Zmierzch profesorów... Jeden z nich w bardzo obrazowy sposób wyjaśnia, jak bezsensowne zmiany dotkną naukę
Tomasz J. Bajerowski
20 lutego 2019, 13:01·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 lutego 2019, 13:01
Jaką rolę wyznacza Konstytucja dla Nauki profesorom, a zwłaszcza tym, tytularnym, którzy wkład w rozwój nauki polskiej z pewnością już kiedyś wnieśli? Przecież są utytułowani, a teraz pozycjonowanie statusu profesora, jakie zostało zapisane w najnowszych przepisach dotyczących nauki i szkolnictwa wyższego, lokuje ich tak, jakby byli znowu na początku kariery naukowej.
Reklama.
Nie ma bowiem uzasadnienia dewaluacja, a nawet dewastacja statusu profesora, marginalizowanego w aktualnych przepisach normujących życie naukowe, nazywanych Konstytucją, co już samo przez się ostatnio zaczęło brzmieć pejoratywnie.
Uzyskując tytuł naukowy profesora, Kandydat osiąga szczyt możliwości rozwojowych – więcej już nic nie uzyska i nie mówię o osiągnięciach naukowych wyrażanych dobrymi, znaczącymi publikacjami naukowymi, nagrodami i tym podobnymi, bo te mogą być kolekcjonowane niezależnie od stopniowania i tytułowania naukowego.
Oczywiście może piastować coraz to ważniejsze i zaszczytniejsze stanowiska, ale w rozwoju naukowym, w pojmowaniu "administracyjnym", osiąga szczyt.
A więc bardziej adekwatna jest w tym przypadku całościowa ocena dorobku naukowego, całe życie naukowe, a nie kontrolowanie, co jakiś czas, co osiągnął w ostatnich kilku latach. Starając się o tytuł profesora z pewnością bez istotnych osiągnięć by tego tytułu nie uzyskał. I z pewnością nie jakieś punkty powinny być podstawą oceny osiągnięć naukowych. Punkty, które jak dobrze wiadomo pewne nie są, są zmienne, a więc są słabym fundamentem ocen.
O pozycji naukowej świadczy cytowalność, rozpoznawalność w Świecie Nauki, czy identyfikowalność Uczonego poprzez znane, z jego imieniem związane metody, twierdzenia itp. Ustawa ministra Gowina i wprowadzany na siłę do polskiej korporacjonizm powodują, że przeciętny profesor – czyli pięćdziesięciolatek, a czasami ciut młodszy, wciąż będzie musiał startować w sprincie na 100 metrów i udowadniać, że wciąż daje radę trzydziestolatkom. W dekadzie pięćdziesiątki, to nawet jest czasami możliwie, ale przeciętnie będzie tę setkę osiągał coraz wolniej aż dostanie zadyszki.
I nie będzie się liczyło to, że kiedyś w gronie rówieśników – 30-40-latków był mistrzem i dobiegał pierwszy albo przynajmniej stawał na pudle. Że tytuł osiągnął w 16 lat od zatrudnienia na Uczelni, mając niespełna 40 lat. Mając sześćdziesiąt kilka wciąż będzie musiał startować w sprincie, a to że przez te 20 lat nauczył biegać innych, to okazuje się mało istotne. W sporcie mistrzowie po osiągnięciu kresu możliwości wyczynowych najczęściej zostają trenerami.
Jak byli dobrymi zawodnikami, to mają co przekazać młodszym. I taka powinna być mimo wszystko misja i rola profesorów w nauce. Na przekór korporacyjnej ustawie ministra Gowina, która demoluje pozycję i etos profesora w Polsce i 60-letniej baletnicy wciąż każe perfekcyjnie tańczyć Jezioro Łabędzie...
Ponadto z tradycji wynika, że profesor, to ktoś więcej niż jedynie bardzo dobry naukowiec. Z języka łacińskiego, pierwszego, międzynarodowego języka naukowego - professor to nauczyciel, retor. A retor to człowiek, który potrafi wygłaszać przemówienia, oracje, zabiera głos publicznie, prowadzi wykłady, przekazuje wiedzę, daje przykład. To mistrz, to specyficzny nauczyciel, to starszy kolega, który młodszym powinien podpowiadać jak naukowo myśleć i jak rozumieć świat.
Powinien więc swoją wiedzę i sposób naukowego postrzegania świata publikować w postaci zwartych monografii – książek. Stąd kiedyś oczekiwało się od kandydata do tytułu profesora opublikowania tak zwanej książki profesorskiej. Chociaż jednej. Stąd profesor powinien publikować podręczniki i skrypty, a nie jedynie cykle punktowanych artykułów. Powinien, ale to jest moje zdanie, chociaż wiem, że nieodosobnione.
Ten świat odchodzi, tego świata już nie ma. Dzisiejszy profesor zaczyna znaczyć coś zupełnie innego. Czy to lepiej? Jak zwykle czas pokaże.