Pierwsze skojarzenia z Sinéad O'Connor nie-fana irlandzkiej wokalistki? Jedna z najpiękniejszych ballad w historii muzyki i skandale. A tych było dużo. Zdaniem niektórych O'Connor szokuje, bo chce żeby było o niej głośno (zwłaszcza, że komercyjnych sukcesów muzycznych już nie odnosi), inni twierdzą, że to silna rebeliantka, która walczy o swoje przekonania. Jest jeszcze grupa, która mówi, że to wołanie o pomoc osoby borykającej się z chorobami psychicznymi. Kim jest Sinéad O'Connor? Na pewno nie jest już... Sinéad O'Connor.
Shuhada’ Davitt. Tak nazywa się teraz artystka, którą najbardziej znamy z przeboju z 1990 roku "Nothing Compares 2 U" – emocjonalnego coveru piosenki Prince'a, utworu praktycznie wcześniej nieznanego. Sinéad O'Connor już więc nie ma, ale tak naprawdę nie było jej już wcześniej – bo przecież w ubiegłym roku zmieniła imię i nazwisko na Magdę Davitt, a tych, którzy wciąż trwali przy Sinéad, nazwała "niewykształconymi głupcami".
Wszystko, co robiła dotychczas w swoim życiu O'Connor, robiła ze stuprocentowym oddaniem. Tak też jest i teraz. Twitter artystki praktycznie stał się więc wyznaniem wiary świeżo nawróconej muzułmanki.
Irlandka zmieniła więc zdjęcie profilowe na grafikę z hasłem "Wear a hijab. Just do it" ("Załóż hidżab. Po prostu to zrób") umieszczonym nad logiem Nike'a czy zamieściła wideo, na którym śpiewa adhan, czyli wezwanie wyznawców islamu do modlitwy (za co dostało jej się od innych muzułmanów, bo zgodnie z zasadami tej religii kobiety nie mogą adhanu śpiewać publicznie).
Reakcje pod postami artystki są różne. Niektórzy muzułmanie witają O'Connor wśród swoich, inni nazywają ją "attention whore" i zarzucają jej robienie wszystkiego pod publikę.
To bowiem nie pierwszy raz, kiedy artystka na oczach świata stała się kimś zupełnie innym.
Zero strachu, zero hamulców
Nigdy nie wpisywała się w image typowej gwiazdy muzyki. Kiedy w 1987 roku wydała swój genialny pierwszy album "The Lion and the Cobra", okrzyknięto ją "sensacją" i "objawieniem", ale również buntowniczką.
Ta ogolona na łyso dziewczyna z małej miejscowości Glenagerry niedaleko Dublina nie wpisywała się w ideał kobiecości lat osiemdziesiątych. Nie chciała iść drogą Madonny, gardziła obcisłymi bodami, cekinami, butami na koturnach, jaskrawą szminką. Nie była "kobieca" w mainstreamowym wydaniu, nie epatowała seksualnością. Workowate ubrania, poważny wzrok, mocne słowa o bólu i samotności wyśpiewane jej melodyjnym, przejmującym głosem – to przyniosła ze sobą O'Connor do świata muzyki.
Przyniosła zresztą o wiele więcej. Bo Irlandka nie bała się szczerości i radykalnych poglądów. Otwarcie mówiła o tym, że w dzieciństwie matka znęcała się nad nią i jej rodzeństwem psychicznie i fizycznie, nazwała zespół U2 bufonami, mimo że to dzięki nim rozpoczęła karierę, a także... poparła zamachy terrorystyczne IRA w Wielkiej Brytanii. A potem płakała w teledysku do "Nothing Compares 2 U", ballady, która wywindowała ją na sam muzyczny szczyt.
Tylko, że potem wszystko zaczęło się sypać. Bo O'Connor nie bała się mówić, co myśli.
Podarty Jan Paweł II
Irlandka z Glenagerry miała plan podbicia Ameryki. Nie do końca wyszło. Najpierw nie chciała wystąpić w sali koncertowej, w której przed koncertami grano tradycyjnie hymn Stanów Zjednoczonych. A to w proteście przeciwko dyskryminacji czarnoskórych artystów. Amerykanie tego nie zrozumieli, a Frank Sinatra apelował, aby wyrzucić z jego kraju to "irlandzkie straszydło".
Ale komercyjnym końcem O'Connor był jej występ w programie Saturday Night Live, podkreślmy – programie komediowym. W 1992 r. ubrana na biało piosenkarka na scenie oświetlonej tylko świecami zaśpiewała akustyczną wersję piosenki "War" Boba Marley'a. Po czym nagle wzięła do ręki zdjęcie Jana Pawła II, przedarła je, akcentując słowo "evil" (zło), zaapelowała o "walkę z prawdziwym wrogiem" i rzuciła fragmenty fotografii w kamerę.
Na widowni zapadła wtedy cisza, a producenci prawie dostali zawału. O'Connor nikogo nie poinformowała, że chciała publicznie dać upust swojej złości na głowę Kościoła katolickiego.
A ta złość brała się z pedofilii w Kościele i ukrywania jej przez Watykan (brzmi znajomo). Teraz ludzie przyznają artystce (która była wychowana jako katoliczka) rację, a o molestowaniu dzieci przez księży mówi się już głośno. Ba, pedofilię potępił przecież papież Franciszek podczas tegorocznej podróży do Irlandii, ojczyzny O'Connor.
