Elektryczne hulajnogi na minuty z przytupem wjechały do kilku polskich miast. Miały urozmaicić transport, a stały się narzędziem do wyładowywania się dla niedojrzałych użytkowników. Po przejechaniu się porzucają hulajnogi, jak śmieci lub niszczą je w finezyjny sposób. To nie jedyne problemy z nowym środkiem transportu w Polsce.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Najpierw dewastowano rowery publiczne - zdjęcia podpalonych lub wrzuconych na dach budynku pojazdów rozchodziły się po sieci w trymiga, co zresztą nakłaniało kolejnych żartownisiów do naśladownictwa. Potem przyszła pora na auta na minuty - Piotr Rodzik opisał żenujące procedery funkcjonujące w całej Polsce. Teraz frustracja została przerzucona na elektryczne hulajnogi.
Hulaj dusza, piekła nie ma
Amerykańskie hulajnogi Lime wjechały do Polski w październiku. Jako pierwsi mogli je testować mieszkańcy Wrocławia, potem Warszawy, a od niedawna również Poznania. Pojazdy mają swoje zalety, ale dla wielu osób liczba wad je przekreśla. Czy to dlatego niszczą cudze mienie?
Swoje wrażenia z jazdy opisałem w tym artykule. Czytając komentarze w internecie - użytkownikom przeszkadza praktycznie wszystko w wypożyczanych hulajnogach. Cena (2 złote za wypożyczenie + 50 gr za każdą minutę) dla wielu jest z kosmosu, aplikacja jest zawodna (np. mi pokazywała na mapie pojazdy, których nie było), a numer kontaktowy z infolinią nie jest widoczny na stronie. Oficjalna witryna nie ma nawet polskiej wersji.
"Najgorsze co przydarzyło się mojemu miastu w ostatnich latach. Wszędzie ten syf porozwalany leży, ludzie stawiają to gdzie popadnie, nawet na drodze, środku chodnika. Liczę, że miasto każe im z tym wypierd*lać" – napisał jeden z użytkowników serwisu Wykop.
"Podobno te hulaje na potęgę kradną, więc niedługo nie będzie problemu. Zresztą 50gr/min to za podobną kwotę skuter można wypożyczyć" – napisał drugi.
Porzucenie gdziekolwiek potrafi być upierdliwe dla użytkowników ruchu (nieraz natrafiłem na bezpańską hulajnogę na śroku drogi rowerowej), ale to ta mniej żenująca strona zjawiska. Niektórzy wandale popisują się nadzwyczajną "finezją" w sposobach na pozbycie się hulajnogi. Na zdjęciach z Wrocławia widać, że nie tylko łamią sprzęt, ale jeden wysmarowali kupą, a na drugim zawiesili prezerwatywę z niespodzianką w środku.
Zapytałem Lime o skalę zniszczeń. Polskie biuro nie dysponuje statystykami dotyczącymi naszego kraju, ale na całym świecie dewastacje to niewielki odsetek. Ciekawe czy nasi rodacy zawyżają liczbę?
– Dzięki modułowi GPS położenie hulajnóg Lime jest monitorowane, a rozładowane urządzenia są zbierane na noc i w razie potrzeby serwisowane. Lokalizator GPS i łączność 3G ograniczają przypadki wandalizmu i kradzieży – globalnie mniej niż 1% urządzeń ucierpiało z tych powodów – wyjaśnia naTemat biuro prasowe Lime.
Jeśli natrafimy na zniszczoną hulajnogę, możemy to zgłaszać bezpośrednio w aplikacji na smartfonie lub pod numerem telefonu 32 224 71 22.
Technologia wyprzedziła polskie prawo
W szerszej perspektywie hulajnogi elektryczne stwarzają szereg problemów. Tak naprawdę nie ma gdzie nimi jeździć. W regulaminie Lime jest zakaz poruszania się po chodniku, a za jazdę po drodze dla rowerów można dostać mandat. W przepisach ruchu drogowego nie ma elektrycznych hulajnóg, deskorolek czy segwayów.
Luka w prawie ma być załatana w niedalekiej przyszłości - wzorem innych europejskich miast, które nowelizacje mają za sobą. Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa przygotowuje zmiany w prawie. Gdzie zatem jeździć hulajnogami do tego czasu? Po chodniku, bo według obowiązującego prawa użytkownicy hulajnóg są traktowani jako piesi.
Już pojawił się projekt ustawy, a w nim definicja urządzenia transportu osobistego (UTO) – czytamy na Wikipedii. Do tej grupy zaliczyć możemy m.in. hulajnogi i monocykle napędzane siłą mięśni lub elektryczne, deskorolki, deskorolki elektryczne, wrotki, łyżworolki, segwaye.
"UTO to urządzenie konstrukcyjnie przeznaczone do poruszania się pieszych, napędzane siłą mięśni lub za pomocą silnika elektrycznego, którego konstrukcja pozwala na rozwinięcie maksymalnej prędkości do 25 km/h, a jego szerokość nie przekracza w ruchu 0,9 m".
Kiedy nowelizacja wejdzie w życie, elektrycznymi hulajnogami będzie można jeździć po drodze rowerowej, a jeśli jej zabraknie - po ulicy. Do tego czasu legalne są tylko chodniki (choć w przypadku Lime - łamiemy regulamin). Nie jest to ani wygodne dla użytkownika, ani dla innych pieszych. Stwarza też niebezpieczeństwo, bo rozpędzona do 25 km/h osoba może na kogoś wpaść z impetem i zrobić krzywdę. Nie tylko sobie.
W Stanach odnotowano już przypadki zgonów. 18-latek jechał hulajnogą Lime i został śmiertelnie potrącony przez SUV-a. Za to w Texasie 25-latek spadł z pojazdu tak niefortunnie, że uraz głowy doprowadził do śmierci.
Oprócz tego w Polsce w razie wypadku z udziałem hulajnogi Lime, trudno będzie uzyskać odszkodowanie. Pojazdy nie są ubezpieczone i nie ma ich w przepisach, więc do czasu nowelizacji ustawy nie wiadomo jak ubezpieczyciel ma je traktować. Istnieje więc nie tylko dziura w Prawie o ruchu drogowym, ale i luka ubezpieczeniowa.