Niektórzy ich krytykują za promowanie osób, które z tym sportem tak naprawdę nie mają nic wspólnego. Bo chyba dla każdego jest oczywiste, że niedawna walka Popka z Robertem Burneiką nie była szczytem MMA. Ale twórcy federacji nie oglądają się na malkontentów – prą do przodu i już są najwięksi w Europie, a na całym świecie ich gale transmituje się w 50 krajach. – Sięgamy po narzędzia, które są w danym momencie potrzebne, żeby utrzymać MMA na salonach i żeby nie wróciło do remizy – mówi szczerze w rozmowie z naTemat Maciej Kawulski, współtwórca Konfrontacji Sztuk Walki.
Przeciętny Polak kojarzy KSW chyba mniej więcej od 2012-2013 roku.
Tak, chyba mniej więcej ten okres.
Ale KSW jest dużo starsze. Sporo się zmieniło, zwłaszcza od pierwszej gali w 2004 roku. Teraz pana też już ludzie kojarzą.
Od wielu lat (z Martinem Lewandowskim, drugim współwłaścicielem – red.) reprezentujemy ten produkt i dlatego jesteśmy trochę skazani na to, że rośniemy razem z nim. W dawnych czasach musieliśmy jednak sporo tłumaczyć, choćby o co w ogóle chodzi w tym sporcie. Trzeba było podzielić to na jakieś etapy. Dlatego powstała Konfrontacja Sztuk Walki, bo ludzie na początku nie wiedzieli, co to jest MMA. Potem pozostał skrót KSW, którego dzisiaj wielu Polaków nie potrafi rozszyfrować.
To już w sumie synonim MMA.
Tak, dzisiaj wiele osób mówi, że "idą trenować KSW". W Stanach mówi się o tym "bigger than discipline". W Polsce rzeczywiście świadomość KSW jest większa niż MMA, ale to się będzie zmieniać. Nie wynika to z naszej słabości, ale z edukacji. W końcu każdy się dowiaduje, że trenuje MMA, a nie KSW.
To skoro mówimy o tym, co było kiedyś. Jak byłem dzieciakiem byłem przekonany, że wrestling jest na serio. KSW jest. Ale ile w tym teatru, a ile sportu?
Od momentu, kiedy drzwi klatki się zamykają i jest pierwszy gong, to już tylko sport. Nikt z nas nie ma wpływu na to, co się dzieje tam w środku.
Walka na ringu to tylko element dużej układanki.
To wszystko, co się dzieje w obszarach marketingu czy pobudzania ludzi, to oczywiście jest w naszych rękach. Robimy to tak, żeby ludzie dostali dokładnie to, czego chcą. Dlatego najpierw układamy fightcard, a właściwie to jeszcze wcześniej budujemy zawodników. To są charaktery. Jest ten zły i jest ten dobry – mówiąc w uproszczeniu.
A bez uproszczenia?
Jest ten ekwilibrystyczny cwaniak w ringu i jest ten silny prostak. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ci zawodnicy są łączeni w pary i rodzą się kolejne konotacje. Jest walka dobra ze złem. Jest walka judo versus zapasy. Walka szybkiego z silnym. Wyszczekanego chama, którego nikt nie lubi, ale każdy chce zobaczyć, jak dostaje łomot, z gościem, który jest pokorny i skromny. To tworzy fightcard, który jak jest dobrze zbudowany, potrafi zaciekawić całą Polskę.
Zawodnicy do tego teatru dokładają swoje cegiełki?
To nie jest tak, że idę do Popka i mówię: masz nie lubić Oświecińskiego. Oni się naprawdę nie lubią. Ale jeśli jest taka sytuacja, że dwóch panów się nie lubi, to mają swoje social media i mogą tam opowiedzieć o tej nienawiści, żeby ludzie się nie musieli niczego domyślać. Jak zaczyna się ten trash talk czy w ogóle interakcja, to trochę konsultujemy te sprawy. Wskazujemy, że coś jest niezgodne z czyimś wizerunkiem, że ktoś poszedł troszeczkę za daleko. Mówimy, żeby się zastanowił. Jak agencja PR o wąskiej specjalizacji.
Czasem ten PR idzie naprawdę daleko.
