Grażyna zniknęła bez śladu. – Nie mogła przecież zapaść się pod ziemię – mówi jej siostra i podejrzliwie patrzy na Czesława, męża Grażyny. On widział ją jako ostatni. Czesław powtarza, że jego żona musiała uciec, zabierając z ich domu 50 tys. zł. Pojawia się też wątek kochanka-Kurda, który za informacje w sprawie, wyznaczył nagrodę 100 tys. zł. – Może być i tak, że Grażyna Kuliszewska oszukała i jednego, i drugiego mężczyznę – mówi detektyw Bartosz Weremczuk. Śledczy badają kilka hipotez.
3 stycznia
Borzęcin w Małopolsce. Grażyna Kuliszewska przyjeżdża tu z Londynu 3 stycznia. Ma do załatwienia sprawę u notariusza. Chce, by w zamian za 15 tys. funtów, mąż przepisał na nią ziemię, na której stoi ich dom.
Mieszkali w nim jeszcze zanim 14 lat temu wyjechali za chlebem do Londynu. To już tam urodził się ich syn – Patryk. Za 1,5 roku mieli na stałe wrócić do Polski. – Akurat tak, żeby synek poszedł do pierwszej klasy – mówi Czesław, mąż zaginionej.
Ale ostatnio w małżeństwie im się nie układało. Mijali się. Nawet święta Bożego Narodzenia spędzili osobno. Czesław razem z pięcioletnim Patrykiem przyjechał do Polski, Grażyna została w Londynie. Tłumaczyła mężowi, że ma kłopoty ze zdrowiem i zaplanowane badania.
Na początku stycznia spotkali się w Krakowie. Czesław odebrał Grażynę z lotniska Kraków-Balice. – Najpierw pojechaliśmy do domu, wypiliśmy kawę i wtedy pokazałem jej pieniądze – 50 tys. zł. I ona nalegała, żeby udać się do notariusza – relacjonuje. Pojechali. Ale brakowało im dokumentów, więc niczego nie załatwili.
Co było dalej?
Wersja Czesława: – Później pojechaliśmy do moich rodziców, odwiedziliśmy też teścia. Ale nie było go w domu. Znaleźliśmy go pod pierwszym sklepem. Kupił wódkę i ciastka, pojechaliśmy do jego mieszkania. Ja z synem nie wchodziliśmy, bo u teścia w domu zawsze jest bardzo zimno. Czekaliśmy w samochodzie. Grażyna posiedziała u ojca chwilę i wróciliśmy do nas. Zjedliśmy kolację, później bawiliśmy się z dzieckiem. Około 21:00 żona poszła wykąpać syna, położyła się z nim.
Czesław doskonale pamięta, że akurat wtedy oglądał mecz Manchester City – Liverpool. – Usłyszałem krzyk, później płacz syna. Grażyna zeszła z nim na dół. On chciał zjeść jogurt. Przestał płakać, uspokoił się. I powiedział, że idziemy wszyscy razem spać. Pogasiłem wszystko na dole i poszliśmy. Zasnąłem. A kiedy się obudziłem, to żony już nie było – mówi nam mąż zaginionej.
Kobieta nigdy nie dotarła na krakowskie lotnisko, skąd w piątek miała wylecieć do Londynu. W Borzęcinie ślad się urywa: nie ma ani świadków, ani zapisów kamer monitoringu. A Grażyna od przeszło miesiąca nie daje znaku życia.
4 stycznia
Czesław twierdzi, że dopiero rano zorientował się, że jego żony nie ma w domu. Najpierw – widząc otwartą bramę – pomyślał, że poszła do sklepu po pieczywo. Próbował się z nią kontaktować, ale miała wyłączony telefon.
To go trochę uspokoiło. Wyłączony telefon żony tłumaczył oszczędnością baterii. – Uznałem, że wyłączyła, bo ma kartę pokładową w komórce i nie chce, żeby jej siadła telefon – mówi mąż zaginionej.
