Takiej sytuacji jak podczas kinowej premiery "Kleru" w polskich kinach nie było już dawno. Tłumy ustawiające się po bilety, sale wypełnione po ostatnie miejsca i powrót instytucji konika – film Wojtka Smarzowskiego wywołał "pospolite ruszenie". Na nietypową jak na polskie warunki sytuację zwracają uwagę właściciele kin.
– Myśleliśmy, że instytucja konika sprzedającego na lewo bilety przed kinami umarła na zawsze jakieś 15 lat temu. Otóż właśnie powróciła – tak o sytuacji pod kinami na początku wyświetlania "Kleru" mówi "Gazecie Wyborczej" Sławomir Fijałkowski, szef kina Charlie w Łodzi.
Jak wspomina, tylu widzów w ostatnich latach było tylko podczas premiery "Avatara", " Titanica" i "Ogniem i mieczem". – Do mojego kina po bilety przychodzą osoby, które nie były w kinie od lat, niektóre nawet od kilkudziesięciu – mówi Fijałkowski.
Mówi też o krytyce filmu i panicznych próbach jego ocenzurowania. – Twórcy "Kleru" powinni być też wdzięczni wszystkim nadgorliwcom, którzy atakowali ten film przed premierą i dokonywali rozmaitych prób cenzury. Gdyby nie to, wielu ludzi nie poszłoby na "Kler". Teraz pójdą z przekory. Bo, jak mi tłumaczą, "nikt im nie będzie mówił, co mają oglądać, a czego nie" – podsumowuje.
Film Wojtka Smarzowskiego będzie wyświetlany na 478 ekranach w całej Polsce. W niektórych kinach zniesiono nawet rezerwacje miejsc. – Chcemy uniknąć sytuacji, w której pół godziny przed filmem przy kasie zjawia się jednocześnie 400 osób – tłumaczy "GW" Zbigniew Michalski, dyrektor NovegoKina Przedwiośnie w Płocku.
W większości kin brakuje miejsc na seansach, a ostatnie wolne miejsca można znaleźć dopiero za kilka dni. Największe szanse na szybkie zobaczenie filmu Smarzowskiego jest w kinach studyjnych, w których można znaleźć więcej wolnych miejsc.