencją mnichów, pierwszych stałych osadników Thorshavn. Dziś jest najstarszym obiektem w całym mieście. Warty uwagi jest też budynek Skansapakkhúsið. Najlepiej widoczny z morza, stojący na samym wierzchołku półwyspu Tinganes. Zbudowany został w 1749. Obecnie służy najczęściej za miejsce obrad rządu Wysp.
W stolicy Wysp Owczych znajdziemy zaledwie trzy kościoły, w tym jedyny kościół katolicki w mieście oraz trzy muzea, m.in. Muzeum Historii Naturalnej. Warto wybrać się też do Domu Nordyckiego, jednego z najnowocześniejszych budynków całego archipelagu oraz do domu słynnego farerskiego pisarza Wiliama Heinesena.
Ci, którzy planują odwiedzić to piękne miejsce, muszą pamiętać o tym, że to droga wyprawa, zarówno jeśli chodzi o ceny noclegów, jak i jedzenia. – Nocleg na polu namiotowym kosztuje 50 złotych, jedzenie kupione w sklepie też nie należy do najtańszych. Przykładowo za mrożoną pizzę trzeba zapłacić 20 złotych. Ja trafiłem na tanie połączenie lotnicze, na miejscu też mało wydawałem, a i tak za tydzień pobytu w Thorshavn wydałem 3, 5 tysiąca złotych. Uważam, że nie można zejść taniej – mówi Adam.
Będąc na miejscu, szybko zapomnimy o wysokich cenach, a piękne widoki i życzliwi mieszkańcy skutecznie zrekompensują nam dużą ilość wydanej gotówki. – To miejsce, w którym poczujesz potęgę przyrody. Poza tym tam ciężko jest znaleźć miejsce, z którego nie widać oceanu. Ma się też wrażenie, że jest się totalnie odciętym od cywilizacji. To miejsce idealne dla fanów przyrody – dodaje Adam.
Warto podkreślić, że Farerzy nieco różnią się charakterem od Skandynawów, którzy są chłodni i zdystansowani w kontaktach towarzyskich. – Żyją w małej społeczności i muszą ze sobą współpracować. Są bardzo pomocni, rozgadani na tyle, że sami potrafią zaczepiać obcych na ulicach. Nawet jak turysta ma problem z noclegiem, miejscowy może przenocować go w swoim domu – opowiada Adam.