Aresztowanie Popka. Według mnie to była najlepsza akcja marketingowa ostatnich 10 lat, bo ona dotarła do 40 milionów Polaków za darmo. Myśmy po prostu zamknęli ulice, zadzwoniliśmy wcześniej oczywiście z tym na policję, ale nie poinformowaliśmy mediów. Wiedział o tym właściwie tylko Popek. Wzięliśmy grupę rekonstrukcyjną, która go aresztowała. A to był ten moment, kiedy on wrócił z Anglii i wszyscy zastanawiali się, czy zostanie aresztowany. Potem tylko wypuściliśmy teaser, który obejrzały miliony, bo wszyscy chcieli się dowiedzieć, co się z tym Popkiem stało.
Bez żadnych reperkusji?
Wielu ludzie się obraziło, w tym wielu moich kolegów dziennikarzy, którzy są z nami od początku, a nie wiedzieli. Złote Tarasy jako firma się na nas obraziły, bo ich nie poinformowaliśmy o tym gagu. Gdybyśmy jednak poinformowali kogokolwiek, to by nie wyszło. U nas w firmie wiedziały o tym 3 osoby.
To sprawdźmy: czy ktoś, kto jest świetny w ringu, ale jest medialną ciapą, może np. walczyć o pas?
O pas tak.
Ale czy zwraca się?
Daję zawsze ten przykład: są nazwiska, które nawet bez trash talku potrafią się bronić, bez dziwnych fryzur, tatuaży itd. Michał Materla, Mamed Chalidow, Borys Mańkowski – oni się bronią tym, co robią w ringu. Oczywiście to tylko pierwsze nazwiska z brzegu.
Czuję tu jakieś "ale".
Co do zasady: zawsze twoja osobowość pomoże ci w budowie portfela. W ringu jesteś dziesięć minut, a poza ringiem cały rok. Ludzie są dzisiaj głodni, chcą się czegoś o tobie dowiedzieć, zaglądają na twoje social media. Chcą zobaczyć nowego posta. Jeśli robisz to w sposób ciekawy, jest w tym jakaś konsekwencja, za jakiś czas masz więcej fanów. A my jako federacja możemy zapłacić ci więcej pieniędzy, bo lepiej sprzedajesz. Ciężej jest ludziom, którzy myślą, że będąc sportowcami, nie zaliczają się do showbusinessu. A ten, jak wiesz, składa się z dwóch słów.
Dużo mówisz o tej otoczce i to rzeczywiście działa. Ale z drugiej strony niektórzy na walkę czekają miesiącami, a potem dwie minuty i koniec.
To jest piękno tej dyscypliny. Tłumaczyłem to już wiele lat temu. Cieszę się, że te pytania wracają, bo to znaczy, że nowi ludzie się tym interesują. Jak się idzie na boks, to rzeczywiście walki zdarzają się dłuższe…
… No właśnie, w boksie często walka musi trwać, żeby się sprzedać.
To ja zapytam. Kto sprzedawał najwięcej, najlepiej, najdrożej i najbardziej się go pamięta?
Mike Tyson?
Tak. A wiesz, ile w ringu średnio spędzał? 20 sekund. Ludzie nie płacą za to, żeby przez 12 rund patrzeć na wymianę ciosów. Oczywiście czasem lubią, zwłaszcza że w przypadku boksu liczy się tylko główna walka, ale w main evencie oni chcą pić piwo, jeść pizzę, gadać z kumplami. Oni płacą za to, że są w tym historycznym momencie, kiedy zobaczą, że Dawid pobił Goliata.
Czyli w KSW podobają się nie walki same w sobie, ale emocje?
Największe kariery budują ci, którzy dają najwięcej emocji, ale najmniej przestrzeni do tego, żeby ich obnażyć. Tak się tworzą sportowe bóstwa. Mike Tyson czy Mamed Chalidow. Kiedyś była taka historia, że w ostatnich pięciu walkach spędził w ringu w sumie 1,5 minuty. Tym elektryzował ludzi.
A co jest takim magnesem. Co sprawia, że osoba, która nie wie, kim jest Mamed, nagle zaczyna się interesować KSW czy MMA w ogóle.
Koniec końców chodzi o to, żeby zainteresować ludzi prawdą zaklętą w każdej minucie naszego show. To jest jedyny spektakl świata poza piłką nożną, kiedy stadion jest wypakowany od pierwszej do ostatniej minuty. Na boksie przed główną walką wieczoru jest pusto. Wszyscy siedzą na cateringach. U nas jest inaczej.
Czyli w praktyce co przyciąga Kowalskiego?
