
SMS-y, spacery, sesje zdjęciowe w plenerze, takie z przebieraniem. No i przejażdżki, podczas których ręce wędrowały za daleko. Tak miały wyglądać relacje księdza K. z gimnazjalistkami. Zresztą – z ministrantami podobnie. Czarne chmury nad duchownym zebrały się dopiero niedawno. Możliwe, że to dlatego, iż w większym mieście łatwiej o kogoś, kto nie wytrzyma i doniesie. Wcześniej, przed laty, w małej miejscowości wszyscy siedzieli cicho.
Zabierał gimnazjalistki do McDonalds'a, na lody. Lub w plener, na sesje zdjęciowe. Rozbierane. To okazywało się na miejscu. W ostatniej chwili też okazywało się, że jadą tylko we dwójkę.
Bardzo dobrze się z nami dogadywał, chyba szczególnie z dziewczętami. Ja również miałam z nim dobry kontakt. Do tego stopnia, że poza szkołą i różnymi zajęciami w kościele, w których brałam udział, rozmawialiśmy przez gadu-gadu i pisaliśmy SMS-y. Wtedy nie widziałam w tym nic złego, cieszyłam się, że ksiądz mnie lubi, że jestem na tyle fajną osobą, że chce ze mną rozmawiać i mieć bliski kontakt.
Któregoś razu zaproponował, że możemy wybrać się razem z dwiema innymi dziewczynami do pobliskiej miejscowości na lody oraz spacer. Oczywiście zgodziłam się, pomyślałam, że będzie fajnie. Jednak w dzień wyjazdu ksiądz napisał mi SMS-a, bądź zadzwonił, nie pamiętam już, z informacją że tamte dziewczyny nie mogą jechać i możemy pojechać sami.
Z osób, które o sprawie wiedziały, z Natalii nie podśmiewał się wtedy tylko Jacek, jej chłopak. Nie tylko dlatego, że ją kochał. Jacek był ministrantem. Wiedział, do czego zdolny jest ksiądz K. Dowiedział się na własnej skórze. – Do mnie też się przystawiał – opowiada.
Nie zapomnę moich 16 urodzin w pożyczonym przez niego samochodzie. Wziął mnie na taką urodzinową przejażdżkę. Podczas jazdy samochodem, zamiast na drążek do zmiany biegów, często wolał położyć rękę na moim lewym kolanie. Zabrał mnie do swojego rodzinnego domu. Jego rodziców nie było. Kładł rękę na ramionach, obejmował, stojąc za moimi plecami, udawał braterskie kontakty.
Natalia z księdzem miała wspólny temat – fotografia. Lubiła robić zdjęcia, ale nie miała wtedy swojego aparatu. Ksiądz miał. Powiedział, że pojadą na sesję. Że jej zrobi parę fotek. Poradził, żeby wzięła trochę ubrań na przebranie. Żeby nie było, że każde zdjęcie w tym samym stroju. Zasugerował też, żeby jednak rodzicom nic nie mówić, że jadą sami. – Wtedy jeszcze nic złego nie myślałam – wspomina.
Podczas jazdy położył mi dłoń na kolanie. Wtedy pierwszy raz poczułam się dziwnie, nieswojo... Jednak nic nie powiedziałam. Nie pamiętam, czy odsunęłam wtedy nogę, ale starałam się zachować spokój i tłumaczyłam sobie, że to nic takiego.
– Miałam 14 lat i teraz wiem, że pewnych rzeczy nie rozumiałam. Tematyka molestowania nie była taka powszechna jak teraz. Zaczęłam się wtedy bać, ale pomyślałam, że jeśli zachowam spokój to wszystko się skończy dobrze, wrócę do domu i zapomnę o tej sytuacji – stara się dziś uzasadnić swoje zachowanie sprzed lat.
To był dość długi pocałunek dopóki się nie odsunęłam przerażona. Stałam jak wryta przez chwilę i nie mogłam nic powiedzieć.
Później wsiedliśmy do auta. Zaczął coś robić przy radiu, potem nachylił się nade mną, zamykając drzwi od środka. Został w tej pozycji i znów zaczął mnie całować. Jego ręka wędrowała po moim ciele, a ja czułam się jakbym była zamrożona. Czułam tylko jak mocno bije mi serce, nie byłam w stanie się ruszyć.
Przeleciało mi przez głowę, że muszę wybiec z tego auta. Ale nawet nie wiedziałam którędy do domu, wokół nie było żadnych ludzi. Po chwili zaczęłam czuć na swoim kolanie jego wzwód, a jego ręka zaczęła się wsuwać pod moją bluzkę w okolice biustu, a następnie w górę po wewnętrznej stronie ud. Powiedziałam, że nie chcę tego i żeby przestał.
Potem parę razy rozmawiał z nią. Dopytywał, czy na pewno nikomu nie powiedziała o tym, co stało się podczas przejażdżki. Próbował się tłumaczyć ze swego zachowania. Mówił, że wszyscy błądzimy, bo jesteśmy tylko ludźmi. A Pan Bóg wszystkim nam wybacza, bo jest dobry. No i pytał, czy czasem nie chciałaby powtórzyć takiej wycieczki.