Ale wtedy, 26 lat temu, O'Connor znienawidzono. SNL otrzymało ponad 4 tysiące skarg, a ją samo wygwizdano i wybuczano kilkanaście dni później na koncercie Boba Dylana w Nowym Jorku. Irlandka stała się dla wielu ludzi na świecie wrogiem numer jeden, za co pokutowała przez lata. Teraz wiele jej fanów się przeprosin pod jej adresem, bo przecież w sumie miała z tą pedofilią rację.
Matka Maria Bernadetta
O'Connor nagrywała kolejne płyty, ale mimo że chwalili je krytycy, to mało kto chciał je kupować. To właśnie wtedy artystka zaczęła wcielać się w kolejne role, co sprawiło, że otrzymała łątkę tej, która ma parcie na szkło.
Życie prywatne? Była więc żoną (cztery razy), jest matką (czworga dzieci) i babcią (jednego wnuka). Raz stwierdziła, że jest "lesbą", potem się z tego wycofała, mówiąc, że "nie chce żadnych etykietek". Swojego czwartego męża poznała w 2011 roku w ogłoszonym przez nią konkursie na Twitterze. Sinéad i irlandzki terapeuta Barry Herridge znali się jedynie w internecie, ale i tak wzięli ślub. Rozwiedli się po... 17 dniach.
Religia? W filmie "Chłopak rzeźnika" Neila Jordana zagrała Matkę Boską, twierdziła też, że to chrześcijaństwo pomogło jej przetrwać trudne dzieciństwo. Chociaż nie przeszkadzało jej to w określeniu Watykanu jako "gniazda diabłów".
Ale diabły czy nie, O'Connor raz postanowiła zostać... księdzem.
W 1999 r. irlandzki biskup Michael Cox, głowa założonego przez siebie Trydenckiego Kościoła Łacińskiego, udzielił jej święceń w Lourdes, mimo że z Watykanu sypały się na nich za to gromy. Bo przecież kobieta zostać księdzem nie może. Piosenkarka jednak za bardzo się tym nie przejmowała, przywdziała sutannę, nazwała się matką Bernadettą Marią i odprawiła kilka mszy.
I w sumie... na tym się skończyło. W 2005 r. przez chwilę była nawet rastafarianką i mieszkała na Jamajce.
"Traktują cię jak gówno"
Jest jeszcze kwestia zdrowia psychicznego, która u O'Connor jest obecna od zawsze. W 2007 r. w programie Oprah Winfrey Irlandka wyznała, że w 1999 r. próbowała się zabić w dzień swoich 33-tyn urodzin oraz że zdiagnozowano u niej chorobę afektywną dwubiegunową, czyli tak zwaną dwubiegunówkę, w której depresja przeplata się z manią (a mówiąc prościej i obrazowo: rozpacz z euforią).
Artystka nie ostatni raz mówiła wtedy o swoich psychicznych zmaganiach. Chociaż "mówiła" to dość łagodne słowo. O'Connor publicznie rozpaczała, lamentowała, błagała o pomoc. Uprawiała medialną psychoanalizę, a potem pytała, czy ktoś może zna lekarza, bo boi się, że popełni samobójstwo.
Tak było m.in. w 2015 r., kiedy – tuż po tym, jak przegrała batalię sądową o opiekę nad swoim najmłodszym dzieckiem, Jake'm – napisała na Facebooku, że przedawkowała narkotyki. Policja szybko do niej dotarła i poinformowała, że wokalistka ma się dobrze.
Pięć lat później Irlandka przeraziła fanów, kiedy zamieściła 12-minutowe wideo z pokoju w motelu w New Jersey. Płakała, mówiła, że jest sama, mimo że ma myśli samobójcze, i apelowała o opiekę nad osobami chorymi psychicznie. – Opiekujcie się nami, my nie jesteśmy jak każdy. A nagle wszystkie osoby, które powinny cię kochać i się o ciebie troszczyć, traktują cię jak gówno – rozpaczała, a jej słowami przeraziła się chociażby piosenkarka Annie Lennox.
Nie trzeba było być psychiatrą, żeby widzieć, że z O'Connor jest źle.
Wielka niewiadoma
Jednak wszystkie ekscesy, skandale i załamania O'Connor sprawiły, że teraz wiele osób w jej konwersję na islam po prostu nie wierzy. "Straciła popularność, bo podarła zdjęcie papieża. Potem założyła koloratkę. Teraz przeszłą na islam. Serio?" – to jeden z wielu ironicznych komentarzy na Twitterze. I pojawiają się te same zarzuty, które Irlandka słyszała od lat: czyli to wszystko po to, żeby o niej mówiono. I żeby ludzie kupowali jej płyty.
Trudno im się dziwić. Artystka cały czas lawiruje na granicy perfomensu i rzeczywistości, zdrowia i choroby, podziwu i pogardy. A do tego jest emocjonalnie niestabilna i pogubiona, co do czego trudno mieć przecież wątpliwości. Przez to, że artystka tych emocji nie ukrywa przed światem, ludzie się jej po prostu boją. Łatwiej jest wtedy zarzucić takiej osobie kłamstwo, niż zaakceptować cały jego bałagan.
Islam w życiu O'Connor dla wielu jest kolejnym dziwnym etapem w jej życiu. Być może mają rację, może Shuhada’ zniknie tak szybko, jak się pojawiła. A może nie? Może wokalistka naprawdę znalazła szczęście i spokój, może się odnalazła?
Ale z O'Connor problem jest taki, że nigdy nie wiesz, co się wydarzy.