Ciężko namówić mieszkańców na wypowiedzi pod nazwiskiem. Nawet ci, co mówią, że są ze Smarzowskiego dumni, proszą o anonimowość. Rozmowy odmawia proboszcz jedynej parafii, przez cały dzień nie udaje nam się też uzyskać reakcji nikogo w Urzędzie Miasta. W pobliskim Krośnie reżyser chodził do szkoły policealnej i właśnie tu zaczęła się jego przygoda z filmem. Aż się prosi, by jakoś go uhonorować. Ale – jak mówią mieszkańcy – "różnie" jest tu odbierany.
Jedlicze, 5-tysięczne miasto na Podkarpaciu, przewinęło się już przez filmy Smarzowskiego. W "Klerze" nie występuje, ale było w "Drogówce" i w "Weselu". To właśnie stąd pochodzi reżyser, tu mieszkał, do dziś mieszka tu również jego rodzina – brat z żoną, która jest dyrektorką w szkole podstawowej.
– Po tamtych filmach niektórzy twierdzili, że pokazał nas w przejaskrawionym świetle. Tak, jakby Jedlicze było zacofane. To się nie podobało, ale opinie były podzielone. Inni uważają, że jego filmy były trafione – mówi nam przewodniczący Rady Miasta Piotr Woźniak. Zna starszego brata Smarzowskiego, z młodszym rozminęli się w szkole. "Kleru" jeszcze nie widział, bo w Jedliczu od jakiegoś czasu nie ma kina.
"Oglądał wszystko, co się dało"
Właśnie tu Wojciech Smarzowski spędził całe dzieciństwo i młodość, tu chodził do szkoły podstawowej i liceum, grał w piłkę nożną w klubie sportowym Nafta.
Nie chodził do kościoła. "Byłem chyba jedynym dzieckiem w klasie, które nie brało udziału w lekcjach religii. Gdy w niedzielę koledzy szli do kościoła, ja oglądałem 'Teleranek' albo kopałem piłkę. 'Kocia wiara' – czasem słyszałem" – opowiadał w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów".
Wbrew obiegowej opinii nie był związany z Korczyną, gdzie się urodził. Jeden z mieszkańców wspomina, że w tamtym czasie izba porodowa w Krośnie była zamknięta lub przepełniona i to przypadek, że Smarzowski urodził się właśnie tam.
"Byłem dwa tam razy. Raz jak się urodziłem i niewiele z tamtego okresu pamiętam, a drugi raz po wypis aktu urodzenia. A może to mój brat odebrał? Tego też nie pamiętam" – przyznał zresztą sam reżyser.
"Oczywiście, że powinien być uhonorowany"
Chcieliśmy zapytać, czy Jedlicze są z niego dumne. Czy Smarzowski jest chlubą miasta? Jedlicze chwalą się na swojej stronie 9 obywatelami honorowymi, wśród nich są trzy osoby duchowne m.in. Jan Paweł II, ks. prałat Franciszek Brzyski oraz ks. Stanisław Guzik, są też mieszkańcy miasta zasłużeni m.in. dla sportu i kultury. Jedna z mieszkanek wspomina nam jeszcze o zakonnicy, której ostatnio przyznano tytuł honorowy.
Ale nie ma tu nazwiska najgłośniejszego reżysera ostatnich lat, którego filmy – zwłaszcza ostatni "Kler" – biją rekordy popularności.
– Proponuje się tytuły honorowych mieszkańców gminy, np. piłkarzowi Sławomirowi Peszce, a mamy takiego reżysera i o nim nic się tutaj nie mówi! Oczywiście, że powinien być uhonorowany. Być może po wyborach tak. Ale przed wyborami myślę, że nikt w gminie Jedlicze nie przyzna Wojtkowi Smarzowskiemu żadnej nagrody – mówi nam jeden z lokalnych polityków.
Uważa, że jego kino jest potrzebne i dobrze, że jest. – Oglądałem wszystkie jego filmy. On porusza tematy, których wcześniej nikt nie pokazywał w ten sposób. Jako miasto powinniśmy hołubić się jego pracą. Ale w Jedliczu różnie jest odbierany. Zdania są podzielone – przyznaje. Zwłaszcza, jak wskazuje, przez starszych ludzi.
