Jego nazwisko kojarzy się przede wszystkim z muzyką. I nie jest to złe skojarzenie, bo w mieszkaniu dziennikarza telewizyjnego i radiowego, na warszawskim Ursynowie, uwagę przykuwają wszechobecne płyty muzyczne. W przedpokoju, gdzie niektórzy stawiają szafę, Hirek Wrona postawił regał z setką (?) płyt. Myli się jednak ten, kto sądzi, że jego życie to tylko muzyka. Bo on na równi z nią żyje sportem.
Podobno pana nauczyciel od WF-u stwierdził, że piłka nożna to gra dla prostaków, siatkówka dla gejów, a tylko koszykówka dla prawdziwych mężczyzn.
Tak, to prawda. To są słowa śp. Jerzego Komenzy. Ale trzeba pamiętać, że było to specyficzne miejsce i specyficzny czas. Były lata siedemdziesiąte, w Mielcu rodziła się właśnie wielka drużyna piłkarska. Szły na nią ogromne środki finansowe. A przecież Mielec miał wtedy pierwszoligowe zespoły w czterech dyscyplinach, bo oprócz piłkarzy byli też siatkarze, siatkarki i piłkarze ręczni. Była też potężna sekcja lekkiej atletyki i pływania. Sportu było zatem bardzo dużo, ale wszyscy ekscytowali się tylko piłką nożną.
Dlaczego?
To był 1974 rok. Grzegorz Lato został właśnie królem strzelców mistrzostw Świata. W kadrze z Mielca grali też Henryk Kasperczak i Jan Domarski. W roku 76. przyjechał Real Madryt, z obecnym trenerem Hiszpanów, Vicente del Bosque, w pierwszym składzie. Sam byłem na tym meczu. Ale mój nauczyciel uważał, tak jak pan powiedział, że piłka nożna jest dla prostaków, siatkówka dla gejów, a koszykówka to sport dla ludzi inteligentnych.
A pan co trenował?
Koszykówkę (śmiech). Grałem w nią już w szkole średniej. Grywałem potem również w akademickiej drużynie koszykarskiej, ale to były już czasy, w których bardziej interesowałem się brydżem. Piłka nożna towarzyszyła mi jednak zawsze. Trudno urodzić się w Mielcu i nie interesować się piłką. To tak, jakby ktoś pochodzący z Toskanii nie lubił wina.
Zgadza się pan ze słowami swojego nauczyciela wychowania fizycznego?
Nie, ja nigdy tak nie uważałem. Ten slogan obraża innych ludzi, a szanuję wszystkie poglądy i gusty. Uważam, że wszystko jest dla ludzi, a każdy ma prawo do wypowiadania swojego zdania.
Do 2004 roku prowadziłem bardzo intensywne, sportowe życie. To był cudowny okres. Trenowałem kilka dyscyplin, aż się poobijałem i przestałem. A dziś wyglądam jak kupa tłuszczu. Muszę coś z tym zrobić.
Apel Wrony do Artura Boruca
Ale mam kilka ulubionych dyscyplin. Na pewno koszykówka, na pewno też piłka nożna, ale tylko w tym wydaniu angielskim. Krajowa mnie nudzi, nuży, bo ogólnie jest beznadziejna. Czasem oglądam ligę włoską i hiszpańską, ale tam grają jakoś tak dziwnie. Od biedy obejrzę ligę niemiecką, ale to też nie jest to coś. W Anglii w meczu dwóch drużyn z dołu tabeli zawsze coś się dzieje, są emocję. Taką piłkę nożną właśnie lubię.
A piłka reprezentacyjna? Wielu uważa, że jest słabsza od klubowej.
Nie każda impreza jest fascynująca. Finał ostatnich mistrzostw świata, które rozegrano w RPA, oglądałem do czasu, aż w pewnym momencie po prostu zasnąłem. Hiszpanie z Holendrami mieli pokazać piękną techniczną piłkę, a grali beznadziejnie, bez emocji. Z drugiej strony wspaniałe było polskie Euro. Obejrzałem wszystkie mecze. Większość fascynujących, tak jak finał, w którym Hiszpanie zagrali koncertowo. Najgorsze były, niestety, spotkania Polaków. Z Grekami, a ten z Czechami był szczególnie żenujący. Ale porażki w polskim sporcie to nie jest domena tylko piłkarzy. Poza siatkarzami – którzy nawet gdy przegrywają, to robią to z wielką klasą, po walce – przegrywamy we wszystkich dyscyplinach. A potem ciągle czytamy o bohaterskich porażkach.
Podobno trenował pan judo. To też jest sport dla prawdziwych mężczyzn?
