Europoseł PO Jacek Saryusz-Wolski w geście sprzeciwu wobec antyimigracyjnego portalu w Holandii zaapelował o bojkot holenderskich towarów. Polacy rezygnując z zakupu mydła Dove, piwa Heineken czy herbaty Lipton, mają skłonić tamtejszych przedsiębiorców do wstawienia się za holenderską Polonią u rządzących w Hadze. Może się jednak okazać, że bojkot przyniesie skutki odwrotne od oczekiwanych: nie uszczupli budżetów holenderskich biznesmenów, a jeszcze bardziej pogorszy sytuację Polonii.
Chadeccy europarlamentarzyści Jacek Saryusz-Wolski (PO) i Sebastian Bodu z Rumunii w liście otwartym skierowanym do mieszkańców państw Europy Środkowo-Wschodniej wezwali do bojkotu holenderskich produktów firm Shell, Heineken, Dove, Amstel, Lipton, Rexona, Knorr, Axe, Wolters Kluwer i Tom Tom.
Inicjatywa europosłów jest reakcją na debiut w sieci portalu Partii Wolności (PPV), na czele której stoi Geert Wilders (polityk znany z ksenofobicznych poglądów). Portal ma służyć jako centrum skarg i donosów na imigrantów pochodzących z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym z Polski. - Nastroje w Holandii czy Belgii są bardzo dramatyczne. Ludzie boją się mówić po polsku na ulicy. Podejmowane są wobec nich prowokacje. To zakrawa już o ksenofobię i rasizm. W momencie, kiedy wykorzystane są wszystkie inne źródła nacisku, kiedy nasze apele nie dają skutku, postanowiliśmy razem z rumuńskim kolegą pójść o krok dalej - mówi nam Jacek Saryusz-Wolski.
Misja: uszczuplić budżet holenderskich koncernów
Cel bojkotu jest prosty. Jeśli mieszkańcy 12 państw naszego regionu przestaną kupować wymienione w apelu towary, zubożali holenderscy przedsiębiorcy zdecydują się podjąć interwencję u rządzących w sprawie tamtejszej Polonii. Czy takie założenie nie jest zbyt optymistyczne? Polskim czy rumuńskim konsumentom trudno będzie bowiem uderzyć w holenderskich gigantów. - W skali makroekonomicznej nie ma to żadnego znaczenia. Myśli pan, że ludzie jeśli idą do sklepu, to przejmują się takimi sprawami jak bojkot? Zdecydowana większość podejmuje decyzje na podstawie jakości i ceny - twierdzi Ignacy Morawski, ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości.
Podobnego zdania jest europoseł Marek Migalski, który nie zdecydował się wesprzeć apelu Saryusz-Wolskiego. "Jestem pewien, że wyniki handlowe firm, które zostały wymienione w Waszym liście, nie odnotują spadku w wyniku jego upublicznienia i – tym samym – nie wpłynie on (ów list) w żadnym stopniu na twórców inkryminowanego portalu" - napisał w liście do polityka PO. Migalski nie chce przyłączyć się do bojkotu także z innych powodów. Jednym z nich jest fakt, że holenderscy producenci nie powinni ponosić odpowiedzialności za antyimigracyjne wybryki partii Geerta Wildersa. "Nic nie uzasadnia karania akcjonariuszy holenderskich firm za to, co napisze na swoich stronach jedna z partii" - tłumaczy.
Jacek Saryusz-Wolski pytany o to przyznaje, że cel jest trochę inny niż ten oficjalnie deklarowany. - Tu idzie nie o retorsje handlowe tylko o to, żeby ostudzić niebezpieczne ekstremistyczne nastroje w Holandii - mówi.
Bojkot pomoże czy zaszkodzi?
Pytanie, czy zastosowanie metody bojkotu konsumenckiego w stosunkach międzynarodowych nie zaszkodzi samym Polakom, którzy już dziś mają w Holandii spore kłopoty. Europosłanka SLD Joanna Senyszyn w rozmowie z naTemat stwierdza, że właśnie z tego powodu polscy politycy powinni prowadzić delikatne rozmowy dyplomatyczne. - Taki bojkot może jeszcze bardziej uderzyć w Polonię i skutek będzie odwrotny od oczekiwanego - mówi.
Można się spodziewać, że Holendrzy nie zareagują aprobatą na wieść o tym, że Polacy chcą zmniejszyć dochody ich pracodawców. "Czy uważałby Pan za usprawiedliwione, gdyby politycy holenderscy nawoływali swoich wyborców do bojkotu produktów Wedla czy Żubrówki jako protest, wobec portalu założonego przez Janusza Palikota?" - pyta Marek Migalski.
Bojkot konsumencki - nowa broń?
Bojkot Lecha: W 2010 roku niedaleko Wawelu, gdzie został pochowany prezydent Lech Kaczyński, zawisł bilboard reklamujący piwo "zimny Lech". Oburzeni internauci zadeklarowali bojkot produktów Kompanii Piwowarskiej. Po protestach Kompania usunęła bilboard, ale jego miejsce wypełniła równie kontrowersyjnym, z napisem "Ożyj i zwyciężaj". Bojkot Pepsi: W maju 2011 roku na pomysł bojkotu wpadły amerykańskie organizacje pro life. Wszystko dlatego, że spółka PepsiCo współpracowała z firmą używającą komórek abortowanych dzieci do testów i produkcji substancji wzmacniających smak. Bojkot Nike: Był wynikiem decyzji Polskiego Związku Piłki Nożnej, który nie umieścił godła na koszulkach reprezentacji narodowej. Internauci m.in. na Facebooku nawoływali, by nie kupować towarów firmy Nike, która jest producentem reprezentacyjnych koszulek.
Bojkot BP: W rewanżu za wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej w kwietniu 2010 roku Amerykanie zarządzili bojkot stacji benzynowych koncernu British Petroleum. W efekcie zyski BP spadły o około 40 proc.
Także w szeregach holenderskiej Polonii zdania o bojkocie są podzielone. Jedni twierdzą, że to dobry pomysł i z chęcią rozprowadzają plakaty popierające akcję. Inni woleliby bardziej ostrożnie naciskać na holenderskich polityków. "Szukajmy dyplomatycznych środków porozumienia z Holendrami, a nie walki. Skargi i zażalenia kierujmy do polskiej dyplomacji. Te nasze akcje to jeszcze bardziej napędzą i myślę, że właśnie o to chodzi Holendrom, żeby głupich Polaków sprowokować. Oni mają o nas takie zdanie, że my tylko agresją rozwiązujemy problemy" - pisze na forum holenderskiej Polonii jeden z Polaków.
"Bojkot już jest skuteczny"
Saryusz-Wolski nie przyjmuje takich argumentów i deklaruje, że akcja "Bojkotuj Holendra" już działa. Dowody? Powstanie propolskiego portalu w Holandii i "szeroka reakcja" w internecie. - Poprzednie apele i wezwania były kompletne pomijane, a w tej chwili jest bardzo szeroka reakcja w internecie i mediach holenderskich. Wreszcie politycy holenderscy się obudzili. I są głosy, że nasz bojkot jest słuszny - stwierdza europoseł PO.
Z perspektywy Warszawy czy Brukseli szum wokół bojkotu rzeczywiście może być skuteczny. Ale co z perspektywą Polaka żyjącego w Holandii? Czy dla niego w tym przypadku lekarstwo nie okaże się gorsze od choroby?