I dodaje, że razem z jego żoną z domu w Borzęcinie miało zniknąć 50 tys. zł i dokumenty. Czesław spakował się i razem z synem tego samego dnia wyruszyli samochodem do Londynu. – Dotarliśmy w sobotę w nocy. I następnego dnia pojechałem na policję. Funkcjonariusze szybko zabezpieczyli laptopa i ważne rzeczy – opowiada.
W taką wersję wydarzeń nie wierzy Mariola Wróbel. – Moja siostra na pewno z tego domu nie wyszła o własnych nogach. Nie wierzę w to i nigdy nie uwierzę. Grażyna nie zostawiłaby dziecka, domu. Choćby chciała odejść, rozwieść się, to po prostu by to zrobiła. Przez cały czas uważam, że Czesław bardzo kręci. I każdy, kto go zna w Polsce, mówi to samo. On każdemu przedstawia zupełnie inną wersję wydarzeń – mówi pewna swego Mariola.
Rozwód i romans
W Borzęcinie od kilku tygodni zbiera się po kilkaset osób. Przeczesują lasy, pola, łąki. Chcą znaleźć Grażynę, natrafić na jakikolwiek ślad. Do Polski z Włoch przyjeżdża też jej siostra. – Chodziliśmy w gumiakach i szukaliśmy Grażyny. Po śniegu, po lodzie, żeby ją tylko znaleźć – wspomina Mariola. Ale nic.
Próbują więc dalej. I idą do jasnowidza. Nie jednego, ale kilku. – Powiedzieli, że Grażyna nie żyje. A jej mąż wcale się nie angażował, nigdzie z nami nie chodził – wytyka siostra zaginionej. I dodaje: – Sardar więcej pomaga niż jej mąż. On tylko wynajął detektywa i twierdzi, że ukrywam ją u siebie we Włoszech.
W tle zaginięcia Grażyny pojawia się też wątek kochanka, wspomnianego już Sardara. Detektyw, którego wynajął Czesław, jest pewien, że przynajmniej od kwietnia Grażyna miała romans z Sardarem, Kurdem, na stałe mieszkającym w Anglii.
– To fryzjer, który – w opinii lokalnej społeczności – jest dilerem narkotyków. Pracuje około 300 metrów od londyńskiego mieszkania Czesława i Grażyny – mówi nam detektyw Bartosz Weremczuk. To właśnie Sardar wyznaczył za jakiekolwiek informacje o Grażynie nagrodę w wysokości 100 tys. zł. – Udało nam się ustalić, że kochanków było więcej – dodaje Weremczuk.
Czesław utrzymuje, że o żadnym kochanku nie wiedział: – Teraz dowiaduję się bardzo wielu rzeczy na temat swojej żony. Absolutnie nie wiedziałem, że ona ma kochanka – zarzeka się.
Ale mężczyzna zauważył, że Grażyna w ostatnim czasie zachowywała się dziwnie. Zrobiła się bardziej nerwowa. I na dowód podaje przykład: – Kiedy np. w listopadzie siedzieliśmy z synem przy stole i on oblał się, to od razu zaczęła krzyczeć. Nieraz bała się spojrzeć w oczy. Podejrzewałem, że bierze narkotyki. Dlatego, jak żona poleciała na początku listopada do siostry do Włoch, to prosiłem Mariolę, żeby sprawdziła, czy Grażyna nie bierze narkotyków.
Z takim samym pytaniem zwrócił się też do Doroty, szefowej i przyjaciółki Grażyny (sprzątała w szkole). Ona sama powtarzała, że coś złego dzieje się z Grażyną. Podejrzewała, że zagląda do kieliszka. – Unikała ludzi, unikała rozmowy, nie zwierzała się, przestała utrzymywać jakikolwiek kontakt. Martwiłam się o nią, bo widziałam, że z nią ewidentnie jest coś nie tak – opowiadała Dorota Szwaja dziennikarzom programu "Alarm", którzy pojechali do Londynu.
