Szymon Hołownia jest konserwatywnym katolikiem, który – jak sam przyznaje – w dyskusjach o ważnych dla niego rzeczach staje się choleryczny i zapalczywy. Mimo to jego książki rozchodzą się w dużych nakładach, a programy z jego udziałem to gwarancja oglądalności. Jak to się stało, że zdeklarowanego obrońcę wiary zaakceptowali nawet przeciwnicy Kościoła?
Odkąd ksiądz Kazimierz Sowa ogłosił na swoim blogu w naTemat, że Szymon Hołownia odchodzi z "Newsweeka", nad jego decyzją zastanawiają się internauci, branżowe media i konserwatywne serwisy informacyjne. Jedni Hołownię chwalą za dobrą decyzję, inni ganią za to, że ugiął się pod naporem krytyki, a jeszcze kolejni przyganiają, że zrobił to zbyt późno.
Co stało się, że katolicki publicysta o, zdawałoby się, niepopularnych, konserwatywnych poglądach, tak bardzo interesuje Polaków? Jakim cudem niedoszły dominikanin przedostał się do mainstreamowych mediów i teraz wywołuje w nich dyskusje?
Z nowicjatu do mainstreamu
Szymon Hołownia, choć ma dopiero 36 lat, już ma CV, jakiego pozazdrościć mu może niejeden kolega po fachu. I, jakkolwiek tego nie oceniać, w skali polskich mediów to absolutny ewenement.
Hołowni udało się dwa razy wstąpić do nowicjatu, pracować w medycynie ratunkowej, założyć fundację i publikować w mediach z prawej i lewej strony, unikając zamknięcia w konserwatywnych gettach. Był już szefem działu kultury "Gazety Wyborczej" i redaktorem dodatku "Plus Minus" w "Rzeczpospolitej". Pracował jako zastępca redaktora naczelnego w "Ozonie" i jako publicysta w "Newsweeku". Publikował w "Machinie" i "Tygodniku Powszechnym". Prowadził program "Po prostu pytam" w TVP1 i talent show "Mam talent" w TVN. W końcu został szefem programowym kanału Religia.tv.
W jaki sposób udało mu się uniknąć zaszufladkowania? Jak sam przyznaje, po prostu wierzy w dyskusję, a miejsce, gdzie ją prowadzi, to drugorzędna sprawa.
– Wychowałem się chyba w trochę innych czasach, w których dyskutowało się o czymś, a nie o kimś. Średnio mnie kręci obserwowanie, jak lewicowy taliban leje się po głowach z prawicowym. Szkoda mi prądu na rzeczy, które nie posuwają świata do przodu, a ten który widzę, coraz częściej efektownie podskakuje w miejscu – mówi w rozmowie z naTemat. – Media, w których publikowałem, wcale się nie wykluczają, bo w każdym z nich była przestrzeń dla rozmowy. A wszędzie tam, gdzie toczą się oparte na argumentach dyskusje, jest miejsce dla mnie – dodaje.
"Nie jestem niewiadomo jakim talibem"
Hołownia, oprócz licznych publikacji w mediach, ma także na koncie kilka książek, m.in.: "Kościół dla średnio zaawansowanych", "Ludzie na walizkach", "Tabletki z krzyżykiem". Wszystkie dotyczące religii i wszystkie rozeszły się w imponujących nakładach.
– Byłem zaskoczony ich pozytywną recepcją – przyznaje autor. – Rozchodzą się w dużych nakładach, wzbudzają dyskusję, na spotkaniach jest mnóstwo ludzi, gadamy o najważniejszych sprawach. Uznaję to za błogosławieństwo, ale i wyzwanie – przyznaje.
Hołownia w rozmowie często podkreśla, że wszystko dlatego, że po prostu lubi rozmawiać z ludźmi. – Nie znoszę nawracać, nie jestem nie wiadomo jakim talibem. Chociaż jestem zapalczywy, choleryczny i nakręcony, kiedy rozmawiam o bliskich mi rzeczach, to chyba nigdy nie zdarzyło mi się krytykować ludzi, tylko ich poglądy – mówi.
