Co ma Biedroń do Platformy? Oto kilka faktów, o których jedni i drudzy zapomnieli
Jacek Liberski
12 lutego 2019, 10:56·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 12 lutego 2019, 10:56
Mam przerąbane. Naprawdę. Zwolennicy PiS i zwolennicy Biedronia mówią o mnie to samo, że jestem platformerskim betonem, akolitą Schetyny i niosę w rękach trzystumetrowy sztandar z uśmiechniętą mordką wkomponowaną w kontury Polski. Przyzwyczaiłem się. Swoją drogą zadziwia mnie ta zgodność stanowisk. Rozmowy z jednymi i drugimi są do siebie podobne i zawsze zmierzają w tę samą stronę. Ale to pewnie moja wina, bo nie jestem w awangardzie zmian. Nie wychwalam w niebiosa Roberta Biedronia i nie potępiam w czambuł Platformy.
Reklama.
Innymi słowy - nie jestem wystarczająco progresywny. A może nie chcę być w tym nurcie, który objawił się tak mocno w ostatnich dniach? Może gdy w czasach, w których „populizm to niezbędny element współczesnej polityki”, ja wolę być w takim razie stęchłą konserwą? Może po prostu uważam, że populizm jest złem tego świata, a wielu zwyczajnie nie chce o tym słyszeć? Widzę, że za chwilę Polacy mogą mieć wybór między prawicowym kościołem Kaczyńskiego a lewicowym kościołem Biedronia (o czym napisałem kilka dni temu na swoim Twitterze) i mnie to nieco przeraża.
Nie dam się zwariować
Może takie postawy, radykalne i mocno bojowe do mnie nie mówią? A może po prostu wystarczy znaleźć jakiś złoty środek? Przecież do celu można także dojść, idąc deptakiem pośrodku chodnika lewego i prawego. Oczywiście wiem, że wojna jest bardziej sexy, a praca organiczna, u podstaw, trudne rozmowy między partnerami i docieranie stanowisk jest nudne, ale może jednak dla dobra Polski warto w tę nudę nieco odpłynąć?
Nie jestem żadnym przeciwnikiem Wiosny Biedronia. Nie jestem też żadnym przeciwnikiem samego lidera tej partii, uważam, że mając na lewicy wybór między dziadkami z SLD a młodzieżą z Wiosny, bez wahania wybiorę Wiosnę. Ale nie dam się też zwariować. Nie będę uczestnikiem oazowych spotkań spod znaku pomarańczowego V na fioletowym tle, nie dam sobie wmówić, że Biedroń to nowość (SdRP, SLD, Ruch Palikota, Twój Ruch, Kocham Polskę, był radnym, posłem i prezydentem miasta) i nie dam też sobie wmówić, że niczego nie mógł do tej pory w krajowej polityce zmienić, bo nie miał na nic wpływu.
Nie dam też sobie powiedzieć, że Słupsk pod jego rządami stał się jakimś wyjątkowym miastem w Polsce, owszem, dużo tam zmienił, ale też sporo ze swojego programu z 2014 roku nie zrealizował. Nie dam sobie powiedzieć, że Biedroń to jakaś wyjątkowa postać, choć uznaję jego zasługi w pełni.
Nie jestem też zaślepiony Platformą. Mam wiedzę i pełną świadomość ich błędów - pisałem o tym nieraz – nie podobają mi się też jej niektóre działania. Uważam, że ich marketing polityczny jest z epoki brązu, a polityka informacyjna to w Platformie jakieś zło konieczne. Gdy patrzę na konwencje PO mam wrażenie, że jesteśmy w XX wieku, a oglądanie konferencji na korytarzach Sejmu lub w Biurze Krajowym na Wiejskiej przyprawia mnie o ból głowy, zwłaszcza gdy nie dochodzi do mnie dźwięk, mimo iż mam głośność ustawioną na maksimum.
Widzę braki PO
Pod tym względem PO to jakiś dramat, amatorka i poziom zebrań w sołectwie w Twardółkach. Ale cała ta gadanina o tym, że Platforma nie ma programu, albo że nic nie robią, tylko siedzą tam w Warszawie na stołkach, to kompletna aberracja i niedorzeczność. Potrafię jednak rozróżnić totalny brak polityki informacyjnej od totalnego braku programów. I totalnym krytykom Platformy też to polecam.