Mariola uważa, że jej siostra bała się męża i od dawna im się nie układało. – A rozwód był w trakcie. Myślę, że on nie chciał jej pozwolić, żeby odeszła. Jej mąż kłamie, mówiąc, że się nie, że nie wiedział o rozwodzie. Na początku grudnia ona do mnie dzwoniła i słyszałam, jak się kłócili. On powiedział, że o Sardarze dowiedział się 8 stycznia, a do mnie o nim pisał już w październiku – zapewnia siostra zaginionej.
O to samo raz jeszcze pytam Czesława: – Tak, zaczęły się kłótnie. Pytałem, czy bierze prochy. Ale o rozwodzie nie było mowy.
Sardar mówi coś zupełnie innego. Czesława nazywa "byłym mężem Grażyny". Przekonuje, że byli w trakcie rozwodu.
– Z zebranego materiału wynika, że zaginiona oszukiwała wszystkich dookoła: oszukiwała męża, bo miała kochanka, kochanka oszukiwała, że się rozwodzi z mężem, siostrze mówiła co innego, ojcu jeszcze coś innego – zauważa Weremczuk.
Pożyczka i Koran
Detektywi ustalili, że w lipcu Grażyna zamówiła przez internet Koran. Miała też dopytywać jedną z koleżanek, która żyje w związku z muzułmaninem o to, jak ci traktują dzieci z innego związku. Powtarzała, że interesuje się tym córka jej innej koleżanki.
Bartosz Weremczuk: – Wiemy na pewno, że ona uczyła się czytać Koran. A w tej religii kobieta musi się podporządkować swojemu mężowi. Jeśli chciała układać sobie życie z Kurdem, musiała się rozwieść i zostawić rodzinę.
Mariola Wróbel: – Nie jestem w stanie uwierzyć, że Grażyna chciała zmienić wyznanie. Koran może sobie każdy czytać. Każdy może nauczyć się języka. Nic złego w tym nie widzę, choćby kupiła Koran.
Zanim Grażyna wyjechała z Londynu, to w Tesco Banku wzięła pożyczkę, w innym banku założyła kartę kredytową. – Wcześniej chciała, żeby wypłatę dawać jej w gotówce, a nie na konto – wspomina jej mąż.
Mariola nie wierzy, że jej siostra mogłaby dostać pożyczkę: – O kredycie dowiedziałam się z mediów, ale później sobie to przemyślałam. Komu mogą dać duży kredyt, jeśli ktoś pracuje tylko trzy godziny dziennie? Może ten kredyt wzięli wcześniej razem z mężem? Nie wiem. On ma stałą pracę, ona nie ma nic.
Nagranie
Dziennikarze Onet.pl dotarli do rozmowy Grażyny i Czesława, którą zrejestrowano na filmie, a ten trafił już w ręce śledczych. Nie wyłania się z niej obraz zgodnych małżonków.
Kobieta: P. (imię dziecka) tutaj chodzi do szkoły
Mężczyzna: (Fragment niewyraźny) A Ty mi powiesz, że to jest Twój dom? To Ci ryj obiję i tyle.
Kobieta: Co mi zrobisz? Co mi zrobisz?
Mężczyzna: Najpierw sprzedamy dom.
Kobieta: Co mi zrobisz? Co powiedziałeś?.... P., co tam robisz?
Mężczyzna: Jesteś dz..ką i tyle.
Kobieta: Ileż można tego słuchać? Ty jesteś dzi....em, nie ja.
Mężczyzna: Jesteś dzi..ą, k...ą, sz...ą!
– Zostałem sprowokowany. Grałem wtedy w Playstation – tłumaczy się Czesław.
