Są jeszcze w Polsce miejsca, gdzie ludzie utrzymują się z tego, co znajdą w lesie. Np. w Borach Tucholskich zbieractwo to ważne źródło gotówki, które pozwala wielu rodzinom przetrwać zimę. To także spory biznes, choć eksporterzy narzekają, że jest coraz trudniej. Z winy samych zbieraczy...
- Zbieramy jagody od 15 lat. Ja to nawet od 20, z rodzicami jeszcze chodziłem - mówi mi pan Krzysztof. On i jego żona Mariola mają już do połowy zapełnione wiaderka a mocno fioletowy kolor ich rąk wskazuje, że rzeczywiście są tutaj od kilku godzin. - Wstajemy o 4:30, żeby tak o 5:30 być w lesie. W godzinę możemy nazbierać tak koło kilograma jagód. My to ręcznie zbieramy. Ale widać, że coraz więcej ludzi tymi maszynkami szarpie. Ja raz nawet próbowałem, ale to tak jakoś dziwnie. Chyba nawet tą maszynkę wyrzuciłem - zapewnia.
Z dnia na dzień wyniki będą coraz gorsze, a o zarobek coraz trudniej. -Sezon już się kończy i trzeba trochę poszukać, pochodzić po tym lesie. No ale jeszcze 2-3 tygodnie pochodzimy. Niby grzyby się już zaczynają, ale kurka tak mało kosztuje, że się nie opłaca. Za to jagoda z roku na rok droższa. Teraz 10 złotych stoi. Jak zbierzemy ze 12 kilo to już jest dobry zarobek. Mamy pracę, ale jagody pomagają się zaopatrzyć na zimę w opał, ziemniaki. Jak w zeszłym, roku nie było wcale jagód, to było dużo ciężej - dodaje.
Mam tylko tysiączek tej emerytury, to z jagód mogę sobie odłożyć
Ich dzisiejszy urobek trafi zapewne do do jednego z kilkudziesięciu okolicznych punktów skupu runa leśnego. Przy jednym z nich spotykam panią Krystynę, która właśnie sprzedała 4,5 kilograma jagód. Początkowo, jak większość spotkanych dziś zbieraczy nie chce rozmawiać. Wydaje się, że ludzie nadal traktują dorabianie w lesie za coś wstydliwego. Nastolatki, którzy dzięki jagodom mogą wyjechać później na krótkie wakacje albo kupić kilka ubrań, wkładają wiele wysiłku w usunięcie z dłoni fioletowego soku.
Pani Krystyna od 20 lat jest na emeryturze i kilkadziesiąt złotych z jagód to dla niej spory zastrzyk gotówki. - Ja mam tylko tysiączek tej emerytury, to z jagód mogę sobie odłożyć na opał czy nawet jakieś ubrania kupić. Ale teraz jak już starsza jestem, to wolniej idzie to zbieranie. Za to jak młoda byłam, to nie znosiłam iść na jagody. Jak mnie siostra brała do lasu, to cały dzień zła chodziłam. Teraz lubię iść na jagódki - deklaruje starsza kobieta.
- Ja to zbieram ręcznie, ale ci młodzi to już chyba tak nie potrafią, bo wszyscy chodzą z tymi maszynkami. Później, jak się idzie do lasu, to całe pola jagód są zeschnięte. Ale dobrze, jak tak robią, to za kilka lat nie będzie wcale jagód i się problem skończy - mówi na zakończenie wyraźnie zdenerwowana kobieta. Spieszy jej się do domu, bo jutro znowu wstanie wczesnym rankiem i skoro świt ruszy zbierać jagody.
Ludzie wolą wyjechać za granicę i tam sobie dorobić w sezonie
Prosto ze skupu trafią one do sortowni pani Anny. Dziś jest monopolistą w okolicy, bo lokalna konkurencja zwinęła żagle. - Jest coraz mniej grzybów i jagód, bo i zbieraczy jest coraz mniej. Ludzie wolą wyjechać za granicę i tam sobie dorobić w sezonie - z żalem mówi pani Anna. - Dużo też zależy od sezonu, bo w tym roku jest dużo jagód, a w zeszłym nie było wcale - dodaje.
Sezon na jagody powoli się kończy i myślami pani Anna jest już przy grzybach. Niedawno w okolicznych lasach pojawiły się kurki. - To ciężki kawałek biznesu, bo na ich wysłanie za granicę mamy maksymalnie trzy doby. Ale czasami jest taka pogoda, że kurka się parzy i nie ma sensu wysyłać jej za granicę, bo wiadomo, że będą reklamacje. Wtedy wysyłamy do przetwórni na Pomorzu, które mrożą grzyby - relacjonuje.
Następne pokolenie nie będzie wiedziało, co to jest jagoda
Wtedy jednak zarobek jest dużo mniejszy, niż gdy wysyła towar do Niemiec, Austrii czy Szwajcarii. Ale i klient bardziej wymagający, bo najczęściej oczekuje, że grzyby będą posortowane według rozmiarów. Jeszcze kilka lat temu zajmowały się tym zatrudniane na kilka tygodni kobiety, teraz robi to maszyna.
- U mnie zawsze sortowaliśmy ręcznie, bo maszyny tylko jeszcze bardziej niszczą grzyby - mówi Wanda Osowska, która z mężem przez lata stanowiła konkurencję dla pani Anny. Od 22 do 6 rano na wielkich blatach grzyby sortowało od 20 do 30 kobiet. Miały sporo pracy, by wybrać najlepsze grzyby.
- Ludzie nie potrafią zbierać. Niszczą las, niszczą to co zbiorą, bo zamiast do koszyka, zbierają do siatki. Grzyby się od tego brudzą, kruszą i co później z nimi zrobić? Ludzie teraz chodzą z grabiami i maszynkami, a następne pokolenie nie będzie wiedziało co to jest jagoda - żali się pani Wanda.
Kiedy nad ranem wszystko było posortowane, oczyszczone i zapakowane w kobiałki, trafiało na ciężarówkę, która wiozła borowiackie specjały wprost do odbiorcy w Niemczech, Austrii czy we Włoszech. Codziennie było to od 2 do 4 ton kurek czy 2 tony borowików. Wszystko zależało od pogody ... wiosną. To wtedy decyduje się, czy sezon będzie obfity czy biedny.