Gdy podróżujemy samotnie autobusem czy pociągiem nie lubimy, gdy ktoś obcy siada obok nas. Jak odstraszyć współpasażera? Przetestowała to amerykańska doktorantka.
Esther Kim z Yale University przez dwa lata jeździła autobusami po kraju obserwując zachowania ludzi, którzy na różne sposoby próbowali zniechęcić obcych do siadania obok nich. Można powiedzieć, że badanie stało się całym jej życiem. Doprowadzenie tych studiów do końca kosztowało ją wiele nieprzyjemności. Bywało, że w autobusie spędzała przeszło dwie doby, zmuszona była korzystać z nieprzyjemnych publicznych łazienek, chyłkiem obserwowała ludzi i sporządzała notatki.
Tu siedzi moja walizka
Niejednokrotnie wchodząc do autobusu czy pociągu widzimy miejsca "okupowane" przez różne bagaże. Wlokąc się przejściem z naszymi walizkami nie mamy gdzie usiąść. Mało kto z własnej inicjatywy zabierze swoją torbę zwalniając nam przejście. Trzeba zwrócić uwagę, a i to nie zawsze pomaga. Ale sposób odizolowania się od współpasażerów "na walizkę" jest tylko jednym z wielu. W swoich badaniach Kim nazwała je "krótkotrwałymi antyspołecznymi zachowaniami".
Niezręczna winda
Pierwszym, co musiała zrobić, było wytyczenie granicy pomiędzy "krótkotrwałymi antyspołecznymi zachowaniami" a zwykłym dbaniem o zachowanie przestrzeni osobistej. Przykładem tego ostatniego może być zjawisko "elevator osmosis". To etnograficzny termin opisujący specyficzne zachowania ludzi na małych przestrzeniach. Jadąc windą w kilka osób, gdy część z nich wysiądzie, często natychmiast odsuwamy się od pozostałych, dbając o równe zagospodarowanie pozostałej wolnej przestrzeni. Próbujemy zwiększyć swoją przestrzeń osobistą.
Nie chcę, byś siedział obok mnie
Kim zaznacza, że podróże autobusem rządzą się swoimi niepisanymi prawami. Zazwyczaj najpierw szuka się wolnego rzędu miejsc. Ktoś, kto siądzie obok nas, jeśli jest jeszcze mnóstwo innych wolnych miejsc, może wydawać się co najmniej "dziwakiem". To pierwszorzędny cel podróżujących samotnie: znaleźć sobie spokojne miejsce, którego nie trzeba z nikim dzielić.
Sytuacja ulega diametralnej zmianie, gdy np. kierowca ogłasza, że autobus będzie miał wielu pasażerów i trzeba torby pozdejmować z siedzeń. Wtedy, w myśl zasady "jak się nie ma, co się lubi" próbujemy zminimalizować straty i szukamy "najnormalniej" wyglądającej osoby. Takiej, która nie wygląda na "szurniętą", nie sprawia wrażenia gadatliwej i nie wydziela nieprzyjemnego zapachu. Próbujemy w ten sposób uniknąć dyskomfortu, zwłaszcza podczas długich podróży.
Wara od mojej przestrzeni osobistej!
Unikanie dyskomfortu jest właśnie głównym źródłem tych "antyspołecznych zachowań". Zazdrośnie bronimy swojej przestrzeni osobistej. Kim podróżując rozmawiała z ludźmi, którzy bardzo często jeżdżą autobusami. Opowiadali jej o swoich sposobach na uniknięcie niechcianego współpasażera. A tych jest mnóstwo. Można unikać kontaktu wzrokowego, wyciągać nogi na sąsiednie siedzenie, siadać na tym bliżej przejścia, co naturalnie skłania wchodzącego do autobusu do szukania łatwiej dostępnego miejsca. Można też podgłośnić nasz sprzęt grający i udawać, że nie słyszymy pytań, czy miejsce obok nas jest wolne.
Innym sposobem jest porozkładanie na siedzeniu obok nas wielu drobnych rzeczy. Wtedy inny pasażer może stwierdzić, że czekanie, aż zostaną one sprzątnięte nie jest warte jego czasu. Popularną strategią jest udawanie, że się śpi. Można też udawać osobę "odpychającą". Ci bardziej zaawansowani w sztuce rzucają poszukującym miejsca współpasażerom nienawistne i groźne spojrzenia. Badaczka sama przetestowała wszystkie te metody i określiła je mianem "całkiem skutecznych".
Stuknięty współpasażer?
Badaczka zaznacza, że te sposoby działania są charakterystyczne dla podróżnych. Próżno szukać takich zjawisk np. w kawiarni. Podróżując jesteśmy antyspołeczni z trzech powodów. Pierwszym jest nieufność wobec obcych. Obawiamy się, że może być "stuknięty", chcieć ukraść nasze rzeczy lub zrobić nam jeszcze coś gorszego. Drugim powodem jest poirytowanie spowodowane brakiem poczucia prywatności lub niedostateczną ilością przestrzeni osobistej. Wreszcie trzecim argumentem tłumaczącym takie zachowania jest najzwyklejsze przemęczenie i stres powodowane długą podróżą.
Dodatkowo w "krótkotrwałych antyspołecznych zachowaniach" chodzi przede wszystkim o własną wygodę. Nie mamy też ochoty inwestować swojego czasu i energii w obcych, których prawdopodobnie nigdy więcej nie spotkamy.
Choroba cywilizacyjna?
Esther Kim swoje badania przeprowadziła w warunkach długich podróży autobusami międzymiastowymi. Lecz da się je przełożyć na te krótsze podróże publicznymi środkami transportu. Wystarczy przejechać trzy stacje zatłoczonym metrem lub autobusem i już zaczynamy odczuwać irytację. Nie ma sposobu na to, by poradzić sobie z takimi odruchami. To w pewnym stopniu naturalne zachowanie, zwłaszcza w przypadku ludzi w zamkniętym pomieszczeniu. Wygląda na to, że te "antyspołeczne" postawy są nieuleczalne.