Dziwią mnie też te braki, bo wiem, że jest tam naprawdę wielu młodych ludzi, których ta niemoc po prostu wkurza. Ilu wyborców na przykład zna jeden z wiodących programów PO pod nazwą Sprawa Polek? Ilu wyborców wie, że program ten ruszył w maju 2018 roku? Ilu wie, że wiele postulatów w tym programie, to wypisz – wymaluj też postulaty Wiosny? Ilu w ogóle wie, że dzisiejsza Platforma, to nie jest już ta sama partia, co w 2015 roku?
Wiem, niewielu, bo wina jest oczywiście po stronie PO, że nie potrafi o tym powiedzieć wyborcom i to mimo setek spotkań w ramach Klubów Obywatelskich. Może nad tym się skupcie, tam w PO, dlaczego wyborcy tego nie widzą. Wszystkiego nie da się tłumaczyć ograniczonymi funduszami, czy też ograniczoną miłością mediów do waszej partii.
A jednak da się!
No dobrze, ale co w związku z tym? Czy rzeczywiście czeka nas tylko naparzanie się wzajemne i udowadnianie, kto jest bardziej obywatelski tym razem, bo kto jest bardziej polski, to “udowadnia” nam już ktoś inny? Otóż nie. Wbrew twierdzeniom wielu uważam, że można zakopać topory wojenne i spróbować jednak wypracować jakieś wspólne tematy, których, wbrew pozorom, jest całkiem sporo. Nie mówię o żadnej koalicji, od razu zastrzegam – jestem realistą i wiem, że ani Biedroń, ani jego doradcy nie zgodzą się na żadne wspólne listy, zwłaszcza przed wyborami europejskimi.
To już postanowione i nagabywanie o tym nie ma najmniejszego sensu. Lepiej, żeby PO zajęła się sobą, czyli przyciąganiem swojego elektoratu i nie traciła czasu na tłumaczenie czegoś, do czego po drugiej stronie nie ma żadnego zrozumienia. Wiosna zaś niech się skupi na wyborcach o przekonaniach lewicowych.
Plusy i minusy
Ubocznym efektem tego rozwiązania będzie zdobywanie tego elektoratu, który do tej pory nie głosował, głosował kiedyś, ale się zniesmaczył lub tego, który z różnych względów odpłynął do PiS. Czy metodą na to jest pójście w populizm głębszy niż PiS-owski, tu mam poważne wątpliwości. Moja propozycja jest więc prosta i klarowna: przestańmy się kopać po kostkach, a po wygranych wyborach niech obie partie usiądą do rozmów, w których Platforma wpłynie na Wiosnę w kwestiach gospodarczych, a Wiosna na Platformę w kwestiach światopoglądowych, szukając punktów stycznych. Zaręczam - da się!
To nie jest tak, że każda z tych partii ma tylko same plusy, albo same minusy. Plusy Platformy, to wg mnie: 1. rozsądek w postulatach (bardzo ważna kwestia w obliczu zbliżającego się spowolnienia gospodarczego na świecie); 2. nieuleganie presji, żeby być lewicą (nigdy nie była lewicą i nie będzie); 3. protesty wobec TVP; 4. naciskanie na PiS w kwestiach afer. Minusy: 1. niedocenianie marketingu politycznego; 2. brak polityki informacyjnej; 3) zbyt zachowawczy sposób docierania do wyborców.
Z kolei plusy Wiosny to wg mnie: 1. klarowny przekaz w kwestiach światopoglądowych; 2. marketing polityczny; 3. trafianie w gusta młodych wyborców. Minusy: 1. mocno przesadzony populizm; 2. udzielanie się w programach informacyjnych TVP; 3. przesadzone ataki na PO; 4. fałszywa narracja, że PiS i PO to jedno i to samo zło.
Niby wygląda to dość odlegle od siebie, ale według mnie, to tylko pozory. Jest kilka spraw bardzo do siebie zbliżonych. Zacznijmy od całej tematyki europejskiej. Co prawda Biedroń całkowicie pominął te zagadnienia podczas konwencji na Torwarze, ale to akurat nie musi być żaden zły znak. Jest przecież oczywiste, że w kwestiach europejskich obie partie będą mówić wspólnym głosem, nawet wtedy, gdy jedni wejdą do frakcji socjalistów a drudzy do EPP.
