Premier w rozmowie z "Gazetą Polską" podkreślił to, co w sumie już wszyscy wiedzieli – że nie weźmie udziału w Marszu Niepodległości. Jednocześnie zaskakuje – a może raczej smuci – wyjaśnienie. Szef rządu obawia się prowokatorów, z którymi organizatorzy marszu mogą sobie nie poradzić.
Morawiecki przekonywał, że rząd robił wszystko, aby przekonać organizatorów marszu do swojej wizji pochodu. – Niestety, środowiska organizujące ten marsz nie zgodziły się, by powiewały na nim wyłącznie biało-czerwone flagi, żeby nie było żadnych transparentów. W związku z taką postawą zrezygnowaliśmy z udziału w tej manifestacji – stwierdził premier.
– Wiemy bowiem, co się działo rok temu – znalazła się grupka osób: przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu, która zepsuła całą uroczystość, cały marsz. Nie chcemy uczestniczyć w imprezie, na której mogą znaleźć się również prowokatorzy, a organizatorzy Marszu Niepodległości nie są w stanie zapewnić spokojnego przebiegu manifestacji, nie są w stanie zagwarantować, że nie dojdzie do żadnych prowokacji – dodał szef rządu.