Czy zarzuty, stawiane Cezaremu Łazarewiczowi za tekst o Rajmundzie Kaczyńskim, są słuszne? Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich uważa, że tak i nominowało dziennikarza "Newsweeka" do tytułu Hieny Roku. O tej wątpliwej nominacji rozmawiamy z samym autorem.
Nominacja do Hieny Roku za kontrowersyjny tekst o Rajmundzie Kaczyńskim wzbudziła w mediach spore emocje. Rozmawiamy o tym z autorem artykułu Cezary Łazarewiczem, dziennikarzem "Newsweeka".
naTemat.pl: Został Pan nominowany do tytułu Hieny Roku za tekst o Rajmundzie Kaczyńskim. Pana pierwsze wrażenie po usłyszeniu tej wiadomości?
Cezary Łazarewicz: Póki co, próbuję ustalić kim jest pani Jadwiga Chmielowska, która podpisała się pod tą nominacją. Do tej pory wiem jedynie, że zasiadała w Radzie Nadzorczej Radia Katowice z nominacji PiS.
Jadwiga Chmielowska i jej koledzy postawili panu kilka konkretnych zarzutów. Chociażby o to, że korzysta pan z anonimowych źródeł.
To najpoważniejszy zarzut, jaki stawia mi SDP. Ale zarzut ten mija się z prawdą. Na Facebooku opublikowałem list, w którym odpowiadam, że wszystkie te osoby z artykułu
żyją, mają imię i nazwisko, jak Jerzy Fidler, którego wypowiedzi są w tekście czy prof. Wiesław Gogół.
Jedynie dwie osoby chciały zachować anonimowość. Przyjaciółka Rajmunda Kaczyńskiego, która bała się ataków ze strony PiS oraz osoba, która bywała u Rajmunda Kaczyńskiego w domu, znała Jarosława. Ale myślę, że w tych zarzutach chodzi głównie o jeden cytat, z tego co Rajmund Kaczyński powiedział Zofii Kowalewskiej-Jastrzębskiej: "Boże, uchroń Polskę przed moimi synami narwańcami". To to tak zabolało.
Idźmy więc dalej: SDP oskarża Pana o "kolportowanie plotek i domniemań" na temat spraw intymnych rodziny Kaczyńskich. Kolportował pan plotki?
Zapewniam, że gdyby w moim tekście były jakieś przekłamania, nieprawdziwe informacje, to wylądowałbym w sądzie. Jak widać, nie wylądowałem. Ci, którzy nie tak dawno zaglądali ludziom do łóżek, w portfele i metryki, dzisiaj mówią o przekraczaniu granic. Ja żadnych granic nie przekroczyłem. Korzystałem z istniejących archiwów, a osoby, z którymi rozmawiałem, mają nazwiska i żyją, współpracowały lub znały Rajmunda Kaczyńskiego. Przedstawiłem go tak, jak został zapamiętany. Ci ludzie mają o nim dość dobre zdanie, a mój artykuł był niejednoznaczny. Nie wiem skąd ta wściekłość.
Może stąd, że – jak określa to SDP – "lustrował" pan życie Kaczyńskich? Dlaczego w ogóle opisał postanowił pan opisać ojca braci Kaczyńskich?
Zająłem się tym, bo było to dla mnie bardzo interesujące. Faktycznie Rajmund Kaczyński był osobą prywatną, ale był też ojcem prezydenta i premiera, a do tego bohaterem wojennym. A bracia próbowali go zapomnieć. W ich książce pojawia się o ojcu jedynie mała wzmianka. Poznanie tego, kim był Rajmund Kaczyński, pomaga w zrozumieniu zachowania dwóch swojego czasu najważniejszych osób w państwie. Dzięki temu możemy dowiedzieć się, dlaczego bracia są tacy, a nie inni i z czego wynika ich zachowanie.
A nie jest tak, że napisał pan tekst z już przyjętą "tezą polityczną"? To też zarzuca Panu SDP.
Przede wszystkim, ten tekst ukazał się za późno. Czemu nie ukazał się wcześniej – nie
wiem, ale to nie moja wina, że dziennikarze do tej pory nie chcieli się tym zająć.
