Niespodziewane zakończenie kariery przez Mameda Khalidova załamało wielu jego fanów. Najsłynniejszy fighter w Polsce wyznał, że zmaga się z problemami natury psychicznej. – To nerwica, która co jakiś czas mnie "łapie" – mówi w rozmowie z naTemat. Khalidov nie wystąpi już na galach MMA, ale zobaczymy go niedługo na srebrnym ekranie w filmie "Underdog".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Fani MMA byli w szoku, bo kariera Mameda Khalidova obfituje w wygrane starcia i tytuły mistrzowskie. Dramatyczne ogłoszenie o rezygnacji z dalszych walk miało miejsce zaraz po pojedynku na KSW 46 w Gliwicach. Pochodzący z Czeczeni zawodnik przegrał z Tomaszem Narkunem, po czym zapowiedział koniec kariery. Opowiedział mi w szczerej rozmowie o powodach swoje decyzji.
Twoi fani w komentarzach pod wywiadem na YouTube chwalą cię za wspaniałe walki i karierę, ale strasznie żałują, że rezygnujesz z MMA. Czy to już faktycznie taki definitywny koniec końców?
Tak. To byłaby zwykła zachłanność, jeśli robiłbym to dalej na siłę i nie mógł zawalczyć w stu procentach. Jeśli masz przeszkody związane z fizjologią, to jest to niemożliwe. Nie ma co się pchać w to i ryzykować, że kolejna walka będzie przegrana lub słaba.
Mam za sobą pewien fragment kariery, który mogę uznać za udany - to co najmniej 10 lat. Czas mija, przychodzi kolejne pokolenie, niech oni teraz walczą i osiągają swoje szczyty.
Kiedy przyszedł moment, że podjąłeś taką decyzję? To nastąpiło w samym dniu ostatniej walki czy dużo wcześniej?
Zadecydowałem o tym w trakcie samej walki, kiedy zrozumiałem, że znowu mam problem. Kibice zastanawiają się dlaczego odszedłem - mam problem zdrowotny, który powraca. To nerwica, która co jakiś czas mnie "łapie".
Kiedy na koniec pojedynku podnieśli rękę przeciwnika, pomyślałem sobie "stop", ja już nie chcę walczyć.
I tak należy ci się wielki podziw i szacunek, bo nie wszyscy sportowcy potrafią zrezygnować w szczycie sławy i odejść ze sportu. Jest z nimi coraz gorzej i tylko się kompromitują.
To nie ma sensu, bo to jest loteria. Ja mogę nawet w kolejności powiedzieć, kiedy mnie łapała choroba. Z Azizem Karaoglu wygrałem, ale miałem kiepską walkę, bo w ogóle nie wiedziałem gdzie jestem. Kolejna walka była super, bo już się dobrze czułem.
Z Borysem Mańkowskim walczyłem na 50 proc., bo znowu mnie złapało, ale musiałem doprowadzić do zwycięstwa. W pierwszej walce z Tomaszem Narkunem czułem się znakomicie, dwie rundy wygrywałem, ale znowu mnie złapało. O drugiej walce już mówiłem.
To loteria i ryzyko - nie tylko dla mnie, bo przecież nie jestem sam w tym wszystkim. Wychodzę w stu procentach sprawności fizycznej, ale co z tego skoro głowa przestaje działać.
Mówiąc o tym, że łapie cię nerwica, co tak naprawdę miałeś na myśli?
Osoba, która tego nie miała albo nigdy o tym nie słyszała, nie zrozumie tego. Problem polega na tym, że totalnie cię odcina. Jesteś nieobecny. Kiedy cię złapie, to może cię trzymać pół dnia, dzień i przechodzi. To stan, w którym twój mózg nie współpracuje z ciałem. Nie wiesz gdzie jesteś.
Kiedy pierwszy raz mi się to przytrafiło, to nie umiałem się zebrać, z kolejnym razem już wiedziałem jak sobie z tym radzić. Wyjdę do walki i zawalczę, choćby byle jak. Jednak wolę nie być w najlepszej formie fizycznej, ale żeby mój mózg pracował idealnie. Wtedy bawię się, czuję dystans, mam timing, widzę przeciwnika, nie mam zawrotów głowy. Kiedy jest inaczej i masz bałagan w głowie, to nie odbędziesz dobrej walki.
Wcześniej wspominałeś, że przychodzi nowe pokolenie. Wiele osób zastanawia się, kto zapełni lukę po tobie. Przecież jesteś ikoną polskiego MMA. Kogo widzisz jako swojego następcę?
"Ikona" to zbyt duże słowo. MMA w Polsce stworzyło mnóstwo osób, zawodników i ja również dołożyłem do tego swoją cegiełkę. Jest mnóstwo fighterów, którzy mogą osiągnąć bardzo dużo. Będziemy mieli na co popatrzeć.