Stosujemy wiele trików, żeby przyciągnąć ludzi. Co, ten koleś z Pitbulla, ten gangster, teraz będzie się teraz bił z Popkiem? A oni przecież wszyscy mają konotacje fighterskie. Trenowali, walczyli. Nie bierzemy ludzi, którzy sobie zrobią krzywdę. Nawet jeśli nie są najlepsi na ringu, mają duży potencjał marketingowy. Twoja mama czy tata na pewno kojarzą MMA przez tego typu walkę.
Załóżmy, że tak jest.
Kilka lat temu ludzie przychodzili "na Pudziana", ale widzieli też inne walki. Całe show. I nagle łapali bakcyla. Zapłodniliśmy ich. Potem chodzili na kolejne gale. Ale co się dzieje potem? Rosną im brzuchy, mija 10 lat, mają dzieci, wąsy, po prostu widz zaczyna się starzeć. Więc sięgnęliśmy po Popka i gimbazę. Odmłodziliśmy widza. Dzisiaj na nasze ważenia przychodzą czternasto-, piętnastolatkowie. I mamy kolejne 10 lat roboty. Sięgamy po narzędzia, które są w danym momencie potrzebne, żeby utrzymać MMA na salonach i żeby nie wróciło do remizy.
To jest taki cykl.
Tak. Jeśli ktoś raz na 10 lat ma nas obrażać, to bardzo proszę. Wszystkich, którzy nie chcieli pajacować, dzisiaj już nie ma. Sportowcy będą walczyć przez kolejne lata, ale ci freakowie są potrzebni. Oni mają swoje zadania. Gdyby było w nas trochę pokory wszyscy byśmy im dziękowali. Nie tylko dlatego, że dzięki nim mamy pieniądze. Dzięki nim ta dyscyplina istnieje.
I to działa?
Człowiek obejrzy otwarcie, zobaczy atmosferę, poczuje ten show, te emocje, staną mu włosy na ciele, pośmieje się z kumplami "ej jak mu za***ał". Kupi to. To jest teatr charakterów, to nie jest nudne. Te walki są prawdziwe. Często walczą dwie historie, które znasz. Ludzie się utożsamiają z bohaterami. To są historie, a nie tylko wzrost, waga, zasięg ramion. To nie jest abstrakcyjne wydarzenie sportowe.
Nie jest łatwo jednak zmusić człowieka, żeby przez cztery godziny patrzył się w telewizor i nie znudził się.
Mamy swoje sposoby. Pędzimy z kontentem, ale on jest przygotowany. Wejście zawodnika, powtórki, teaser, budujemy napięcie. Format jest tak skonstruowany, że są duże emocje. Ludzie są zahipnotyzowani przez całą galę. Mamy odpowiednio dobraną muzykę, nie jakieś "Bailando", bo tak się widziało didżejowi. To są setki ludzi, którzy budują atmosferę. Albo wyjście na ring. Obejrzyj choćby galę UFC. Tam jest jakaś muzyka, ale jej nie słychać, bo komentatorzy ją przegadują. U nas jak jest wyjście to jest cisza. A
ż do pierwszego gongu. Dzięki temu widz czuje się jak na hali.Dużo się mówi też o tym, że w KSW jedna walka to nawet ponad milion złotych.
Są tacy, którzy zarabiają naprawdę dobre pieniądze. Na pewno w tym biznesie dostajesz tyle, ile jesteś wart. Są tacy, którzy zarabiają dużo i to nie są tylko celebryci. To ci, którzy dobrze sprzedają i mają jakiś procent z pay-per-view. Niektórzy się buntują, że stoczyli dziesięć walk i mniej zarabiają. Ale my jesteśmy tylko platformą, która to monetyzuje. Jeśli zawodnik sprzedaje X biletów, a drugi dziesięć razy więcej, no to drugi zarobi dziesięć razy więcej, nawet jeśli będzie dziesięć razy gorszy od tego pierwszego.
Brutalnie.
Oczywiście doceniamy wartości sportowe, ale do pewnego poziomu. Naprawdę duże pieniądze pojawiają się za wartość medialną. Jeśli czujesz, że nie jesteś w stanie pokazać swojej osobowości na ringu, pokaż ją między wierszami.
No to co sprawia, że zawodnik jest wartościowy?
Na bardzo podstawowym poziomie najpierw są umiejętności. Musisz się dobrze bić i dlatego idziesz do przodu. Kiedy jesteś w stanie walczyć z każdym zaczyna się wartość medialna. Ekwiwalent mediowy. Czy się sprzedajesz, czy pomagasz budować to wydarzenie. Po drodze jeszcze są bilety – chodzi o to, czy twoja obecność na karcie walk powoduje lepszą konwersję w sprzedaży. I ostatni etap to uczestnictwo w głównych walkach wieczoru. Dzięki temu masz procent z Pay-Per-View. To dla ciebie kupują dostęp do tranismisji . To uczciwy układ.