Kiedy zaczynałem prace nad tekstem, nie wiedziałem nic o Rajmundzie Kaczyńskim. Interesował mnie, nie miałem żadnej założonej tezy, byłem czystą tablicą. Znalazłem jego przyjaciół, znalazłem książki, i to opisałem. Nie ma tam ani grama polityki. W sumie bracia Kaczyńscy powinni mi być wdzięczni, bo obaliłem tezę o tym, że ich ojciec był partyjny – dzięki temu, na przykład, z Wikipedii zniknęła informacja o jego członkostwie w PZPR.
Mimo to, wiele osób krytykuje pana za brak wyczucia. Cytując SDP: "Nie zważał pan na uczucia żyjących bliskich Kaczyńskiego".
Czy w takim razie to znaczy, że już nigdy nic nie wolno pisać o braciach Kaczyńskich? Tak przecież nie może być. Ale SDP zostało przejęte przez PiS i jest teraz takim młotem na czarownice, to w zasadzie taka przybudówka jednej partii. I ja teraz jestem okładany przez działaczy PiS. A pamiętam, gdy w prawicowej prasie pojawiało się wiele haniebnych tekstów i jakoś SDP wtedy nie reagował.
Przejmuje się pan nominacją do Hieny Roku z rąk tego "nowego" SDP?
Jest mi przykro, ale z innego powodu. Ja sam, '89 roku, zakładałem SDP. Stowarzyszenie przetrwało transformację, robiło wtedy dużo dobrego, a ludzie potrafili tam zachować twarz. Teraz, kiedy widzę w jakie SDP zamieniło się bagno, jak zostało zawłaszczone przez jedną partię, jest mi po prostu przykro.
Ale przynajmniej zdałem sobie sprawę, że do tej pory dla PiS-u byłem szkodnikiem bez imienia i nazwiska. Teraz na pewno ten szkodnik dostał imię i nazwisko, a w rankingu wrogów Prawa i Sprawiedliwości na pewno przesunąłem się o kilka szczebli w górę. Widzę na prawicowych portalach, jak ludzie wypisują pod moim adresem liczne obelgi. Co zabawne, odnośnie lustrowania rodzin, znalazłem tam komentarz, że jestem synem
SS-mana, który zabijał ludzi na Ukrainie. Jestem na to odporny, ale ten ściek inwektyw i tak robi wrażenie.
Czy, w takim razie, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich ma w ogóle jeszcze jakiś wpływ na media, jest dziennikarskim autorytetem?
Wystarczy spojrzeć na obecnych członków SDP, gdzie pracują, czy ktoś z SDP zasiada w największych polskich mediach. Ja przez wiele lat pracowałem w wielu różnych gazetach: "Przekroju", "Polityce", "Newsweeku" itd. i jakoś nigdy nie spotkałem tam nikogo z SDP. Kiedyś nagrodę Hieny Roku dostawali dziennikarze za nierzetelność. Tutaj po raz pierwszy zostałem nominowany za ogólne wrażenie, bo nierzetelności nikt mi nie mógł zarzucić.
Oni sami zabijają się tym, że stali się partyjną przybudówką.
Pana znajomi, środowisko, jakoś zareagowało?
Co prawda, do końca roku to PiS-owskie towarzystwo pewnie zdąży jeszcze kogoś nominować, ale dostaję od kolegów znaki solidarności i wsparcia. Mówią mi, żebym się nie przejmował.
Zapewniam, że gdyby w moim tekście były jakieś przekłamania, nieprawdziwe informacje, to wylądowałbym w sądzie. Jak widać, nie wylądowałem. Ci, którzy nie tak dawno zaglądali ludziom do łóżek, w portfele i metryki, dzisiaj mówią o przekraczaniu granic. Ja żadnych granic nie przekroczyłem.
Cezary Łazarewicz
Dziennikarz "Newsweeka"
W sumie bracia Kaczyńscy powinni mi być wdzięczni, bo obaliłem tezę o tym, że ich ojciec był partyjny – dzięki temu, na przykład, z Wikipedii zniknęła informacja o jego członkostwie w PZPR.
Cezary Łazarewicz
Dziennikarz "Newsweeka"
Jest mi przykro, ale z innego powodu. Ja sam, '89 roku, zakładałem SDP. Stowarzyszenie przetrwało transformację, robiło wtedy dużo dobrego, a ludzie potrafili tam zachować twarz. Teraz, kiedy widzę w jakie SDP zamieniło się bagno, jak zostało zawłaszczone przez jedną partię, jest mi po prostu przykro.