Jarosław Kaczyński nie krył, że wznawianie przez kolorowe gazety płyt z filmem "O dwóch takich, co ukradli księżyc" uznaje za pewną złośliwość. Teraz te uszczypliwości powróciły za sprawą pewnego zbiegu okoliczności. Gdy zrodziła się idea ustanowienia 12 listopada dodatkowym dniem wolnym od pracy, wiele osób zapytało o powód świętowania tego dnia. Ktoś zajrzał do Wikipedii i okazało się, że jest to rocznica premiery filmu z udziałem braci Kaczyńskich.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Momentami w trakcie nagrywania filmu było rozrywkowo. I to zazwyczaj za sprawą Jarosława Kaczyńskiego. To on był organizatorem i pomysłodawcą wszelkich drak. Lech Kaczyński raczej był tylko uczestnikiem. Tak wynika ze wspomnień osób towarzyszących bliźniakom na planie filmowym oraz z relacji samych braci.
"Wynikła z tego wielka draka"
– Jarek zrobił coś złego i wezwano go do pana Petersile (Franciszek Petersile, producent filmowy jeszcze sprzed II wojny światowej, w czasie wojny współpracował z niemiecką wytwórnią, za co w 1949 r. został skazany na 5 lat więzienia – przyp. red.) – tak jedną z drak z udziałem brata wspominał Lech Kaczyński w książce z 2006 r. "O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich" Piotra Zaremby i Michała Karnowskiego.
Takich sytuacji było zresztą wiele, gdy bliźniacy byli na zdjęciach w Łodzi i mieszkali w Grand Hotelu.
"Jarek odpalił kiedyś w hotelu świecę dymną. Dał ją nam Grocholski (producent filmowy – przyp. red.), przekomiczny, trochę dziecinny człowiek, który bardzo nas lubił. A może to Jarek sam porwał świece z planu? Nie pamiętam. Grocholski nas zresztą uratował. Bo jak zaczęło się dymić w łazience, zaraz po niego pobiegłem i on to zdusił. Musieliśmy oddymiać apartament przez wiele godzin" – wspominał 12 lat temu ówczesny prezydent.
"Jarek buntował brata"
Dziennikarka łódzkiej "Gazety Wyborczej" przed rokiem rozmawiała chyba jedynym dziś żyjącym dorosłym członkiem obsady filmu "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Michał Szewczyk, aktor od 60. lat związany z łódzkim Teatrem Powszechnym, miał wówczas 28 lat. W filmie Jana Batorego zagrał niedużą rolę sprawozdawcy sportowego podczas wyścigu garbatych.
Michał Szewczyk przyszłego prezydenta i premiera zapamiętał doskonale. Jak wspominał aktor, z wyczynów swoich dwóch synów niezadowolona była obecna na planie filmowym ich matka, Jadwiga Kaczyńska.
Z planu filmowego obu braci zapamiętał też Marek Kondrat, o rok młodszy od przyszłych polityków. Gdy Lech i Jarosław Kaczyński w łódzkim studiu przy Łąkowej nagrywali film na podstawie książki Kornela Makuszyńskiego, on grał rolę Wawrzka w innym filmie dla dzieci – "Historia żółtej ciżemki".
– To były dwa czorty, które ze swoją piękną matką mieszkały w tym samym hotelu i przewracały go do góry nogami – wspominał Marek Kondrat w 2003 r. (Lech Kaczyński był wówczas prezydentem Warszawy, Jarosław Kaczyński – prezesem opozycyjnego PiS) w wywiadzie dla "Dużego Formatu".
Lech Kaczyński z sympatią wspominał znajomość z Markiem Kondratem z czasu nagrywania filmu. "Pamiętam go oczywiście. Chodziliśmy razem na strzelnicę. Sympatyczny chłopak, ale inaczej niż my był synem aktora i sam bardzo chciał został aktorem" – opowiadał.
"Kaczki niechętnie wspominają epizod"
"O dwóch takich, co ukradli księżyc" Jana Batorego był jednym z pierwszych i nielicznych jeszcze filmów dla dzieci i z udziałem dzieci. Nic więc dziwnego, że 13-letni wówczas bracia Kaczyńscy z dnia na dzień stali się wielkimi gwiazdami. Co raczej nie bardzo im odpowiadało. Zresztą, Jarosławowi sława wynika z filmu nie odpowiada po dziś dzień.
"Mam wrażenie, że Kaczki niechętnie wspominają tamten filmowy epizod. Może był fajny, ale oni od niego odeszli" – mówił 15 lat temu Marek Kondrat.
3 lata później Jarosław Kaczyński potwierdzał, że wspomnienia filmu raczej go drażnią. Pytany przez Zarembę i Karnowskiego, co mu zostało po filmie, Kaczyński odpowiadał: "To, że jeszcze wiele lat później przypominano nam Jacka i Placka. Całkiem niedawno obok mojego biura poselskiego w Warszawie zaczął tak do mnie wykrzykiwać jakiś pijak".
"To z jednej strony chęć zarabiania pieniędzy, z drugiej działanie trochę złośliwe. Gdy nas atakowano w początku lat 90. w szkole, to pytani o polityków uczniowie mówili: Kaczyńscy to się do filmu nadają!" – tak Jarosław Kaczyński w książce "O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich" komentował fakt, że obraz co jakiś czas jest powtarzany na antenie telewizji zaś kolorowe gazety dołączają do swoich wydań ten film na płytach DVD.
