- Nie nadaję się do tego sportu. (...) Byłem zdrowy, bardzo dobrze przygotowany na 430 kg, a nie mogłem zaliczyć 190 kg. Nie mam żadnego wytłumaczenia - mówił dziennikarzom po swojej klęsce. Wcześniej zdobył przecież trzykrotnie mistrzostwo świata, w Pekinie otarł się o podium. Kim jest być może największy przegrany igrzysk olimpijskich w Londynie?
Po serii niepowodzeń naszych zawodników, Marcin Dołęga był wymieniany na pierwszym miejscu wśród medalowych pewniaków. Trzykrotny mistrz świata w podnoszeniu ciężarów w Pekinie borykał się z kontuzjami, cierpiał, medal przegrał tylko wagą ciała i to o 0,07 kg. W Londynie musiał więc sięgnąć po największe laury. Szczególnie, że po raz pierwszy od dawna nic mu nie przeszkadzało. Nikt nie podejrzewał go o doping, nie było żadnych poważniejszych problemów ze zdrowiem, wszyscy zgodnie chwalili proces przygotowań.
Wczoraj w jego rodzinnym Łukowie, a także w Bydgoszczy, której barwy reprezentuje na co dzień, bo trenuje w tamtejszej "Zawiszy", wszyscy gotowi byli na wielkie święto. A kciuki "za tego Dołęgę, co ma zdobyć złoto" trzymali chyba wszyscy Polacy. To miał być nasz moment dumy, gdy faworyt z Polski zdobywa olimpijskie mistrzostwo. Niestety, zamiast dumy szybko spotkał nas zawód. Pocieszenie jest tylko jedno – że na podium niespodziewanie wskoczył Bartłomiej Bonk, który w oczach wielu dla Marcina Dołęgi miał być w Londynie tylko sympatycznym towarzyszem podróży. Tymczasem to Bonk wytrzymał presję i podniósł ciężar dający brązowy medal. Dołęga trzy razy spalił w rwaniu i nie został nawet sklasyfikowany.
Przez ciernie do gwiazd
Olimpijska klęska jest dla niego bardziej kompromitująca, niż dwuletnie zawieszenie za doping, przez które stracił szansę na występ na igrzyskach w Atenach. Był już wtedy trzykrotnym mistrzem świata juniorów i mógł przebojem podbić pomost w stolicy Grecji, ale w roku olimpijskim wpadł na wyrywkowej kontroli podczas mistrzostw Polski w Cetniewie. - Wszystkie środki, odżywki i brązowe ampułki dostaliśmy od trenera Ryszarda Szewczyka. (...) Na tyle mu ufaliśmy, że nie podejrzewaliśmy, że to może być doping. Trener twierdził, że to były odżywki - tłumaczył 22-letni wówczas zawodnik.
Odpokutował swoje, przez dwa lata pozostając poza profesjonalnymi zawodami, a gdy wrócił natychmiast sięgnął po mistrzostwo Europy. To było w kwietniu 2006 roku, a w sierpniu zdobył pierwszy seniorski tytuł mistrza świata. Wtedy wszyscy byliśmy przekonani, że wkrótce spełni się więc wróżba jaką jest nagroda "Nadzieją Olimpijska" wręczana młodym sportowcom przez prezydenta, którą Marcin Dołęga otrzymał już w 2001 i 2002 roku.
Ale wiązane z nim olimpijskie nadzieje nie ziściły się i w Pekinie. W tamtym czasie mistrz nie ukrywał, że musi zmagać się z licznymi kontuzjami i co dnia towarzyszą mu silne zastrzyki przeciwbólowe. Forma daleka była podobno od optymalnej, ale ze stolicy Kraju Środka wracał jako bohater, bo mimo tego do samego końca walczył o medal. Dźwignął tyle, co brązowy medalista, ale był o niego o... 70 gramów cięższy. Zajął "najgorsze" 4. miejsce. Jednak w 2009 znowu został mistrzem świata, a rok później tytuł obronił.
Londyn miał być szczęśliwy
Jeszcze wczoraj o tej porze prawie wszyscy - od zwykłych kibiców po najlepszych ekspertów - byli pewni, iż w Londynie będzie inaczej, że to będzie ukoronowanie jego wspaniałej kariery. W ciągu kilku chwil, w których spalił podejścia do 190 kg, które w rwaniu miały być dla niego jedynie rozgrzewką, być może całą tę karierę przekreślił. Nikt nie ma pojęcia, co poszło nie tak, włącznie z samym Marcinem Dołęgą. - Nie nadaję się do tego sportu. To chcecie usłyszeć, proszę bardzo... Byłem zdrowy, bardzo dobrze przygotowany na 430 kg, a nie mogłem zaliczyć 190 kg. Nie mam żadnego wytłumaczenia - powiedział dziennikarzom po nieudanym starcie.
Wytłumaczenia tego, co stało się z Marcinem na pomoście w Londynie, nie ma też najpopularniejszy polski sztangista Szymon Kołecki - srebrny medalista igrzysk w Sydney i Pekinie. W rozmowie z naTemat spekuluje, że przyczyny katastrofalnej porażki jego kolegi mogły być dwie. - Teorii jest kilka. Jedni mówią, że Marcin nie wytrzymał psychicznie roli faworyta. Jednak ja nie widziałem u niego wczoraj żadnego zdenerwowania. Inaczej dźwiga, inaczej się zachowuje człowiek, który się denerwuje - mówi sportowiec.
"Do Rio nie przeżyje"
Zdaniem Kołeckiego, w głowie Marcina Dołęgi mogła pojawić się jednak zupełnie inna destrukcyjna dla wyniku myśl. - Byłbym bliższy teorii, że to brak po prostu poważnych rywali go tak rozluźnił, iż nie był w stanie tego ciężaru zaliczyć. Pamiętam takie mistrzostwa świata w moim wykonaniu. To było w 2007 roku, gdy byłem do nich dobrze przygotowany, ale okazało się, że Ilia Ilin nie startuje i już przed zawodami sądziłem, że nie mam z kim przegrać. A na zawodach byłem trzeci. Zbytnio się rozluźniłem i zupełnie mi nie szło - tłumaczy sztangista.
Jaka sportowa przyszłość czeka teraz Dołęgę? Być może po powrocie do równowagi po kolejnej olimpijskiej porażce znowu sięgnie po mistrzostwo świata. Być może jeszcze zgarnie nie jedno złoto. Następnej szansy na to olimpijskie może jednak nie mieć. "Do Rio sportowo nie przeżyje" - napisał dziś na swoim blogu dziennikarz sportowy "Gazety Wyborczej" Rafał Stec. - Na pewno trudno mu będzie doczekać do igrzysk w Rio de Janeiro. Ten start w Londynie z pewnością się na Marcinie bardzo odbije. Na jego psychice, na wspomnieniach związanych z igrzyskami i w ogóle z uprawianą dyscypliną - ocenia Szymon Kołecki.
- To się mocno wyryje w jego głowie, w jego życiorysie. I trudno odpowiedzieć na pytanie, czy on jeszcze w ogóle będzie miał chęć żeby próbować dalej. Mam nadzieję, że tak. I ten niekorzystny dziś wizerunek jeszcze kiedyś zmieni - podsumowuje Kołecki.
Reklama.
Szymon Kołecki
srebrny medalista w podnoszeniu ciężarów z Sydney i Pekinu
To się mocno wyryje w jego głowie, w jego życiorysie. I trudno odpowiedzieć na pytanie, czy on jeszcze w ogóle będzie miał chęć żeby próbować dalej.