Każdy, kto choć raz stał się ofiarą piszczącej bramki w sklepie, wie, że może to być traumatyczne przeżycie. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że mogli paść ofiarą "pilota do bramek" w kieszeni ochroniarza.
O tym, jak działają bramki w sklepach, przekonał się chłopak robiący zakupy w jednej z gdańskich galerii. Gdy wychodził ze sklepu odzieżowego, napotkała go przykra niespodzianka. Bramka zaczęła piszczeć, pomimo że zapłacił za towar, a kasjerka zdjęła zabezpieczenia. Pomyślał jednak, że coś przeoczyła. Udał się więc do ochroniarza, aby ten znalazł magnetyczną wlepkę i uwolnił go od kłopotów. Rzeczywistość okazała się jednak o wiele bardziej skomplikowana.
Pracownik sklepu przejął od klienta torbę z zakupami i przeszedł z nią ponownie przez bramkę. Nie zapiszczała. Wydawało się wówczas, że źródłem "pikania" będą zakupy z innego sklepu, które miał w plecaku. Ochroniarz przeszedł przez bramki z plecakiem, jednak bramki nadal milczały.
Pomimo iż miał na sobie te same ubrania, w których przyszedł do sklepu, został poproszony o ponowne przejście przez bramki. Te po raz kolejny zaczęły wyć na alarm. Klient zdenerwował się, gdyż "akcja" działa się na oczach dziesiątek innych ludzi robiących zakupy. Piszcząca bramka zaś, jak wiadomo, jest najciekawszą rozrywką podczas robienia zakupów, zatem wszystkie oczy wpatrzone były w naszego bohatera.
W pewnym momencie sam zaczął się zastanawiać, czy przez przypadek nie wyszedł ze sklepu w niezapłaconym towarze. Po szybkim sprawdzeniu wiedział, że ma na sobie jedynie własne ubrania. Jednak w tym momencie coś go zaniepokoiło. Zauważył, że za każdym gdy przechodził przez bramkę, ochroniarz wkładał rękę do kieszeni. Zorientował się, że przyczyną "piszczenia" jest nie on, tylko pilot w kieszeni, który po naciśnięciu uruchamiał sygnał.
Powiedział do ochroniarza, że raz jeszcze przejdzie przez bramkę, tylko ten niech wyciągnie ręce z kieszeni. Ten zaś faktycznie zrobił to i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wyraźnie chowając w dłoni mały przedmiot. Chłopak poprosił, aby ten pokazał mu zawartość swojej dłoni. Wówczas ochroniarz zaczął się wycofywać. Stwierdził nawet, że właściwie nie ma problemu, a bramka piszczała najprawdopodobniej przez klucze w kieszeni lub kartę magnetyczną.
Po wezwaniu kierowniczki sklepu, ochroniarz zaprzeczył posiadaniu pilota do bramki. Klient usłyszał także, że niepotrzebnie pokazywał ochroniarzowi zawartość plecaka, i że nie ma powodu do wszczynania awantury.
Sprawa skończyła się niczym, za wyjątkiem tego, że klient sklepu poczuł się jak złodziej. Postanowił jednak opisać całą historię i umieścił w internecie, włącznie z datą, godzina i miejscem zajścia. Całą sytuację opisał w serwisie wykop.pl, i podsumował słowami:
Zapewne nie byłem pierwszym ani ostatnim "100% złodziejem" którego "złapali".
A jeżeli już ktoś znajdzie się w podobnej sytuacji lub będzie jej świadkiem niech bacznie patrzy ochroniarzom na ręce ... lub najlepiej wszystko nagrywa telefonem.
Piloty do bramek w sklepie to norma
Przypadek opisany powyżej nie jest wyjątkiem. Piloty do bramek są używane w całej Polsce w bardzo wielu butikach. Wyglądają jak zwykły pilot do samochodu. Klienci nie zdają sobie z tego sprawy.
O mechanizmie działania bramek opowiedziała nam była pracownica jednej z dużych polskich firm odzieżowych. – Używanie pilotu jest standardem. Czasem to jedyna droga, aby złapać złodzieja – mówi Ewa z Warszawy. Pomimo to, nie decyduje się ujawnić swojego nazwiska. – Złodzieje doskonale wiedzą, w jaki sposób zabezpieczony jest towar. Zabierają do przymierzalni kilka rzeczy, zawijają jedną w drugą, aby nie było widać. W przymierzalni zdejmują zabezpieczenia i zakładają sklepową odzież pod swoje ubranie. Później wychodzą ze sklepu jak gdyby nigdy nic – mówi była pracownica salonu odzieżowego.
Chcąc uniknąć przykrej niespodzianki podczas inwentaryzacji, pracownicy muszą łapać złodziei. Inaczej sami są obciążani za skradziony ze sklepu towar. Często jedyną metodą jest działanie "na wyczucie". – Jeśli mieliśmy podejrzenia, że ktoś może być złodziejem, używaliśmy pilota. Przyglądaliśmy się klientom, czy ich ubiór pasuje do asortymentu, czy mieli plecak, reklamówkę, czasem nawet torby podróżne wyłożone wewnątrz folią aluminiową. To pozwalało im kraść ubrania nawet bez zdejmowania zabezpieczeń. Bramki nic nie dawały – wspomina Ewa.
Jak to działa?
Metoda łapania złodzieja była prosta. Jeden z pracowników stał niedaleko bramek i w odpowiednim momencie uruchamiał alarm. Drugi sprzedawca lub ochroniarz przeszukiwał natomiast plecak, bądź prosił o odsłonięcie bluzki, nogawki. – Czuliśmy, że to nie w porządku, jednak nie było innego wyjścia. To powszechna technika. Jedyne co musieliśmy zrobić, to dobrze "strzelić", gdzie potencjalny złodziej może mieć daną rzecz. Nie mogliśmy jednocześnie "pikać" na klienta i jego plecak. Jedno albo drugie.
Ewa przyznaje również, że pilot do bramki był również wykorzystywany "do zabawy". – Gdy w sklepie był mały ruch i upalny dzień, chłopcy nie mieli wiele do roboty, wybierali ładną dziewczynę i ją "przeszukiwali". Tak to niestety działało – mówi była pracownica sklepu.
Małgorzata Cieloch z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta podkreśla, że nie musimy pokazywać ochroniarzowi lub pracownikowi sklepu zawartości swojego plecaka. Jeśli jesteśmy podejrzewani o kradzież, możemy poprosić o wezwanie policji. W praktyce jednak klienci zazwyczaj wolą pokazać zawartość swojego bagażu, niż oczekiwać na przyjazd funkcjonariuszy w towarzystwie sklepowego ochroniarza.