Odwiedzam profil księdza K. na Facebooku. Ponad ośmiuset znajomych. Na zdjęciach wiele osób w koloratkach, wiele młodych twarzy. Wśród zdjęć sporo z podróży: do Paryża, do Rzymu, nad morze. Z rowerowej przejażdżki. Z tego, jak oddaje krew w stacji krwiodawstwa. Na kanapie z misiem. Z rodzicami. Z biskupem Decem wraz z dawnymi kolegami z seminarium. Wszystkie mają status publicznych.
Trochę nie dowierzam w to, co usłyszałem. W to, że nagle po latach dorosłym ludziom przypomniało się, iż w nastoletnim wieku spotkała ich ze strony księdza jakaś przykrość. Tylko jedno nie daje mi spokoju: decyzja biskupa świdnickiego Ignacego Deca z czerwca 2018 r.
Kontaktuję się z rzecznikiem kurii świdnickiej, ks. dr. Danielem Marcinkiewiczem. Mówię mu, że mam sygnał, iż przed laty ksiądz K. miał molestować niepełnoletnie dziewczyny i chłopców. Pytam, w jakiej parafii obecnie pracuje ksiądz K. Rzecznik prosi o godzinę, aby to ustalić.
Do czasu wyjaśnienia sprawy kuria wycofała księdza K. ze wszystkich placówek, w których uczył, zgodnie z wytycznymi Konferencji Episkopatu Polski. W tym samym dniu kuria biskupia podjęła decyzję nie tylko o wycofaniu księdza K. z nauczania w placówkach oświatowych, ale także otrzymał on dekret zwalniający go z obowiązków wikariusza w tej parafii. Tym samym został odsunięty od wszelkich czynności duszpasterskich i skierowany do Domu Księży Emerytów.
Która szkoła zawiadomiła prokuraturę? Rzecznik kurii nie wie. Proboszcz parafii, w której do czerwca posługiwał ksiądz K., przez telefon rozmawiać o sprawie nie chce. Parafia św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny mieści się w dzielnicy Sobięcin. Raczej nie cieszy się ona dobrą sławą. Wałbrzyszanie mówią o niej "Palestyna" – kiedyś ze względu na osadę żydowską, która powstała tu tuż po II wojnie światowej, później bardziej z uwagi na częste uliczne walki.
Postanawiam obdzwonić wszystkie szkoły w dzielnicy. Zaczynam od ogólniaka. Dyrektor liceum, w którym jeszcze w poprzednim roku szkolnym K. był katechetą, informuje krótko, że to nie on. Następna na liście jest podstawówka. – Uczył u nas i faktycznie, to my to zgłaszaliśmy – potwierdza jej dyrektor. Woli uniknąć zamieszania wokół szkoły, więc prosi, by nie podawać jego nazwiska.
Mieliśmy pewien sygnał od dziecka. Mogę powiedzieć tyle, że chodziło o tzw. zły dotyk. Zareagowaliśmy natychmiast. Sprawa od razu została zgłoszona w wałbrzyskiej prokuraturze. Ksiądz proboszcz był wtedy razem ze mną, przy czym to ja składałem zeznania, a ksiądz proboszcz czekał.
Na Messengerze przychodzi krótka odpowiedź od księdza K. na pytania zadane jeszcze przed tym, zanim dowiedziałem się o postępowaniu w prokuraturze. Na oba odpowiedź jest jedna: "To pomówienia". Dopytuję zatem o to postępowanie i o to, komu miałoby zależeć na tym, aby pomówieniem krzywdzić księdza. Nie dowiaduję się właściwie niczego, rozmowa się urywa.
– Od dyrektora jednej z wałbrzyskich szkół otrzymaliśmy zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, którego miała się dopuścić osoba duchowna, będąca jednocześnie nauczycielem – potwierdza szef wałbrzyskiej prokuratury Marcin Witkowski. Podkreśla, że postępowanie od kilku miesięcy toczy się w sprawie. Czyli formalnie osoby podejrzanej nie ma.
Postępowanie zostało wszczęte w oparciu o art. 200 par. 1. Kodeksu karnego. W tym wypadku chodzi o tzw. inną czynność seksualną względem osoby małoletniej do 15 roku życia. W toku tego postępowania przesłuchano wszystkie osoby, które zostały wskazane w zawiadomieniu i które mogły posiadać jakąkolwiek wiedzę w tej sprawie. Te przesłuchania odbywały się w obecności rodziców lub opiekunów prawnych oraz psychologa. W oparciu o te przesłuchania i dodatkowy materiał dowodowy na tym etapie nie ma uzasadnienia, aby w tej sprawie komukolwiek przedstawić zarzuty.
Wyrzuty sumienia ma za to Natalia. Gdy dowiedziała się, że prokuratura zajęła się sprawą księdza K., odezwało się w niej poczucie winy. – Bo może gdybym wtedy to zgłosiła, to nie byłoby więcej ofiar... Może byłam pierwsza i mogłabym być ostatnia – zastanawia się.
Przez bardzo długi czas czułam wstyd przed samą sobą. Miałam wrażenie, że to stało się po części z mojej winy. Że on myślał, że ja tego chcę. Czułam się jak dziewczyna lekkich obyczajów, bo w tak młodym wieku obmacywał mnie jakiś ksiądz. Czułam, że nie mam prawa tego nigdzie zgłaszać, bo sama sobie jestem winna i zostanę tylko wyśmiana.