Często jest tak, że zawodnik próbuje się na siłę promować w mediach, ale idzie mu to karykaturalnie?
Czasami zawodnicy naprawdę marnie próbują promować jakąś swoją filozofię. Powinni zrozumieć, że okrucieństwo tego biznesu jest wprost proporcjonalne do okrucieństwa tej dyscypliny. Na koniec dnia możesz nie umieć nic w ringu, jeśli potrafisz za****olić tak, że drugi rywal padnie. Wygrałeś walkę. Możesz nic nie umieć, ale sprzedałeś tak wiele subskrypcji, że zarobisz dużo pieniędzy. To zarobisz więcej niż ten, który jest od ciebie lepszy.
Czyli w praktyce zarabiają najwięcej ci, którzy walczą w najważniejszych, ostatnich pojedynkach.
Często ten freak fight zarabia więcej, niż mistrzowie. Co nie znaczy, że oni nie zarabiają godnie.
I wszyscy to przyjmują na klatę?
Problem pojawia się nie kiedy ktoś czuje, że jest niedopłacany, tylko że ktoś zarabia więcej. Bardzo wielu zawodników w tym biznesie nie rozumie, że na ich pensje zarabiają Popek, Burneika, Oświeciński, Pudzian i inni. To oni pozwalają im zarobić godne pieniądze. Ty dostajesz za swoje wartości sportowe, nie zazdrość, będziesz szczęśliwym człowiekiem.
A gdyby w KSW chodziło tylko o sport, bez tej otoczki medialnej?
To by tego w ogóle nie było. Inicjatywa umarłaby śmiercią naturalną. Zabraliśmy MMA z dyskotek, z siłowni. Chcieliśmy dać to rodzinom, zwykłym ludziom. Nie chuliganom i bandytom. Dzięki temu jest wielki rynek, jego duża wartość. Idziemy na Europę, nie chcemy się zatrzymywać.
Gala w Dublinie była sukcesem finansowym?
Tak.
W Polsce ona przeszła trochę bez echa.
Ale taki jest nasz cel.
To było tak zaplanowane? To nie miała być polska gala KSW w Dublinie, tylko gala KSW w Dublinie?
Pięknie to określiłeś. Ja nie będę twierdził, że KSW nie jest polskie, ale nie idziesz w Europę, żeby jechali tam ludzie z Warszawy. Rynek ma jakąś wyporność. W Polsce robimy cztery gale rocznie, można to zwiększyć do pięciu i to jest optymalna ilość. A za granicą chcemy gwiazdy z tamtych krajów, żeby to kupowano w tamtych krajach. Na tym polega rozwój.
Transmitują nas w ponad 50 krajach, nie mówiąc o online. Sprzedaż nas zaskoczyła. A bilety… Pokonaliśmy wszystkie organizacje lokalne. Nawet tydzień później była wielka gala Bellator i sprzedała dużo mniej biletów. Nie znam innego polskiego produktu w tej kategorii, który by się tak bronił.
No to pomówmy jeszcze o konkurencji. KSW jest w stanie zatrzymać zawodnika przed kontraktem np. z UFC?
My nie płacimy gorzej, a wielu zostało, bo płacimy często lepiej. Ja nie miał bym problemów z zapłaceniem 3 mln dolarów Conorowi McGregorowi, kiedy UFC mu płaciło milion. Proponowałem to. Ja się tego nie boję. Bo jak biorę kogoś z takim nazwiskiem, to ja wiem, że na nim zarobię sześć. Nie mam z tym problemu. Przykładowo Mamed Chalidow ma większą wartość w Polsce niż w Ameryce dlatego ciągle nas na niego stać .
A jak się współpracuje z tymi – jakby nie patrzeć – gwiazdami? Same samce alfa. Pewnie trudno nad nimi zapanować.
To trudne, ale równie trudne jest sterowanie setką kandydatek na Miss Polonia. To są jednostki, ale są to też inspirujący ludzie. Ja wolę patrzyć na swoich zawodników niż na piłkarzy. Patrzysz przecież na człowieka, który zaraz wchodzi do klatki z innym gościem i chcą sobie zrobić krzywdę. I w końcu możesz to obserwować na każdym etapie drogi.