Węgierski przywódca Viktor Orbán jak dotąd nie zabrał głosu w sprawie rosyjskiego ataku na ukraińskie okręty na Morzu Azowskim. Podobnie długo zachowywali się inni członkowie węgierskich władz. Dlatego,by nie narazić się swojemu potężnemu sojusznikowi Władimirowi Putinowi?
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Stanowisko w sprawie ataku Rosji na Morzu Azowskim szybko i stanowczo zajęły między innymi Francja, Niemcy, a nawet Turcja. A co u naszych rzekomo strategicznych sojuszników z Budapesztu? "Polska dyplomacja już dawno wydała oświadczenie w związku z atakiem na Morzu Azowskim, podczas którego Rosjanie ostrzelali ukraińskie jednostki" – zauważał w poniedziałkowe popołudnie polsko-węgierski politolog Dominik Héjj.
"Jeśli się ono [stanowisko Węgier - red.] pojawi, najpewniej duży akcent zostanie położony na mniejszość węgierską na Zakarpaciu. Pytanie w jakiej formie czy koncyliacyjnej czy bardziej stanowczej, roszczeniowej" – ocenił Héjj w kolejnym komentarzu do zachowania węgierskich władz. I się nie pomylił.
Późnym popołudniem głos w imieniu Węgier zabrał szef tamtejszego MSZ Péter Szijjártó. Brzmiał on jednak zupełnie inaczej niż to, co na temat rosyjskiej agresji mówili wcześniej inni europejscy przywódcy. Węgierski rząd skupił się bowiem na skrytykowaniu... Ukrainy. Ekipie Orbán nie spodobało się, iż zaatakowani Ukraińcy rozważają wprowadzenie stanu wojennego.