W mieście słyszymy jednak plotkę o tym, że może uda mu się ten tytuł przyznać. Przez cały dzień nie udało się jednak uzyskać odpowiedzi z Urzędu Miasta. – Żaden wniosek w sprawie do mnie nie wpłynął – reaguje za to Piotr Woźniak.
Czy miasto jest dumne ze Smarzowskiego? – Trudne pytanie. W pewnym sensie tak, ale nie do końca. Gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania... – odpowiada.
"Zakpił z wiejskiej kultury, religii"
Wojciech Smarzowski musiał być mocno związany z rodzinnymi stronami, bo nazwy podkarpackich miejscowości pojawiają się niemal w każdym filmie. W "Drogówce" był transparent z napisem Jedlicze. W "Weselu" – kiełbasa z Sanoka. W "Klerze" pojawiły się Bajdy.
"Twój prawdziwy świat jaki był? Co cię otaczało w Jedliczu, gdzie dorastałeś?" – zapytała go Katarzyna Bielas w "Gazecie Wyborczej". "Widziałaś "Wesele" i "Dom zły", to wiesz" – odpowiedział.
Anna, mieszkanka pobliskiego Krosna, pamięta, że jak "Wesele" weszło do kin, nie wszystkim podobał się obraz Smarzowskiego. Uczyła się wtedy w Policealnym Studium Animatorów Kultury w Krośnie. Tym samym, w którym w latach 80. uczył się słynny dziś reżyser. – Jeden z profesorów był wtedy mocno zdenerwowany. Powiedział, że gdyby spotkał Wojtka to by go chyba udusił. Zastanawiał się, jak on mógł w ten sposób zakpić z wiejskiej kultury, z religii, z obyczajów – opowiada naTemat.
"Wszystko zaczęło się w klubie dyskusyjnym"
Studium istnieje do dziś (choć nie bez problemów). To ważna placówka oświatowa w tym regionie.
"Krośnieńskie studium wykształciło ponad 3 tys. osób. Pracują na całym świecie, są wśród nich znane postacie z życia kulturalnego w Polsce, m.in. reżyser Wojciech Smarzowski czy Ada Borek z kabaretu Nowaki" – pisze portal Nowiny24.pl.
Na stronie, w zakładce "absolwenci" nie ma jednak nazwiska Smarzowskiego. – Był u nas kilka lat na specjalizacji Fotografia i Film, ale nie napisał pracy dyplomowej – tłumaczy dyrektor dr Łukasz Szmyd. Przyznaje, że właśnie tu Smarzowski zaraził się w filmem. – Wiem, że wszystko zaczęło się w klubie dyskusyjnym "Różyczka". Sam opowiadał w wywiadach, że oglądali tu "Obywatela Kane'a" i od tego wszystko się zaczęło – opowiada naTemat.
"Przyjęty byłby gościnnie"
W Studium do dziś zbierają wszystkie wycinki prasowe na swój temat, również o absolwentach, w tym także o Wojciechu Smarzowskim. Reżyser nie jest tu jednak uhonorowany w żaden szczególny sposób. – Z każdego jesteśmy dumni. Czy Wojtek, czy ktoś inny, jesteśmy dumni tak samo – podkreśla dyrektor.
Widział "Kler". Odbiera go tak, jak każdy film Smarzowskiego: – Bardzo pozytywnie. Porusza trudną tematykę. Obok każdego jego filmu nie sposób przejść obojętnie. On jest jednym z wiodących reżyserów.
Myśli, żeby go zaprosić na spotkanie ze słuchaczami studium. – Nie wiem jeszcze kiedy, ale takie myśli się pojawiają. Na pewno u nas byłby przyjęty bardzo gościnnie – mówi.
"Obejrzał tam "Obywatela Kane'a". "Tyłek trochę mnie bolał, ale wysiedziałem, choć niewiele z tego zrozumiałem" – wspominał. Potem prowadzący DKF Franciszek Tereszkiewicz puszczał wybrane fragmenty filmu jeszcze raz, tłumacząc znaczenie scen. Smarzowski zrozumiał, że kino może prowadzić z widzem grę". Czytaj więcej