Drogi Księże
Szymon Hołownia
02 sierpnia 2012, 11:56·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 02 sierpnia 2012, 11:56cieszę się, że mam okazję wymienić z Księdzem myśli. Wiele słyszałem o tym, ile robi ksiądz dla pojednania polsko - żydowskiego. Z zainteresowaniem obserwowałem też nagłaśniany chętnie przez Księdza Jego spór ze swoim biskupem.
Z wieloma krytycznymi opiniami się zgadzam, ale miałem też zawsze wrażenie, że ma Ksiądz niezwykłego pecha. Piszę o polskim Kościele od dekady, jeżdżę po parafiach, gadam z setkami księży, tysiącami ludzi. Znajduję w nim naprawdę sporo brudu (i od lat głośno o nim mówię), ale też dużo czystej, dobrej roboty, różnorodności, wolności od piętnowanych przez Księdza (i przeze mnie) szowinizmów i głupot.
A im głębiej w to wchodzę, tym dobitniej dociera do mnie absurdalność koncepcji, która w Polsce stała się dogmatem. Głosi ona, że świętość Kościoła opiera się na doskonałości księży(i biskupów). Też wolałbym żeby duchowni byli bez skazy. Ale snu z powiek nie spędza mi fakt, że nie byli, nie są i nie będą. Istota Kościoła - jak obaj wiemy - nie znajduje się pod sutanną. To nie klub przeczystych dziewic, które muszą dowieźć swą cnotę do końca ziemskiego meczu, a jak im się nie uda, to znaczy że to wszystko nie ma sensu. Ksiądz jest dla mnie szafarzem sakramentów, nauczycielem prawd wiary. Jeśli przy tym pozwolił żeby to co głosi zmieniło jego samego - super. Moim podstawowym zmartwieniem jest jednak moja własna (nie)świętość, a nie drewutnia, którą ze swego oka robi mój odziany w czerń lub purpurę bliźni.
Pisze Ksiądz, że nie doczekał się zdecydowanej reakcji Kościoła w sprawie poznańskiej. Ja też wolałbym usłyszeć jasny głos jakiegoś biskupa w tej sprawie. Ale czy naprawdę nie słyszał Ksiądz jeszcze wyrazów oburzenia z ust swoich kolegów "po koloratce"? Nie przekazywali ich wierni? Ja, mówiąc szczerze, nie znam innych głosów. Co to jest, jak nie reakcja Kościoła? Nie ma Ksiądz poczucia, że aby uznać, że zło jest złem nie muszę wpatrywać się w okna na Skwerze Kardynała Wyszyńskiego, albo zaglądać do gazet? Wiem, co o poznańskiej sprawie sądzi polski Kościół. Pozostaje pytanie, co z tym zrobi.
I tu rzeczywiście pojawia się potrzeba stworzenia instytucjonalnych mechanizmów reagowania w kryzysowych sytuacjach. Te mechanizmy obecnie tworzone są ad hoc. To źle. To się powinno zmienić, ale zmieni się dopiero wtedy gdy przestaniemy myśleć o Kościele jak o korporacji. Są biskupi, którzy tak myślą. Coraz częściej mam jednak wrażenie, że oni tak myślą, bo w takiej pozycji ustawiają ich świeccy. Bywa, że to oni mówią: chcemy Kościoła, w którym ze wszystkim będziemy czekać na list z centrali, a jak go nie będzie, to wszystko będzie na was. Rozleniwienie, niedojrzałość, postawa roszczeniowa po obu stronach ołtarza.
Stąd propozycja przejścia od rozdzierania szat do działania. Obaj jesteśmy oburzeni tym przestępstwem wikarego, ale nie mamy dostępu do aktorów tej tragicznej sytuacji. Zróbmy więc może coś razem dla innej ofiary analogicznego nieszczęścia. Proszę nam wskazać porzuconą przez faceta - kretyna kobietę z dzieckiem w Księdza parafii. Opisać jej potrzeby. Chętnie się w taką akcję włączę. Niech na tym syfie ludzkiej słabości i kilogramach publicystycznej piany wyrośnie choć trochę realnego dobra.
I jeszcze odniesienia do Księdza punktów.
