To zdjęcie krąży po Facebooku od dwóch dni. Umieściła je matka autystycznego dziecka, na którą mężczyzna nakrzyczał po tym, jak jej niepełnosprawne dziecko zaczepiło jego zdrowe, bawiące się na placu zabaw pociechy. – Skoro dziecko jest niepełnosprawne, to po co prowadzi je pani z domu do zdrowych dzieci – usłyszała.
Sytuacja, która miała miejsce w zeszłą niedzielę we Wrocławiu jest z pewnością zaledwie wierzchołkiem góry lodowej braku zrozumienia czy po prostu czystej nietolerancji. Tym razem jednak matka autystycznego dziecka zdecydowała się ujawnić wizerunek mężczyzny, przez którego poczuła się upokorzona. Zdążyła zrobić mu zdjęcie i umieściła na Facebooku. W ciągu dwóch dni udostępniło je już pół tysiąca użytkowników serwisu.
Jej dwuipółletnia córeczka Natalia bawiła się na wrocławskim placu zabaw. Mężczyzna ze zdjęcia, jak stwierdziła autorka publikacji, zamiast niedzielnego wyjścia z dzieckiem zafundował jej "opad szczęki". Natalia podczas zabawy pociągnęła jego syna za koszulkę. Jako przykładny ojciec, zdecydował się zareagować na zdarzenie i podszedł do matki dziecka z awanturą.
Sytuacja nie wyglądało groźne, ot, zwykłe dziecięce przepychanki. Pomimo to pani Magdalena przeprosiła zdenerwowanego ojca z nadzieją, że to zakończy sprawę. Próbowała wyjaśnić, że Natalia jest dzieckiem autystycznym i jej zachowanie czasami odbiega od normy. Nie jest to jednak zachowanie gorsze, niż przeciętnego, zdrowego, lecz niegrzecznego dziecka. Do mężczyzny te argumenty jednak nie trafiały. Przeciwnie. Niepełnosprawność dziecka stała się jeszcze większym do awantury i kontynuowania ataku. Usłyszała słowa:
– Skoro dziecko jest niepełnosprawne, to po co prowadzi je pani do zdrowych dzieci i je naraża! – wykrzyczał. – Skoro jest chore, to po chodzi pani z nimi w miejsca publiczne! – kontynuował rozwścieczony.
Zachowanie mężczyzny sprawiło, że pani Magdalena umieściła w sieci apel o następującej treści:
Fragment apelu matki niepełnosprawnego dziecka
Brawo! Jeśli znacie tego Pana, pogratulujcie mu otwartego umysłu i tego w jakiej tolerancji i miłości bliźniego chowa swoich trzech synów (obecnych na placu, także wtedy, gdy ich mamusia zwyzywała mnie od najgorszych). Tak, z powodu mojego chorego dziecka i tego, że zupełni spokojnie odpowiedziałam na ich agresywne wrzaski. Chyba powinni znaleźć się w położeniu rodzica małego autysty.
Publikuję to, bo wiem, że niektórzy z Was tez mają chore dzieci i czasem chyba za bardzo wierzymy, że nasza ciężka praca, terapie, warsztaty, zajęcia przygotują te dzieci na życie z ludźmi. Z takimi ludźmi chyba nie....
Sytuacja z Wrocławia to niestety codzienność dla rodziców dzieci chorych na autyzm. – To są bardzo częste zdarzenia. Często rodzice nie mają już siły reagować na takie zaczepki, czy wręcz ataki agresji względem ich dzieci – mówi Łukasz Kościuczuk z Fundacji Synapsis, wspierającej rodziny chore na autyzm. Według niego problem nietolerancji wobec osób chorych i niepełnosprawnych jest obecny w szkołach, szpitalach i na ulicy. Rodzice często są zaczepiani przez obcych. Dowiadują się, że źle wychowali dzieci i należało by im "wlać".
Skrajną nietolerancją wykazują się nawet osoby, których wykształcenie mogłoby wskazywać na znacznie większe zrozumienie otaczającego nas świata. – Miałem przypadek, kiedy ksiądz nazwał autystyczne dziecko opętanym. Nie mogłem w to uwierzyć – mówi Kościuczuk. Również w szkołach izoluje się chore dzieci i dotyczy to nie tylko autyzmu, ale każdej formy niepełnosprawności. Dzieci odsyłane są do coraz to nowych placówek, gdyż nikt nie chce brać na siebie odpowiedzialności za nie.
Według specjalisty z Fundacji Synapsis, takie zachowania biorą się przede wszystkim z niezrozumienia i niestety ze strachu. – Rodzice wolą izolować swoje dzieci od niepełnosprawnych i chorych, gdyż obawiają się, że autyzmem można się zarazić. To kompletna bzdura – zauważa Kościuczuk.
Problemowi braku świadomości, a tym samym wrażliwości, próbują zaradzić akcje społeczne, jak choćby ta z Bartłomiejem Topą, wcielającego się w postać dotkniętego autyzmem pasażera metra. – Po tej kampanii sąsiadka jednej z naszych podopiecznych przyszła do niej i zaczęła po raz pierwszy rozmawiać z rodzicami. Przyznała się, że to tej pory nie rozumiała, nie wiedziała – wspomina Kościuczuk.