Również w styczniu będziemy mieli na co popatrzeć, bo choć już nie wystąpisz na ringu, to zobaczymy cię na dużym ekranie. Jak wspominasz swój pierwszy aktorski występ w filmie "Underdog"? Jak zareagowałeś na taką propozycję?
Zawsze chciałem tego spróbować, a akurat miałem dużo wolnego czasu. I to był jeszcze pierwszy film m. in. o MMA, który współrealizuje KSW. Nie trzeba było mnie zbytnio namawiać.
Sprawiało ci to problemy? Na ringu sam decydujesz o sobie, a na planie masz to z góry ustalone.
Same sceny walk nie były trudne. Najgorsze było to, że kręcenie trwało długo i trzeba było ciągle coś powtarzać. I tak przez cały dzień. Było to męczące, to jest naprawdę ciężka praca. Podziwiam aktorów.
A jak się spisywał Eryk Lubos, czyli twój ekranowy przeciwnik?
Bardzo dobrze, bo Eryk trenuje MMA i boks. Jest w formie i nie miał żadnych problemów w scenach walk.
To skoro zrezygnowałeś z MMA, to może zostaniesz aktorem?
Nie. Widzisz, gdyby ta ostatnia walka potoczyła się inaczej, to nawet nie myślałbym o zakończeniu karieru. To było spontaniczne, postanowiłem, że jeśli jeszcze raz mnie to choroba złapie, to powiem dość. Złapało mnie, rzuciłem rękawicę i stwierdziłem, że tak nie będę walczył.
Aktorstwo potraktowałem jako przygodę pomiędzy trenowaniem i przygotowywanie się do walk. Moim celem zawsze było robić to, co kocham - MMA. Okazało się, że jednak to już nie będzie dane i zrezygnowałem. Na razie nie wiem, co będę robił dalej. Jestem świeżo po walce i podjęciu spontanicznej decyzji o końcu kariery.
O czym jest film "Underdog"?
Może się wydawać, że "Underdog" jest filmem biograficznym, bo premiera akurat zbiega się w czasie z zakończeniem kariery przez Khalidova. Nic bardziej mylnego. Główna rola przypadła Erykowi Lubosowi i to na jego postaci skupia się fabuła. Mamed Khalidov dostaje ważną, ale drugoplanową rolę. Jego historia zasługuje na oddzielny film, a nawet serial.
Scenariusz do filmu napisał Mariusz Kuczewski - jest również autorem scenariuszy do m. in. "Listy do M. 2" oraz "Listy do M 3". Czy zmiana klimatu z romantycznej komedii na film o sportach walki nastręczyła trudności?
– I tu i tam opowiadamy o ludziach. Niezależnie czym się zajmują, to aż tak bardzo od siebie się nei różnią. W „Underdog” jest historia o miłości i o człowieku, który ma swoje problemy. To nie aż tak odległe, jakby się mogło wydawać. To inna konwencja i gatunek, ale to było też wyzwanie. Scenarzyści lubią wyzwania – tłumaczy Kuczewski.
Kino gatunkowe w Polsce praktycznie nie istnieje. Mamy sporo filmów np. policyjnych, historycznych czy wspomnianych komedii romantycznych, ale inna tematyka dopiero raczkuje. O sportach walki - konkretnie o boksie - na dobrą sprawę traktował film „Klincz” z 1979 roku. "Underdog" jest pierwszą polską produkcją z MMA w tle.
Za stanął Maciej Kawulski, który na co dzień reżyseruje gale KSW. Jest twórcą i współwłaścicielem marki. – To nie jest film o branży MMA. Walki i treningi są pretekstem do pokazania człowieka, który upadł i wstaje z kolan. Upadł przez walkę, ale też walka pomaga mu się podnieść – mówi Kawulski, który debiutuje w roli reżysera.
– Jeszcze ważniejsza niż skille, które da ci szkoła filmowa, jest wizja. Znam się na planach zdjęciowych i budowaniu emocji dla widza, ale nigdy nie mierzyłem się z fabułą i aktorami – mówi reżyser "Underdoga".
– Jestem przekonany, że to była katorga dla aktorów, kiedy opowiadałem na planie o swojej wizji, a potem słyszeli tylko dwie rzeczy: słuchaj, inaczej to widziałem w swojej głowie albo zrobiłeś, to co chciałem zobaczyć. Nie mam specjalnych technik, ale jestem przekonany, że wiem, kiedy dana scena wyszła dobrze, a kiedy źle.
Wychodziłem do walki we wspaniałej formie. Masę ciężkiej pracy włożyli trenerzy, klub i ja. Byłem zmotywowany i przygotowany fizycznie jak nigdy, a dwie godziny przed wejściem do klatki łapie mnie nerwica znowu. I przeżywam dramat. Nie jestem w stanie wyjść do walki, ale muszę, bo jest gala i czekają kibice. I wtedy walczę nie tylko z przeciwnikiem, ale i samym sobą.