Najgorszym wspomnieniem z planu było kręcenie zdjęć latania na pelikanach, który to lot odbywał się w rzęsistym deszczu, a kończył strąceniem Jacka i Placka do stawu. "Pelikany ciągle się psuły, był taki moment, że Jarek polany gorącą wodą skoczył z wysokości pierwszego piętra. To był bardzo nerwowy okres. W końcu pelikany zaczęły cuchnąć..." – wspominał Lech Kaczyński w wywiadzie rzece.
Pokaźna suma
Zdjęcia do filmu trwały od lipca 1961 r. do lutego 1962 r. Obaj nastolatkowie w ciągu dnia brali udział w nagraniach, wieczorami zaś uczyli się, aby nic nie stracić z roku szkolnego. Za udział w filmie zarobili - jak wspominał Lech Kaczyński - ok. 40 tys. zł, czyli na ówczesne czasy jakieś 30 przeciętnych pensji. "Oczywiście pieczę nad tym objęli rodzice" – zaznaczył.
W 2009 r. Związek Artystów Scen Polskich opublikował listę artystów, którzy nie odebrali przysługujących im tantiem z racji emisji filmu w telewizji. ZASP nie ujawnił, o jaką kwotę chodzi - eksperci prawa autorskiego szacowali, że raczej nie mogły to być duże pieniądze, najwyżej kilkaset złotych. Bracia Kaczyńscy pieniędzy nie odbierali, bo nawet nie wiedzieli, że im coś przysługuje. Zdecydowali wówczas, że to, co zostało tam zgromadzone, przekażą na cel charytatywny.
Czy gdyby nie film "O dwóch takich, co ukradło księżyc", losy obu braci potoczyłyby się inaczej? Ba - losy współczesnej Polski! Tak postawiona teza brzmi pewnie nieco absurdalnie, ale...
To wtedy zapadła decyzja
"Zaskoczę panów - właśnie wtedy postanowiłem zostać politykiem" – wyjawił Zarembie i Karnowskiemu Lech Kaczyński. Jarosław wyznał, że o karierze polityka myślał nawet wcześniej, przed zdjęciami do filmu Jana Batorego.
Psycholog społeczny, Elżbieta Sołtys, w 2006 r., gdy Lech był prezydentem a Jarosław premierem, w wywiadzie dla "Pulsu Biznesu" dowodziła, że obaj bracia wciąż odgrywają bajkę "O dwóch takich...", tyle że w realnym życiu. Mało tego - role, jakie zagrali w dzieciństwie, determinowały ich wszystkie wybory.
– Kręcenie filmu to dla 10-letnich dzieciaków zawsze wyjątkowe wydarzenie. Osobowość dopiero wchodzi w fazę tworzenia. Plan filmowy rodzi niezwykłe emocje, ciągłe duble, powtarzanie, próbowanie. Kilkakrotne odgrywanie scen tej opowieści zawładnęło ich osobowością. Uwewnętrznili bajkę, którą odgrywali. To sytuacja opisana w psychologii, kiedy dziecinna opowieść staje się osobistą rzeczywistością człowieka i w sposób nieświadomy bywa odgrywana w dorosłym życiu – tłumaczyła psycholog.
Do tej tezy oczywiście można podejść z przymrużeniem oka. Choć - aby dostrzec wiele, jak wiele cech przyszłego prezesa PiS oraz jego brata widać było już wtedy na tym filmie - warto sobie włączyć "O dwóch takich, co ukradło księżyc" 12 listopada, w 56 lat od premiery obrazu. W końcu jest dzień wolny i sporo czasu na to, by zasiąść przed ekranem.
"Jarek wysłuchał nagany, a wszystko to działo się w nowym gmachu, prawie zupełnie pustym. Jarek pokiwał głową, wyszedł, a potem… przekręcił klucz w drzwiach. Zamknął sekretarkę i pana Petersile. Wynikła z tego wielka draka, oni wezwali kogoś przez telefon. Petersile rozwścieczony znów woła Jarka. On przeprasza, po czym wychodzi i… znów przekręca ten klucz. Do dziś twierdzi, że bezwiednie…".
Michał Szewczyk
aktor Teatru Powszechnego w Łodzi
Trochę narzekała na Jarka, który podobno buntował brata, a Leszek zawsze robił to, czego on chciał. Na planie bywało nawet, że kiedy już wszystko było gotowe do zdjęć, brat podchodził i szeptał mu coś do ucha, po czym Leszek grał coś zupełnie innego niż chciał reżyser. Potem pani Jadzia miała Jarkowi za złe tę "reżyserię".
lodz.wyborcza.pl
Marek Kondrat
Byli żywiołem nie do opanowania, problemem edukacyjnym dla wszystkich, bo - żeby zrobili coś na gwizdek - trzeba ich było najpierw spacyfikować. (...) Oni byli żywi, normalni, niezwykle inteligentni i - co ważne - wspierali się, jeden miał koło siebie drugiego. (...) to są destruktorzy. Tyle że przerzucili się na destrukcję intelektualną. Ale mają fantazję.
"Duży Format", wydanie z dnia 17/04/2003
Jarosław Kaczyński
prezes PiS
"Potem, kiedy dorosłem, przychodziła mi czasem do głowy straszna myśl – czy udział w tym filmie to nie był czasem szczyt mojego życia. Nawet jeżeli zrobię karierę naukową, dojdę do profesury, to co więcej? Nie przeżyję już takiej chwili sławy. Jednak ułożyło się inaczej".