Jest sporo podobieństw
Podobnie ma się też sprawa z polityką zagraniczną. Jestem przekonany, że obie partie będą kłaść większe akcenty na związki z Unią, Stany Zjednoczone traktując jako partnera bardzo ważnego, ale nie strategicznego. Jak by na to nie patrzeć, jesteśmy i będziemy w Europie, więc główne sojusze muszą być tutaj. Obie partie nie różnią się też w kwestii programu 500+, obie chcą go rozszerzyć o pierwsze dziecko, Platforma połączyć chce go z pracą i progiem dochodowym, co jest minimalizowaniem jego kosztów. Wbrew pozorom wiele wspólnego jest też w kwestiach praw kobiet, o czym można się przekonać, studiując program Sprawa Polek i postulaty Wiosny.
Nie ma różnic w dostępie do ginekologa, nie ma różnic w dostępie do tabletki Ella One, nie ma różnic w kwestiach równouprawnienia praw zawodowych kobiet, nie ma też różnic w kwestiach antyprzemocowych. Oczywiście, wszyscy ci, którzy będą mieć złą wolę, na siłę będą udowadniać, że te różnice są fundamentalne. Zapewniam – nie są. Rzecz jasna jest różnica dotycząca aborcji na żądanie do 12. tygodnia, i tu jestem całkowicie po stronie PO, ale przecież nie ma obowiązku zgadzać się we wszystkim.
Tymczasem liczą się fakty, a te są następujące: program in vitro wdrożony przez PO ruszył 1 lipca 2013r. Był przewidziany do połowy 2016 r., a następnie został przedłużony do końca 2019. PiS program przerwał, zastąpił go naprotechnologią. Ale to z in vitro urodziło się ponad 21 tys. dzieci, także w Słupsku, za kadencji Biedronia. Obecnie prawo dotyczące aborcji nie działa (chodzi o kompromis aborcyjny), to prawda, ale rządzi Polską przecież PiS, a nie PO.
Na początek, jeśli uda się zbudować parlamentarną większość i wymienić Prezydenta (bez tego Polska dalej będzie tkwić w ideologii), trzeba uporządkować klauzulę sumienia, przywrócić dostęp bez recepty do antykoncepcji awaryjnej i edukować, bo tak naprawdę sedno spraw tkwi w edukacji.
A w Kościele...
Wiele wspólnego znajdzie się w kwestiach dotyczących kościoła, choć tu akurat protokół rozbieżności będzie najdłuższy, ale wszystkim zwolennikom Wiosny należy przypomnieć kilka faktów podstawowych, a mianowicie takich, że aby w całości wprowadzić ich postulaty, Wiosna musiałaby: 1) wejść do Sejmu i Senatu z większością bezwzględną; 2) pozyskać większość 2/3 głosów do koniecznych zmian w Konkordacie oraz 3) wprowadzić na urząd prezydenta “swojego” człowieka. Oczywiście nikomu nie można zabronić marzyć, ale trzymajmy się jednak racjonalnego myślenia.
Obecny stan spraw związanych z Kościołem katolickim w Polsce absolutnie mi nie odpowiada. Mam mocno krytyczny obraz tej instytucji. Problem w tym, że pamiętam ją też z lat 70/80 i z czasów Stanu Wojennego. To był zupełnie inny Kościół. Abstrahuję rzecz jasna od całej jego ciemnej strony i od tego, co się tam działo za kulisami – wtedy nikt o tym nie mówił, a dzisiaj trzeba te sprawy wyczyścić do kości. Jednak Kościoła nie da się tak prosto "wyrzucić" z życia Polaków. Polska to bardzo specyficzny kraj.
Tradycja, rola księży w zachowaniu polskości podczas rozbiorów i ich walka z komuną - to wszystko siedzi bardzo głęboko w świadomości społecznej i to nie tylko na prowincji. Dlatego trzeba do postulatów "kościelnych", słusznych zresztą, podejść z głową. Stosunki państwo - kościół trzeba zmieniać stopniowo, pamiętając o tym, że w ostatnich 3 latach instytucja ta została świadomie bardzo mocno wzmocniona - taki był plan środowisk bliskich Kaczyńskiemu.
Nie wszczynałbym żadnych wojen religijnych w Polsce. Religii ze szkół wyrzucić się tak prosto nie da – to wymaga renegocjacji Konkordatu, a ten z kolei jest zapisany w Konstytucji. To nie są proste sprawy. Ale uważam, że wspólnymi siłami, mając odpowiednie poparcie w parlamencie, można zacząć od tego, co da się zrobić od razu – czyli przesunąć lekcje religii na początek lub na koniec dnia. Można też zmniejszyć ilość godzin, wprowadzając jedną lekcję religii. O tym jasno mówią politycy PO. Dalej - można zmienić program nauczania religii, tak aby więcej było tam nauki o tolerancji i o innych religiach.