Po pierwsze - owa moja litość, to chwyt retoryczny. Nie rozumiem bowiem Księdza wypowiedzi. Opisuje Ksiądz historię, w której duchowny żył z kobietą (jak rozumiem wciąż pozostając księdzem, nieprzeniesiony do stanu świeckiego), a biskup postawił go przed wyborem: wracasz na poprzednio obrany kurs (a wtedy my przejmujemy troskę o twoich bliskich, dziecko dostaje stypendium), albo zostajesz tu gdzie jesteś. Tym razem biskup został wyrzucony za drzwi, ale MYŚLI Ksiądz, że były też sytuacje w których nie był. Myśli Ksiądz, czy ksiądz wie? I jak właściwie powinien zachować się biskup? Zna ksiądz jego relację z tej sprawy? Dlaczego ten przykład ma dowodzić tuszowania spraw (a w takim kontekście jest użyty), a nie chęci ostatecznego jej przecięcia? Jak ksiądz zachowałby się na miejscu biskupa? Staje przed nami ktoś, kto żył inaczej niż się nam do tego zobowiązał. Miłość to ważna sprawa, ale słowo które się wcześniej komuś dało jest już bez znaczenia?
Po drugie - przecież Ksiądz wie, że gdy piszę o "księżach B. i C", jest to forma delikatnej aluzji do niekompletności materiału w Newsweeku. Ja naprawdę nie chcę się już znęcać nad koleżankami, bo to co wyszło to pewnie nie tylko ich zasługa, ale czy naprawdę wystarczy Księdzu usłyszeć, że jakieś badania są naukowe, by w nie wierzyć? Zna Ksiądz legendarnych "amerykańskich naukowców", którzy w poniedziałek odkrywają, że czekolada zabija, by we wtorek odkryć, że zbawia? Ja nie zakładam, że podane liczby nie są prawdziwe. Proszę tylko o dodatkowe wyjaśnienia. Pytam, czy to prawda, że ustalono je na podstawie trochę ponad setki z kilkuset rozesłanych ankiet? Próba była reprezentatywna? Wynik jest statystycznie istotny? Jeśli jest, to w Polsce powinniśmy mieć niespełna dwudziestotysięczną rzeszę księżowskich kochanek i co najmniej pięć tysięcy ich pociech. Autorki piszą, że dopiero po publikacji dostały wiele listów z opisami historii. Czy dziennikarstwo polega na oczekiwaniu na korespondencję, a może na tym, by takie historie poznać zanim przystąpi się do opisywania zjawiska?
Mój kolega Wojtek Orliński w kuriozalnym tekście w Gazecie Wyborczej (porównując mnie do różnych postaci literackich, stawia tezę: gdy ktoś z Kościoła z uśmiechem podaje ci szklankę hebraty jest jasne, że nie chce cię napoić, tylko oparzyć), twierdzi, że wystąpił Ksiądz w reportażu opisującym jednostkowe przypadki, z których można jednak wysnuć generalne wnioski (w stylu: "Kościół wszystko zamiata pod dywan"). Niemcy na takiej samej podstawie zbudowali sobie kiedyś generalny wniosek, że Polak, to ktoś kto kradnie auta. Od kilku dni błagam, by ktoś odpowiedział na konkretne zarzuty jakie postawiłem tekstowi na blogu na religia.tv. Usłyszałem tony bluzgów, kto może załatwia sobie teraz na mnie swoje zaszłe sprawy z księżmi tudzież z Panem Bogiem, ale konkretów w temacie jak nie było, tak nie ma.
Pyta Ksiądz, jak autorki miały pokazać skalę problemu. To ich kłopot. Jak nie mam o czymś pojęcia to nie biorę się do pisania, albo tak długo węszę aż znajduję informacje. A jeśli nie udaje się ich znaleźć? Wie ksiądz jak inna była wymowa tego tekstu, gdyby znalazły się tam udokumentowane próby: wysłaliśmy pismo do ks. X - cisza. Pytaliśmy ks. - Y cisza, wysłaliśmy materiały do bp Z - cisza, popytaliśmy wśród ideowo nam obcych ale znających Kościół - powiedzieli nam to i to, nie zgadzamy się, ale odnotować trzeba. Sam pierwszy pojechałbym po takich milczących.
Dalej sam Ksiądz sobie przeczy. Najpierw pisze, że ani Ksiądz, ani autorki, ani ja nie mamy o skali zjawiska zielonego pojęcia, a już w następnym że ten przypadek to tylko szczyt góry lodowej, widać to w każdym szczególe, a przed nami Arktyka. To zna Ksiądz tę skalę, czy jej się tylko domyśla? A jeśli się domyśla, to na jakiej podstawie? Tych dwóch opowieści, które Księdzu powierzono i doniesień o trzeciej? Jeśli nie umiem czegoś znaleźć może to znaczyć, że ktoś to schował, ale może też znaczyć, że tego po prostu nie ma.