Detektyw: – To wszystko wygada w taki sposób, jakby planowała ucieczkę i jeszcze chciała o wszystko obwinić męża. Myślę, że dokładnie wiedziały razem z siostrą Mariolą, co robią. Mariola od razu poszła i złożyła zeznania przeciwko Czesławowi, zaczęła wysyłać do mediów filmiki – mówi Weremczuk, adwokat wynajęty przez Czesława. I zarzeka się, że jeśli jego klient okaże się zamieszany w sprawę zaginięcia swojej żony, to on zawiadomi o tym policję.
Znaki zapytania
Sprawa zaginięcia Kuliszewskiej stała się bardzo medialna. Internauci w mediach społecznościowych snują teorię na temat tego, co mogło się stać tamtej nocy.Niektórzy są przekonani, że Grażyna uciekła od męża, inni twierdzą, że to on zrobił jej krzywdę.
Polacy z zapartym tchem śledzą profil zaginionej na Facebooku. I donoszą, że np. ktoś kasuje komentarze.
Takie informacje docierają także do rodziny Grażyny. – Przekazałem policji dwa screeny. Widać na nich, że Grażyna była dostępna na Instagramie 18 stycznia. 19 minut wcześniej pojawił się tam też ten cały Sardar. Poza tym, w aplikacji Viber zmieniła zdjęcie i dała taki napis: "SGPMM". Ten skrót może oznaczać: S jak Sardar, G jak Grażyna, P jak Patryk– syn, M jak Mariola i M – prawdopodobnie jak Maria, jej matka. Być może to są po prostu imiona osób, na których im zależy. Mnie tem nie ma… – mówi Czesław.
On jest przekonany, że jego żona wyjechała z kraju. – Może być i tak, że Grażyna Kuliszewska oszukała i jednego, i drugiego mężczyznę. Od męża wzięła 50 tys. zł, od Sardara też mogła wziąć jakieś pieniądze, dlatego może tak usilnie jej szukać. A może uciekła przed Sardarem? Nie wykluczamy również, że ktoś mógł uniemożliwić ucieczkę Grażyny z różnych względów. To również jest przedmiotem naszej pracy – wskazuje Weremczuk.
Sprawą zajmuje się także policja. Śledczy nie wykluczają żadnej z hipotez. Ale ich zdaniem najmniej prawdopodobna jest ta, że Kuliszewska po prostu sama wyjechała, zrywając ze wszystkimi kontakt. – Natomiast bardziej prawdopodobne jest to, że w Polsce coś jej się stało. Mogła ulec wypadkowi albo paść ofiarą przestępstwa, mogła też zostać porwana – wylicza Sebastian Gleń, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
Ta wersja dla rodziny zaginionej jest najmniej prawdopodobna.
Reklama.
Udostępnij: 551
Bartosz Weremczuk
adwokat wynajęty przez męża zaginionej
Nie jest znana treść rozmowy poprzedzająca cytat. Czesław twierdzi, że był prowokowany. A gdy udało się jej go sprowokować, to zaczynała nagrywać. Teraz rozumiem… Chciała mieć dowody do sądu, żeby uzyskać rozwód. W Wielkiej Brytanii nie jest to takie proste, dlatego musiała mieć argumenty.
Czesław Kuliszewski
mąż zaginionej Grażyny Kuliszewskiej
Moje drugie skojarzenie: poszła do teścia. Tam też jest problem z zasięgiem. Dzwoniłem drugi raz. Za chwilę obudził się syn. Zrobiłem mu śniadanie, ubrałem go. Około 10:30 pojechałem pod teścia dom, ale mi nie otworzył. Wróciłem do domu. I na drugim telefonie miałem od niej wiadomość: "Zobaczymy się w Londynie".
Bartosz Weremczuk
detektyw wynajęty przez męża zaginionej
Nie jest znana treść rozmowy poprzedzająca cytat. Czesław twierdzi, że był prowokowany. A gdy udało się jej go sprowokować, to zaczynała nagrywać. Teraz rozumiem… Chciała mieć dowody do sądu, żeby uzyskać rozwód. W Wielkiej Brytanii nie jest to takie proste, dlatego musiała mieć argumenty.