To prawda, ale i przeszłość. Judo to sport dla ludzi z charakterem. Tutaj walczy się o honor. Do tego to bardzo czysta dyscyplina. Poza jakimś Francuzem kilka lat temu nie było w nim afery dopingowej. Judo jest też jedynym sportem walki, który nie jest ściemą. Zawsze powtarzam, że Aikido to sztuka udawania walki. Mają do mnie o to pretensje moi koledzy, którzy je trenują. Mówią, że nie znam się, że nie wiem o co chodzi, a ja trenowałem w AZS-ie z kolegami ćwiczącymi Aikido. To jest balet, nie walka. Jednak bardzo ich szanuję, chociaż preferuję judo.
Jest pan zadeklarowanym kibicem Manchesteru United. Co ma w sobie ta drużyna, że kibicuje pan jej tyle lat?
Przede wszystkim ja rzadko zmieniam swoje przyzwyczajenia. A United ma Alexa Fergusona. To geniusz marketingu, PR i psychologii. Pewnie mógłby wykładać na poważnych uniwersytetach, ale popołudniami woli pić z kolegami z boiska dobre wino. Jego geniusz trenerski jest jednak niepodważalny. Poza tym Manchester to znakomici piłkarze. Genialny Boby Charlton, Denis Law, George Best – wariat nad wariatami – Bobby Robson, a w latach dziewięćdziesiątych wręcz cała generacja młodych i zdolnych dzieci Fergusona, z genialną linią pomocy: Ryan Giggs, Paul Scholes, Roy Keane i David Beckham.
Jak fan Manchesteru United odebrał seksualny skandal w życiu Ryana Giggsa?
Patrzę na niego przez pryzmat tego, jak gra na boisku. Jak napaskudził sobie w życiu osobistym, to musi to naprawić. To jednak jego sprawa. Jako piłkarz jest niesamowity. Przecież on pomimo 39 lat, wciąż gra w piłkę i jest liderem reprezentacji Wielkiej Brytanii na igrzyskach. Walijczyk jest dla mnie wzorem piłkarza. Gdyby był modelem nazywano by go ikoną stylu. Jest piłkarzem, więc jest piłkarską ikoną stylu.
Taką samą ikoną stylu jest w Polsce Sylwester Patejuk.
(śmiech)
Podobno nazwał go pan piłkarską Oceaną.
Tak, z tym, że porównywałem wtedy Oceanę do Patejuka. Ale to był przypadek – na kogo wypadnie, na tego bęc – akurat bęc było na niego. Ale mogłoby to być każde inne nazwisko. Nie znam go osobiście, dobrze mu życzę, ale raczej tyle, co Giggs to już nie osiągnie. Nie ta liga.
A polską ligę pan ogląda, czy ucieka od niej, jak najdalej?
Nie można uciekać, bo to jest nasza liga. Trzeba ją wspierać w jakikolwiek sposób. Szkoda, że jest to tak sztucznie napompowane. Żeby zrobić tu porządek, trzeba chyba zrzucić bombę atomową. Chociaż ludzie, którym ufam, mówią mi, że działacze na niższych szczeblach w PZPN robią dużo dobrego. Trzeba się zatem zająć tymi na górze. Tymi, którym media skracają nazwiska.
Hirek Wrona o "Solidarności"
Grzegorz Lato tego nie posprząta?
Już przed wyborem uważałem, że nie powinien zostać prezesem. On o tym wie, bo z nim o tym wiele razy rozmawiałem. To tak samo, jak z Lechem Wałęsą – nigdy nie powinien być prezydentem, chociaż człowiekiem jest wspaniałym.
Niewłaściwi ludzie na niewłaściwych miejscach?
Tak. Grzegorz nadepnął na parę min i teraz musi sobie z tym poradzić. Nigdy nie zmienię mojego zdania o Lacie jako piłkarzu, ale prezesem zdecydowanie lepszym był pan Listkiewicz.
To przez zły dobór personalny przegraliśmy Euro? Franciszek Smuda się nadawał?
Według mnie on nigdy nie był dobrym trenerem. To właśnie przez niego nie wierzyłem w nasz zespół. Uważałem, że jeśli nie wygramy czegoś teraz, to nie wygramy nigdy. Mieliśmy przecież bardzo łatwą grupę i sprzyjających sędziów, którzy zawsze pomagają gospodarzom. Złośliwie można byłoby powiedzieć, że przegraliśmy, bo nie starczyło biletów, ale według mnie o wiele gorzej było z przygotowaniem piłkarzy do turnieju. Fizycznym i taktycznym.
Tak już na koniec metaforycznie - na jakich listach przebojów grają polscy piłkarze?
Na polskich listach przebojów (śmiech).
A daleko im do listy Billboardu?
Obrazowo mówiąc – tak daleko, jak Trabantowi do Porsche, i jak koszykarzom z Wietnamu do reprezentantów USA, grających w NBA. Niestety.
To niesamowite, że w XXI wieku, w tak bardzo skomercjalizowanym świecie, można robić stację w której jest miejsce na audycje autorskie, nieskrępowanie i prawdziwy fun. Gdyby spojrzeć na to, co się w tej chwili dzieje w Czwórce, to jest to tak naprawdę suma doświadczeń wielu stacji. Czwórka wnosi świeży powiew energii i luz.