
Reklama.
Barbara Borowiecka, wówczas 12-latka, często uciekała przed księdzem Henrykiem Jankowskim, wtedy wikarym w kościele św. Barbary w Gdańsku. Uciekały też inne dzieci.
– To było coś niesamowitego, bo jak myśmy na podwórku grali w klasy albo odbijali piłkę, to wystarczyło, że ktoś krzyknął: "Jankowski idzie" i zaraz wszyscy się rozbiegaliśmy, jedni na klatkę schodową i do mieszkania, inni przez murek, na boisko szkolne. Uciekaliśmy przed nim w popłochu, piszcząc – opowiada Borowiecka w rozmowie z "Newsweekiem".
I dodaje: – Uciekałam przed nim, a on w biegu się onanizował. Sądzę, że to doganianie dziecka podniecało go.
– Dopóki mnie nie dopadł, nie miałam pojęcia dlaczego [uciekaliśmy] – podkreśla kobieta, która obecnie mieszka w Australii, ale wróciła do Gdańska, aby opowiedzieć o koszmarze, jaki przeżyła w dzieciństwie. Zaznacza jednak, że czuła, że to coś złego. To ona jest bohaterką głośnego reportażu "Dużego Formatu", w którym ujawniono akty pedofilii popełniane przez kapelana Solidarności.
Sapanie i ślina
Barbarę ksiądz Jankowski dopadł co najmniej 10 razy. Ona sama chroniła swojego młodszego brata, bo wiedziała, że wikary najczęściej "łapie" małych chłopców.
Barbarę ksiądz Jankowski dopadł co najmniej 10 razy. Ona sama chroniła swojego młodszego brata, bo wiedziała, że wikary najczęściej "łapie" małych chłopców.
– Kiedyś kazałam bratu schować się za węglem w kotłowni, a sama wybiegłam na klatkę schodową i tam mnie dorwał – opowiada. Kobieta dokładnie pamięta, co robił jej wtedy ksiądz. Nie może o tym zapomnieć, nawet gdyby chciała.
– Czasami zakrywał mi usta, czasami szczypał. Ocierał się członkiem, wytrysk był na brzuch, na plecy. Jak miałam szczęście i zdążyłam się przykryć ubraniem, to udawało mi się nie mieć jego nasienia na ciele, tylko na sukience. Brzydziło mnie, jak mówił: teraz ci pokażę, jak to jest od tyłu. I to jego sapanie i powtarzanie: tylko cicho bądź, cicho. Z buzi leciała mu ślina – mówi trzęsącym się głosem.
Zwłoki i kapa w róże
Jak podkreśla Barbara, dzieci o tym nigdy nie rozmawiały. Nikt nie mówił o tym, co robi ksiądz, kiedy już kogoś dopadnie.
Jak podkreśla Barbara, dzieci o tym nigdy nie rozmawiały. Nikt nie mówił o tym, co robi ksiądz, kiedy już kogoś dopadnie.
Niektóre z nich próbowały mówić, ale nikt ich nie słuchał. Jak Ewa, którą wspomina Borowiecka. – Ciemne włosy, zielone oczy. Bardzo ładna. Czasami pomagała mi w lekcjach, czasami bawiłyśmy się razem na podwórku – opisuje ją kobieta.
I przytacza zdarzenie z dzieciństwa.
– Nie widziałam, jak wyskoczyła, zanim dobiegłam, było już dużo ludzi, ktoś krzyczał, że trzeba zadzwonić na milicję, ktoś przyniósł kapę w róże, jakie wtedy kładło się na tapczany, i przykrył Ewę. Zostawiła list, w którym napisała, że nie chce mieć dziecka Jankowskiego i że może teraz wszyscy jej uwierzą, że została zgwałcona – mówi Borowiecka.
Nikt jednak nie zbadał tej sprawy, nie wysunął oskarżeń pod adresem wikarego. Mimo że ludzie wiedzieli, że lubi otaczać się nieletnimi, że w jego mieszkaniu często były dzieci.
– Nie wiem, gdzie Ewa została pochowana. Jej rodzice szybko się stamtąd wyprowadzili – komentuje Borowiecka.
Pomnik strachu
Dlaczego Barbara Borowiecka przerwała milczenie dopiero po kilkudziesięciu latach? Już po śmierci Jankowskiego?
Dlaczego Barbara Borowiecka przerwała milczenie dopiero po kilkudziesięciu latach? Już po śmierci Jankowskiego?
Chodzi o jego pomnik.
Kiedy Borowiecka po przylocie do Gdańska zobaczyła 3,7 metrową rzeźbę, dostała drgawek. – Trzęsłam się i czułam jak mała dziewczynka, która nie może przed nim uciec. Miałam wrażenie, że zaraz znów, jak kiedyś, mnie dopadnie – mówi.
I dodaje: – Nie mogłam znieść ani tego lęku, ani przygnębiającej myśli, że taki podły człowiek i udało mu się.
Całość artykułu przeczytacie w poniedziałkowym wydaniu "Newsweeka"