Biedroń wpadł do programu Kuźniara i wygarnął dziennikarzowi coś, czego ten się nie spodziewał. I przede wszystkim coś, czego ten nawet do końca nie zrozumiał. "Bańka warszawska" – jak nazwał ją Robert Biedroń – to coś, w czym żyją warszawiacy, a jednocześnie nie zdają sobie z tego sprawy. Ale spokojnie, takich "baniek" jest w Polsce dużo więcej. Ty też ją masz.
– Wyjdź z tej "bańki elity warszawskiej", zobacz jak żyje 99 procent Polaków. W tej bańce, w której wszyscy robią straszny szum, żeby zapisać się do Schetyny, nie da się żyć – powiedział Kuźniarowi Biedroń.
Polityk wytknął dziennikarzowi życie na wysokim poziomie i jego poglądy polityczne. Miał mu za złe, że lobbuje, by głosować na Platformę Obywatelską. Ale wydaje się, że nawet sam Kuźniar nie miał pojęcia o co tak naprawdę chodzi. Czym jest ta "bańka warszawska"?
Często sami nie zdajemy sobie strawy, kiedy ją tworzymy, lub że jest ona tworzona za nas. Na Facebooku robią to algorytmy, które zamykają nas w "bańce informacyjnej", gdzie dostajemy więcej, albo tylko takie treści, jakie lubimy. Spójrz na swoją tablicę i zastanów się, jakich treści dostajesz najwięcej.
– Wszyscy żyjemy trochę w takich bańkach czy kapsułach środowiskowych – mówi nam profesor Krzysztof Podemski, socjolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Socjologowie po prostu nie używają takiego stwierdzenia jak "bańka". – Mówimy habitus lub środowisko społeczne. Wszyscy żyjemy w swoich światach. Są one ograniczone geograficznie, klasowo i coraz bardziej także politycznie. W Polsce szczególnie po 2010 roku polityka podzieliła kręgi towarzyskie, a niekiedy nawet całe rodziny – stwierdza.
Co gorsza, nie widzimy innej perspektywy, bo de facto już urodziliśmy się w tej swojej "bańce". Nie znamy punktu widzenia osób z innych grup społecznych, czy ludzi mieszkających w innych miastach. Często nawet nie chcemy go znać. Ale ci, którzy zmienili swoje miejsce zamieszkania widzą zmiany zachodzące w ich "bańce".
"Nawet nie zdajesz sobie sprawy..."
– Inaczej żyje się w Warszawie, a inaczej chociażby w takim Ciechanowie, skąd pochodzę – mówi nam 29-letni Krystian. Obecnie mieszka w Warszawie i przyznaje, że bardzo szybko wszedł do swojej nowej bańki.
– Zaczęło się oczywiście od pieniędzy. Tam jako informatyk zarabiałem 3 tysiące na rękę, a w Warszawie na dzień dobry dostałem prawie trzy razy tyle. Jak kasa się poprawiła, to i nawyki się zmieniły. Miejski klub zmieniłem na eleganckie bary w stolicy, a piwo na whisky i drinki z palemką – opowiada.
– Tak samo ze sportem. Mam karnet na siłownię, chodzę na squasha i na tennis. Tutaj też o wiele bardziej zacząłem się interesować polityką niż w moim mieście. Tam nie interesowało mnie, co się dzieje na moim osiedlu, a tutaj bywa i tak, że pojawiam się na zebraniach rady mieszkańców – przyznaje Krystian.
Podobnego zdania jest Tomek, 32-latek z małej miejscowości na Mazurach. Stwierdza, że ludzie szybko zmieniają swój światopogląd zmieniając miejsce zamieszkania. On jednak bardziej doświadczył tego w politycznym wymiarze.
– To przychodzi falowo. Od własnego otoczenia i rodziny, której poglądy nagle zaczynają cię irytować, po znajomych, których usuwasz z Facebooka, bo wstyd jest patrzeć na to, co wypisują. Potem nie zdajesz sobie sprawy, kiedy na twojej tablicy są same posty na prawo lub tylko na lewo i jak denerwuje cię, że w twoim rodzinnym mieście głosują na pana "X", bo nie jest z twojej ulubionej partii "Y" – mówi nam Tomek.
"Miał być ślub i dziecko, a teraz jest apostazja"
Ale "bańka" to nie tylko kwestia stolicy. Każdy z nas, w każdym miejscu buduje swoją "bańkę" lub wchodzi do niej. Wystarczy pojechać kilkadziesiąt kilometrów za Warszawę, by przekonać się, jakie są realia.
– W moim rodzinnym Płońsku nie czułem się dobrze – wyznaje 34-letni Czarek. W domu królowały poglądy, że co niedziela, to do kościoła, po szkole praca, żona i dziecko. A ja tak nie chciałem. Nie dość, że nie odpowiadał mi ten kościół, to jeszcze żona i dziecko. Chciałem się samorealizować i reszta nie była dla mnie tak ważna. Możliwe, że dlatego tak dobrze odnalazłem się w Krakowie. Teraz nie narzekam, a z rodziną mam niestety średni kontakt – mówi.
– My ogólnie mamy naturalną skłonność do zadawania się z osobami o podobnym statusie, poglądach i wieku. W każdym mieście czy społeczności mamy do czynienia z jakąś "bańką". Tu akurat (w przypadku Kuźniara i Biedronia – red.) jest to "bańka wielkomiejskiej stolicy". Inni z kolei żyją w bańkach lokalnych, prowincjonalnych np. Wąchocka czy Ustronia – tłumaczy socjolog Podemski.
"Bańka" dzieli, ale i definiuje
Dlatego też błędem byłoby napisać, że osoby w "bańce warszawskiej" są tacy i tacy, a w "bańce włoszczowskiej" inni. Nie, w każdym przypadku są wyjątki, które de facto tworzą swoje odrębne środowiska.
– Czy to w Warszawie, czy na prowincji, żyjemy innymi życiami i trudno jest środowisku dziennikarskiemu, czy też jak Biedroń powiedział "elitom", powiedzieć jak naprawdę wygląda życie byłych pracowników PGR-ów z okolic Koszalina, a tymże robotnikom, jak wyglądają realia środowiska dziennikarskiego w Warszawie – podsumowuje profesor.
Dlatego zgubne jest ocenianie ogółu Polski przez pryzmat swojego środowiska czy swojej grupy znajomych. Nawet jeśli liczy 1023 osoby, czyli tyle co grupa reprezentatywna CBOS-u. Dlatego ważne, żeby wyjść czasami ze swojej "bańki" lub zmienić perspektywę, by zobaczyć, czy to, co mówimy, jest ważne i istotne dla innych. A jeśli chcemy w niej siedzieć, to po prostu przyjąć, że gdzieś w kraju są też inne bańki.
socjolog, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu
To określenie "bańka" ma mieć charakter negatywny, bo bańka jest zamknięta na doświadczenia. Ludzie zamknięci w bańce, są zamknięci na otoczenie i na resztę świata. Ale to samo dotyczy też każdej innej bańki, czy to np. Wąchocka, czy Włoszczowej. Biedroniowi chodziło pewnie o to, że ci w Warszawie są odcięci od prawdziwego życia. Ale to rodzi pytanie: gdzie jest to prawdziwe życie? Czy tylko na prowincji? No oczywiście, że nie.