"Fanatycy, którzy straszą dzieci grzechem". Nauczyciele też mają dość lekcji religii, ale są bezradni
List czytelniczki
09 stycznia 2019, 14:32·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 stycznia 2019, 14:32
"Teraz poczuli się mocni" – tak o katechetach w liście do redakcji pisze nauczycielka. Ponieważ boi się o pracę, woli pozostać anonimowa. Chce jednak zabrać głos w głośnej ostatnio dyskusji, dotyczącej pomysłu wyprowadzenia lekcji religii ze szkół. Ona z katechetami, na których skarżą się jej uczniowie, walczy od dawna, ale dyrekcja najczęściej jest bezsilna.
Reklama.
O lekcjach religii zrobiło się głośno po tym, jak Barbara Nowacka przedstawiła projekt ustawy o świeckim państwie, przygotowany przez stowarzyszenie Inicjatywa Polska. Projekt zakłada m.in koniec z finansowaniem lekcji religii ze środków publicznych. Lekcje te miałyby też zmienić się w zajęcia pozalekcyjne, o których decydowaliby rodzice.
List nauczycielki, która krytycznym okiem patrzy na lekcje religii, publikujemy poniżej
W szkole, w której uczę, jest dwóch katechetów. Są beznadziejni. Ortodoksi. Fanatycy, którzy straszą dzieci grzechem za andrzejkowe wróżby i Halloween. Dzieci opowiadały mi, że katecheta, z którym w mojej klasie jest ciągła walka, straszył uczniów piekłem, jeśli zjedzą cukierki w kształcie dyni. Jestem przerażona, a oni teraz poczuli się mocni.
Kolorowe flagi, które dzieci przygotowały na dzień tolerancji, były zrywane z korytarza. To jest temat rzeka. Uważam też, że katechetami często są osoby niedouczone, które mają jeden światopogląd. Tego problemu nie da się rozwiązać. Nic z tym nie można zrobić! Próbowałam z tym walczyć.
Przykład? Katecheci wypowiadają się na temat Holokaustu, ale nie mają wiedzy na ten temat. Dziś jest tyle nowych badań, za którymi trudno nadążyć, a oni ciągle powtarzają jedną teorię, która idzie bardziej w nacjonalistycznym kierunku. Jeden dobry Bóg, jeden dorby naród, dobra Polska i nie ma dyskusji.
Braki w rozumieniu pojęć, braki wiedzy historycznej, ale na wszystkim się znają. Hitem jest tekst, że ateista to jest człowiek, który wierzy, że nie wierzy...
Na pewno są też katecheci, którzy nakręcają młodzież do działania, ale moje doświadczenia są niestety zgoła inne.
Uczniowie biegają na poranne roraty, bo tak muszą. Jeśli nie, nie będą mogli przystąpić do bierzmowania. Z tego właśnie powodu wielu rodziców nie wypisało jeszcze swoich dzieci z lekcji religii, ale wyraźnie mówią, że w liceum to się skończy.
Każdy kto chce być bierzmowany musi wyjechać na modlitwę. Muzyka, śpiew... To jest wszystko fajnie zorganizowane. Młodzież jest zadowolona. Nie ma się do czego przyczepić. Chodzi tylko o to, że pojawia się hasło, że mają tam jechać, inaczej nie będą mogli być bierzmowani.
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, jak te lekcje wyglądają. Oglądanie filmów, granie w kalambury, układanie puzzli. Dzieciom to się podoba, ale tam się nic nie dzieje.
Dyrekcja ma związane ręce. Stoi w rozkroku. Z religią jest tak, że katecheta dostaje od biskupa misję do nauczania w szkole. Katechetę zatrudnia dyrektor, ale to biskup wskazuje szkołę. Zwolnić takiego nauczyciela jest trudno, nawet mimo skarg rodziców.
Dyrektor niewiele może, oczywiście o ile taki katecheta nie łamie prawa oświatowego. Ewentualnie jeśli rodzice będą bardzo uparci, to ten nauczyciel będzie gdzieś przesunięty.
To jest moja opinia, ale uważam, że to środowisko poczuło się bardzo mocne, kiedy wzmocniło się PiS. Od ponad roku widzę to wyraźnie. Kiedyś tego nie było, a dziś nie brakuje takich niby żartów, "a może lewacka koleżanka wypije z nami kawę"? Lewackie, lewaccy... To środowisko popierające PiS stało się głośne w pokoju nauczycielskim. Myślę, że nie tylko w mojej szkole.
Wcześniej nie było jakichś tematów politycznych, ale w tamtym roku już naprawdę zaczęły się dyskusje, podteksty. Jak ktoś poruszył temat 500+, to był prawie krzyk!
Docierają do mnie też różne sygnały z całej Polski. W szkole w jednym z miast można przyjść na modlitwę do sali lekcyjnej. Dla mnie to jest szok, że to weszło do szkół. Jestem z katolickiej rodziny, ale w klasie mówię dzieciom, że kto chce może się dzielić opłatkiem.
Pozostaje jeszcze kwestia Wigilii w pracy. Jestem tym zdegustowana. Niech to będzie kolacja świąteczna, obiad świąteczny. Dlaczego jestem zmuszana do dzielenia się opłatkiem z ludźmi, których uważam za obłudnych, egoistycznych czy leniwych?
Wydaje mi się, że ludzie boją się cokolwiek powiedzieć. Podczas miejskich uroczystości muszą pojawić się reprezentacje każdej szkoły ze sztandarami. Jeśli jest inaczej, trzeba się tłumaczyć.
We wrześniu tylko lataliśmy z tymi sztandarami, nawet trzy razy dziennie. Powiedziałam, że ja się z tego wypisuje. Nie będę z tym biegać na kościelne uroczystości. Jestem świeckim nauczycielem.
Kończąc, opowiem jeszcze jedną historię. Kiedy broniłam dziewczynki innej narodowości, prześladowanej przez grupę chłopców, i chciałam aby odczuli oni karę, usłyszałam, że jestem przewrażliwiona. Ci ludzie naprawdę poczuli się mocni i silni.