Być może dlatego jedną z książek napisał z określającym się "sceptykiem" Marcinem Prokopem, z którym prowadził "Mam Talent".
– Jeśli ktoś staje przede mną i mówi, że ma niedopracowane poglądy w kwestiach religijnych, to lubię podać mu kilka argumentów, które być może pomogą. To naprawdę nie jest tak, że uważam Kościół za świętą krowę, której nie można krytykować, jednak jeśli krytykujesz, stosuj standardy, które chciałbyś, żeby stosowano wobec ciebie. Nie buduj generalnych sądów na jakichś incydentalnych historiach, albo anonimach – zaznacza Hołownia. – Jeśli jednak ktoś próbuje mówić do mnie w sposób demagogiczny, przy pomocy plotek i pomówień, to mówię mu: sprawdzam. Kościół toleruje to, że księża mają dzieci? Udowodnij mi, że to reguła, a nie skrajny, lokalny wyjątek. Jak dotąd nikt tego nie zrobił, sporo jest za to takich, którzy wchodząc na kościelną łąkę i spotykając na drodze dwie żaby, lecą później w świat i obwieszczając światu odkrycie: mamy dowód, że wszyscy w tym Kościele są zieloni i dziwnie się poruszają – kończy.
Przebił balon kościelnej nowomowy
Dlaczego Szymona Hołownię uwielbiają widzowie? Tłumaczy to ksiądz Kazimierz Sowa, jego szef w Religia.tv.
– Ludzie kochają Szymona za autentyczność. Nie jest teoretykiem, pisząc o wierze pisze w sposób praktyczny z własnego doświadczenia – przekonuje ks. Sowa. – Drugą ważną rzeczą jest to, że odniósł sukces. Szymon Hołownia pokazuje, że można mieć konserwatywne poglądy, być staroświeckim, a jednocześnie zdobyć popularność i zarabiać pieniądze.
Zdaniem szefa Religia.tv, Hołownia jest przykładem tego, że kariera "nie stoi w poprzek" na drodze ideałom, którymi kierujemy się w życiu. W jego opinii publicysta, nawet kiedy występował w komercyjnym talent show, nie odwrócił się od wiary, nie zmienił języka i nie stwierdził, że będzie "bardziej lajtowy". – Wszyscy chcielibyśmy mieć takie silne przekonania i osiągnąć taką pozycję – precyzuje ks. Sowa.
Jak przyznaje ksiądz, o sukcesie Hołowni zdecydowała jeszcze jedna przesłanka: język, którym się posługuje. – My się czasem z Szymonem śmiejemy, jak słyszymy fragmenty wypowiedzi duchownych, czy bardzo zaangażowanych publicystów, którzy pompują język mówienia o Kościele. Biskup nie je, tylko "spożywa". Ksiądz nie pracuje na parafii, tylko "posługuje". Szymon przebił ten balon kościelnej nowomowy, zaczął mówić językiem współczesnego człowieka. To był klucz do sukcesu – przekonuje szef Religia.tv.
Reklama.
Szymon Hołownia
publicysta
Odszedłem z "Newsweeka", bo tygodnik w ostatnim czasie wyznaczył sobie jasną linię redakcyjną, a ja linii redakcyjnych nie lubię. Z tą ponadto jest mi nie po drodze, jestem zmęczony tłumaczeniem się w każdym numerze z okładek poprzedniego wydania, a koledzy czują się zmęczeni faktem, że w każdym numerze krytykuję ich za ich własne pieniądze. A ja nie mogę inaczej, bo co chwila czuję się wywołany do tablicy. Mamy więc spór, ale nie ma złości. Rozstajemy się, ale nie zamykamy sobie przecież drogi do okazjonalnej współpracy.
Nie mam przekonania, że Szymon wychodząc z "Newsweeka" zrobił dobrze. Bo jakaś część czytelników tygodnika będzie pozbawiona czegoś, co bym określił jako "prawdziwie religijny głos w Twoim domu".