To wszystko można zrobić od razu, na początek i nie sądzę, aby opór hierarchów był tutaj jakiś mocny. Nieco inaczej sprawa ma się z Funduszem Kościelnym, także dlatego, że Fundusz ten wspiera również inne wyznania. Ale można go przecież zracjonalizować bez większych problemów. Można, i trzeba, pochylić się nad opodatkowaniem kościołów (wszystkich wtedy), ale pytanie, jak to zrobić?
Proste hasła w rodzaju "opodatkować tacę" są być może chwytliwe, ale całkowicie nierealne do wykonania. Nie można bowiem opodatkować tacy, bo to są przecież dobrowolne datki, co wiązałoby się także z opodatkowaniem wpłat na WOŚP, a nie sądzę, aby zwolennicy Wiosny tego właśnie chcieli.
Zatem punktów stycznych jest nadto, aby niekoniecznie toczyć między sobą bezsensowne wojny. Polskim rządem kieruje polityk, uznany przez sąd za wielokrotnego kłamcę. Mimo to kłamie każdego dnia. Polską, z kolei, rządzi polityk, który oficjalnie nic nie ma, jak Putin, który też oficjalnie nic nie ma i niczego to nie zmienia. A my, opozycyjna strona sceny politycznej, kłócimy się, tracąc czas na jałowe dysputy, kto jest bardziej charyzmatycznym liderem, tyle że nikt nie potrafi przedstawić sensownej i pełnej definicji tego określenia.
Spin-doktorzy to nie wszystko
No dobrze, a co z tym poparciem dla nowej partii? Biedroń już ogłosił zwycięstwo nad PiS, a Platformie łaskawie zaproponował koalicję, gdy ta przypadkiem dostanie się do Sejmu. Niektóre media i sam lider Wiosny ekscytują się pierwszym sondażem, jaki pojawił się zaraz po konwencji, czyli badaniem Kantar Polska, co do którego można mieć jednak pewne obiekcje nie tylko dlatego, że pojawiło się ono niemalże od razu po hucznym otwarciu.
Miarodajności nie dodaje mu też fakt, że wykonała go pracownia dawno temu związana z osobą głównego spin-doktora tej partii, a nie jest to osoba znikąd. To zresztą ten sam wizerunkowy doradca, który wcześniej doradzał Ryszardowi Petru w czasie, gdy ten budował Nowoczesną. W Wiośnie widać podobne schematy, z tym że lider nowego ugrupowania na pewno jest dużo bardziej „plastyczny”. Nie twierdzę, że badanie zostało zmanipulowane, z ostrożnością jednak podchodzę do tego typu przypadków.
Do tej pory pojawiły się cztery sondaże, w których ujęto nowe ugrupowanie. Poparcie dla Wiosny w tych badaniach to: 8,33 proc.; 9,80 proc.; 12,0 proc. i owe 14,0 proc. Średnia z tych wyników to 11,03 proc., a odrzucając wyniki skrajne otrzymujemy jeszcze mniej, bo 10,9 proc. To i tak całkiem niezłe wyniki, ale pamiętajmy, że na razie efekt nowości gra tu decydującą rolę. W sondażu Instytutu Badań Spraw Publicznych występuje też zjednoczona Koalicja Europejska złożona z PO, N, PSL i SLD, i ta w wariancie wspólnym otrzymuje miejsce pierwsze z wynikiem 42 proc..
Wiosna w tym wariancie ma najmniej, bo wspomniane 8,33 proc.. Ten wariant pokazuje też, że Koalicja Europejska zbierałaby sporo głosów spośród niezdecydowanych i niegłosujących.
Po tygodniu od powstania Wiosny wiemy zatem na razie tyle, że partia ta na pewno nie wejdzie w żadną koalicję przedwyborczą (przynajmniej do wyborów europejskich) oraz że gdyby PO i Wiosna zawarły pewien sojusz przedwyborczy polegający na tym, że każda z nich skupia się wyłącznie na zdobywaniu elektoratu bliskiego programowo, to korzyści dla Polski byłyby największe i to bez konieczności zawierania przedwyborczej koalicji.
Pytanie tylko, czy szefowie, zarządy, doradcy i zwolennicy obu partii zrozumieją tę dość prostą zależność. Póki co, obserwując dyskusje na Twitterze, mam bardzo poważne ku temu obawy.