Powtórzę: zgadzam się z Księdzem, że poznański przypadek należało nagłośnić. Kłopot w tym, że tekst nie jest tylko o poznańskim przypadku, to nieudana (oparta o kiilka anonimów i niezrozumiałe dla mnie badania) próba zbudowania na nim generalizacji problemu. To jest zasada, którą często rządzą się teksty otwarciowe lub okładkowe w prasie. Czytelnik musi poczuć wagę problemu. Musimy więc usunąć z tekstu niuanse, wszystkie "część", "chyba", "niektórzy", "nie wiemy", wątpliwości drugiej strony, bo w przeciwnym razie nie obronimy poświęcenia tej sprawie takiego miejsca. Jak to się w naszym zawodzie mówi "thrillujemy" rzeczywistość. Krytyka Kościoła to dobra rzecz, ale gdy opiera się na rzetelnych sądach, z którymi możemy skonfrontować innych.
Nie bardzo też rozumiem kogo ja miałbym przepraszać i za co. Nigdy nie wykazałem się brakiem szacunku ani troski wobec kogoś, kto powierzył mi swoją tragedię.
Wiem, że stosunek rodaków do księży jest nie od dziś nacechowany tym, jaki stan chłopski miał do magnaterii - całował po rękach gdy przyszło do spotkania, gdy tylko się odwrócił - opluwał i wyzywał na czym świat stoi. Zaryzykuję jednak i na chwilę stanę w obronie "czarnych". Księdza koledzy stawać będą teraz przed ludźmi i słyszeć: "macie kochanki i dzieci, zamiatacie to pod dywan, ksiądz Lemański o tym mówił!" Naprawdę nie zdaje Ksiądz sobie sprawy, że nie tylko to co się mówi, ale i to w jakim kontekście się występuje ma znaczenie, i że nie wystarczy chcieć dobrze, żeby wyszło z tego dobro? Jeśli nie ma Ksiądz choćby małego kaca po swoim występie w tekście "Newsweeka", jestem zdziwiony, ale - jak słusznie Ksiądz pisze - każdemu może się zdarzyć, że nie pomyśli, zanim coś komuś chlapnie.
Na koniec zaś - nie jest przecież tak, że spotykają się teraz kryształowy kapłan - humanista, i tępy obrońca biskupów. Łączy nas nie tylko to, że nie kochają nas "czerwone berety" i obu nam obrabia plecy toruńska rozgłośnia, bo dla nas obu cała ta debata to nie kolejny publicystyczny spór, rozmawiamy w końcu o sprawach w Księdza i moim życiu najważniejszych. Mam więc nadzieję, że uda nam się kiedyś jeszcze o nich pogadać. Niekoniecznie w aurze pingpongowego meczu.
Bo na przykład bardzo bym chciał poznać Księdza komentarz na przykład do zamieszczonego na tym portalu tekstu Tomasza Lisa, wyjaśniającego, że w dzisiejszych czasach można być albo "talibem", albo oświeconym liberałem (choć podany opis bardziej pasuje do chwiejnego w sądach lewaka - neofity), a jeśli nie jest się jednym z tych dwóch, jest się "załganym, dwulicowym, dwie piersi ssącym hipokrytą". Kim czuje się Ksiądz? Pal sześć nasze osobiste spory z Tomkiem, to ważny tekst, bo to jest wreszcie sformułowane otwartym tekstem wypowiedzenie wojny domowej przez tzw. oświeconych liberałów tym, którzy myślą inaczej. Pogadajmy o tym - to straszne, ale może poeta Rymkiewicz miał rację? Może w dwadzieścia lat po odzyskaniu wolności okazuje się, że jednak nie może obejść się bez powywieszania na latarniach przeciwników ideowych - kimkolwiek by nie byli, biskupami czy palikotystami? Ktoś tu mówi, że oparty na Ewangelii koncept życia społecznego się nie sprawdza, że jedyną drogą dla naszego świata jest hardkorowy manicheizm? Ma rację? Jak ma się znaleźć w tym Kościół?
Pozdrawiam Księdza serdecznie