Kancelaria Premiera stanęła w obronie słów rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej, która imiennie zaatakowała Wojciecha Łączewskiego i nazwała go "sędzią na telefon". Wymieniając go z imienia i nazwiska, tłumaczyła w ten sposób konieczność przeprowadzenia pisowskiej reformy sądownictwa.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Zamieszanie to efekt zachowania rzeczniczki rządu. Joanna Kopcińska powiedziała latem dokłądnie tak: – Chcemy, aby już nigdy więcej nie było sędziów na telefon, żeby nie było sędziego Łączewskiego i innych, którzy mają pewne karty, których nie powinien mieć sędzia orzekający, wydający sprawiedliwe wyroki.
Wojciech Łączewski pisał w sprawie słów Kopcińskiej do Mateusza Morawieckiego. Pytał, czy wypowiedź rzeczniczki to stanowisko rządu, czy też "należy ją traktować jako eksces Joanny Kopcińskiej". I nie dostał przez kilka miesięcy odpowiedzi.
Ponieważ od miesięcy nie otrzymywał odpowiedzi, złożył w ostatnich dniach skargę na bezczynność Morawieckiego, domagając się najwyższej przewidzianej w prawie grzywny, czyli niespełna 43 tys. zł. I dopiero wtedy doczekał się odpowiedzi. Dodajmy, że dość dziwnej.
Otóż Kancelaria Premiera pisze w odpowiedzi do Łączewskiego, że spór o reformę sądownictwa nie jest sporem personalnym. "Dalece niezasadne jest interpretowanie wypowiedzi Kopcińskiej inaczej niż wyrażenie ogólnej opinii" – argumentowała KPRM.
Z takim postawieniem sprawy nie zgadza się Wojciech Łączewski. – Uderza istotna sprzeczność logiczna pomiędzy lipcowymi słowami rzeczniczki rządu, a tym co jest w piśmie. Aczkolwiek z zadowoleniem przyjmuję, że wolne media w końcu wymogły na premierze polskiego rządu postępowanie zgodne z prawem – powiedział Łączewski w rozmowie z Onetem.