Skandal z wysokimi zarobkami dwóch dyrektorek w NBP wstrząsnął obozem "dobrej zmiany". Co prawda politycy PiS twierdzą, że podobna sytuacja jest nie do przyjęcia, ale z drugiej strony próbują bronic tego stanu rzeczy i winę zwalić na poprzedników. We wtorek próbował to zrobić Andrzej Duda, jednak szybko okazało się, że jego twierdzenia są nieprawdziwe.
– Siatka płac w NBP to nie jest decyzja prezesa Glapińskiego. To są decyzje, które zostały podjęte za czasów prezesa Marka Belki i to jest coś, co pan profesor Adam Glapiński zastał – stwierdził Andrzej Duda, który jednocześnie zazdrości takich zarobków obecnej dyrektor komunikacji w państwowym banku.
Razem z posłem Bartoszem Kownackim, który podobną opinię wyraził w jednym z programów w Polsat News, próbował udowodnić, że afera z dziwnie wysokimi płacami Martyny Wojciechowskiej i Kamili Sukiennik wcale nie jest związana z obecną władzą.
Okazuje się, że prezydent i poseł PiS nie mieli racji. Jak ustaliły "Wydarzenia" Polsatu, za czasów Marka Belki dyrektor komunikacji zarabiał 23 tys. zł brutto, a nie 65 tys. zł brutto. Pensja dyrektora departamentu komunikacji wynosiła 18 tys. zł brutto. Otrzymywał on także kwartalną premię (ok. 10 tys. zł), a także maksymalnie dwie premie rocznie z "puli prezesa" (także po ok. 10 tys. zł).
Przypomnijmy, sprawa wynagrodzeń w NBP dotyczy zarobków obu pań liczonych w dziesiątkach tysięcy złotych miesięcznie. W przypadku Martyny Wojciechowskiej może być to grubo nad 70 tysięcy złotych. Nie wiadomo, jakie kompetencje i obowiązki stoją za tak astronomicznymi sumami.