Nasze życie obfituje w wiele losowych przypadków, ale te grożące śmiercią pamiętamy do końca życia. Przepytałem kilka osób i większość z nich... cudem żyje. Podzielili się swoimi historiami, które nawet nie mogą służyć za przestrogę. Nie na wszystko mamy wpływ, ale faktycznie często możemy zginąć z własnej winy.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Myślicie, że tylko w dzieciństwie ocieramy się o śmierć? Nic z tych rzeczy. Jako maluchy jesteśmy mniej świadomi niebezpieczeństw i faktycznie często nie wiadomo czemu nie trafiamy na tamten świat... Ale również jako dorośli, kiedy mamy głowy zaprzątnięte różnymi sprawami, też nie raz, nie dwa, o mały włos nie giniemy.
Większość z nas "oszukało" przeznaczenie i zdaje sobie z tego sprawę. Strach pomyśleć o teoretycznie śmiertelnych przypadkach, które przeżyliśmy, ale nie mamy o nich bladego pojęcia.
Śmiercionośny regał
Maciek, 28 lat
Kiedy miałem 8 lat pewnego dnia rodzice wyszli na zakupy. Zostałem w domu sam, odrabiałem lekcje. Miałem w pokoju taki komplet mebli w stylu lat 90., nówka blaszka, ale miały jeden feler – to nie była IKEA, więc żadna z części nie była przytwierdzana do ściany, nawet 2,5-metrowy regał z biurkiem, przy którym siedziałem.
Pech chciał, że miałem schowany zeszyt na górnej półce tego regału, więc jak to dzieciak posiadający niski próg wyczucia zagrożenia, postanowiłem, że wejdę na blat biurka, wdrapię się po szafce i wyciągnę go sobie sam. Nie trzeba więc dodawać, że gdy tylko postawiłem nogę na półkę, to cały – ogromny regał – ze wszystkimi książkami runął i mnie przygniótł.
Szczęście w nieszczęściu było takie, że róg tego regału oparł się na książce, która upadła na sztorc, przez to krawędź mebla nie zmiażdżyła i nie rozsmarowała mi głowy po podłodze mojego pokoju. Chwilę później rodzice wrócili i uwolnili mnie spod mebla.
Tramwaj, który wyjechał znikąd
Przemek, 28 lat
Dopiero będąc na studiach, omal nie zginąłem. Byłem młokosem, miałem wtedy 20 lat. Szedłem sobie wzdłuż torów tramwajowych. Mniej więcej na ich końcu był przystanek: długi i wybetonowany. Nie tylko sam przystanek, ale i przestrzeń między torami. Dodam, że miałem w uszach słuchawki, więc reszty historii można się domyślić.
Szedłem słuchając muzyki i na końcówce przystanku chciałem tak na skos przejść przez tory – na druga stronę. Oczywiście nie było tam legalnego przejścia. I już miałem przechodzić, kiedy nagle obok mnie śmignął tramwaj. Wyłonił się zza pleców, a raczej z przystanku.
Muzyka w słuchawkach grała tak głośno, że zupełnie nie usłyszałem nadjeżdżającego pociągu. Nawet nie obracałem wcześniej głowy, bo myślałem, że jak będzie jechał, to się zorientuję. Jestem pewien, że gdyby odjechał sekundę później, to pomalowałby mną przystanek.
Z górki na pazurki... i żebra
Janek, 31 lat
Na studiach miałem wyjazd terenowy do Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Byliśmy w lesie i schodziliśmy z dość stromego zejścia. Była tam tylko wąska ścieżka, którą wszyscy wybierali. Nie chciało mi się czekać, więc zacząłem schodzić w dół tego stromego wzniesienia tuż obok.
Zejście było tak strome, że zacząłem zbiegać. Moje nogi jednak nie nadążyły za biegiem i lecąc, instynktownie przekręciłem się na bok. Były tam ostańce – takie wystające kamienie dosyć spore. Jeden z nich przyjąłem na plecy. Drugi minąłem głową, w odległości mniej więcej 10 centymetrów.
Skończyło się na siniakach i obiciach na plecach, żebrach i udach. Inni ludzie to widzieli i byli szczerze przerażeni oraz zdziwieni, że nie mam nic złamanego lub zwichniętego. I że w ogóle żyję. Wieczorem mocno opijałem "oszukanie" przeznaczenia. I wtedy sobie pomyślałem, że ktoś na górze ma dla mnie jakaś misję albo może kiedyś spłodzę jakiegoś geniusza.
Ruski narkotyk
Kasia, 27 lat
Do tej pory nie mogę uwierzyć, że mogłam zachować się tak idiotycznie. Moje otarcie się o śmierć zasługuje na Nagrodę Darwina. Przebywałam w mieszkaniu wynajmowanym przez mojego chłopaka i jego współlokatora. Gość lubił eksperymentować z dragami.
My też nie stroniliśmy od używek, więc jak pokazał nam "legalny" specyfik zamówiony przez internet, który miał działać jak "nielegalny" narkotyk i być powszechnie stosowany w Rosji... to oczywiście skusiliśmy się. Zarzuciliśmy pierwszą dawkę i wobec braku efektów, zaczęliśmy dorzucać kolejne, aż wymknęło się to spod kontroli. Następne, co pamiętam to wirujący sufit i przerażoną twarz mojego chłopaka. Okazało się, że straciliśmy przytomność na 15 godzin.
Mój chłopak ocknął się pierwszy, ale kompletnie nie mógł mnie dobudzić. Po kolejnych godzinach odzyskałam świadomość, ale przez jakiś czas nie miałam władzy nad mięśniami. Dopadły nas wszystkie najgorsze objawy przedawkowania. Do tej pory mam ciarki, jak myślę, że mogliśmy udławić się wymiotami lub po prostu już nigdy się nie obudzić.
Normalny dzień w Libii
Paweł, 30 lat
Jestem fotoreporterem i myślę, że najbardziej spektakularne uniknięcie śmierci przytrafiło mi się w Libii. Libijski MiG-29 zatoczył koło nad punktem zbiórki rebeliantów na środku pustyni. Również ja tam stałem. Wystrzelił w naszą stronę rakietę i nagle jakieś 50 osób, łącznie ze mną, zaczęło biec we wszystkie strony.
Uratował nas tylko fakt, że piloci Kadafiego nie chcieli zabijać innych Libijczyków i celowo pudłowali, więc rakieta wywaliła wielki krater – jakieś 500 metrów od nas. Uciekając stamtąd –już w busik – nie mogłem uwierzyć, że żyję.
Po jakichś 10 minutach, kiedy emocje opadły, zacząłem krzyczeć na kierowcę, że musimy wracać z powrotem. Tak działa adrenalina – podświadomie chciałem następną "działkę" wrażeń. Na szczęście mój kolega dziennikarz, bardziej zaprawiony w bojach, szybko mnie uspokoił.