"Playboy", blog kulinarny, "Taniec z gwiazdami", teledysk disco polo. Justyny Żyły jest w polskim show-biznesie pełno, za co obrywa się jej od absolutnie wszystkich. Stała się pośmiewiskiem, memem, workiem do bicia. Jednak powinniśmy Żyłę szanować, a to za jedną konkretną rzecz.
Kiedy w "Tańcu z gwiazdami" jurorzy zmiażdżyli Justynę Żyłę, było mi przykro. Nie życzę nikomu, żeby upokorzono go przed zapełnioną po brzegi widownią i milionami widzów przed telewizorami. Z których wielu, nawiasem mówiąc, ma nadzieję, że powinie ci się noga, bo liczy na show i tak zwaną "bekę".
Uwagi jurorów nie były w porządku. Jasne, Żyła tańczyła fatalnie, ale wystarczyłoby powiedzieć, że taniec był słaby, przyznać niskie noty i tyle. Bez tego całego pastwienia się i niekończących się żartów językowych ze słowem "była".
Jednak żenujący incydent w "Tańcu z gwiazdami" miał swoje nieoczekiwane skutki. Nagle publiczność, która wcześniej z Justyny Żyły otwarcie drwiła, stanęła w jej obronie.
"Ja uważam że Pani przesadziła co do występu Justyny, można to było powiedzieć z klasą, jednak Pani jej zabrakło, a szkoda, bo była Pani moją idolką. Zniżyła się Pani do poziomu ludzi hejtujących, podsycając mowę nienawiści" – napisała na Instagramie Iwony Pavlović jedna z widzek "Tańca z gwiazdami".
"Boże, jak źle potraktowali tę Justynę. Ona też ma uczucia i po prostu jako człowiekowi należy jej się zwyczajnie szacunek" – napisała mi z kolei w piątek wieczorem koleżanka. – Rany, zrobiło mi się jej żal, kiedy ją tak zgnoili – stwierdził później mój kolega, kiedy rozmowa zeszła na Żyłę (o jej starciu z jury pisały bowiem wszystkie media).
Czyli nie tylko mi było przykro.
Jednak zachowanie jurorów "Tańca z gwiazdami" nie wzięło się znikąd. To skutek pogardy – ale nie ich, ale całego społeczeństwa. Justyna Żyła, kobieta, która po zdradzie swojego męża, postanowiła wejść do show-biznesu, jest traktowana jako żart. Dlaczego mamy więc szanować tę "głupią babę" (a to jedno z łagodniejszych określeń, jakie od miesięcy pojawia się na jej temat w sieci)?
Na przykład dlatego, że rozwód przekuła w sukces, nieważne jak bardzo dyskusyjny.
Zdrajczyni schematu
Spójrzmy na to z perspektywy samej Żyły. Siostra cioteczna Adama Małysza, żona Piotra Żyły. Skoki narciarskie i "wielki świat" to element jej życia, jednak sama Justyna nie miała do niego dostępu. Brylował jej mąż, ona była tylko żoną sławnego skoczka. Może jej to nie przeszkadzało, może spełniała się w roli żony i matki.
Jednak cała bańka mydlana pękła, kiedy okazało się, że Piotr Żyła, uznany sportowiec, skoczek-śmieszek i ulubieniec Polaków, ją zdradza. To nie było tylko złamane serce, ale i ogromne upokorzenie. O skoku w bok Żyły pisały bowiem wszystkie polskie media.
Justyna Żyła mogła zrobić kilka rzeczy. Mogła na przykład miesiącami płakać w łóżku, zamknąć się w domu i nie wychodzić. Zdecydowała się jednak zrobić byłemu już mężowi na złość – weszła na show-biznesową ścieżkę. I to weszła z impetem – wylądowała aż na okładce "Playboya".
Żeby było jasne: każda osoba inaczej przeżywa cios, jakim jest zdrada partnera czy partnerki. Ktoś ma załamanie nerwowe, ktoś inny rzuca się w wir romansów, ktoś jeszcze inny postanawia urządzić niewiernemu ukochanemu czy niewiernej ukochanej piekło.
W żadnej z tych opcji nie ma nic złego (chyba, że zaczyna się robić tragicznie lub drastycznie), każdy musi to przerobić na swój własny sposób, czego niestety nie wzięła pod uwagę autorka artykułu na portalu Onet Kobieta. Nie ma nic złego w płakaniu, objadaniu się i Netflixie, kiedy cierpisz. W końcu z tego wyjdziesz, opiekuj się sobą.
Jednak, jak pokazuje przykład Żyły, wolimy, jak cierpi się w ukryciu. Lubimy, jak ofiara zachowuje się jak ofiara – godna i pogodna, wcielenie pokory, milcząca, robiąca dobrą minę do złej gry. Niech cierpi, ale nie za bardzo. Niech jest dumna i odważna, ale nie za bardzo. Niech nie wychodzi z szeregu. Niech, Broń Boże, się nie wścieka.
A Żyła całkowicie wyszła poza ten schemat. Szybko się otrząsnęła, pozbierała. Naga sesja w "Playboyu", szczere wywiady w mediach, blog kulinarny, program telewizyjny. Do tego to wszystko aż krzyczało "Piotrek, patrz co straciłeś. Żałuj, ale spadaj, bo sobie świetnie radzę".
Tego ludzie nie potrafią jej wybaczyć. Żyła stała się pośmiewiskiem, kobietą, którą jest sławna tylko dlatego, że jest byłą żoną znanego męża.
"Kobieto, nie histeryzuj"
Jednak Justyna Żyła może być w pewien sposób wzorem dla wszystkich zdradzonych. Zdrada to nie koniec świata, rozwód też. Idziemy do przodu i ugrajmy w tej sytuacji tyle, ile możemy. Nie musimy być ofiarami. Prawdę mówiąc, Żyła po upokarzającej zdradzie i medialnym rozwodzie była naprawdę dzielna. Tylko zazdrościć (góralskiego) hartu ducha.
Jednak jest jeszcze jeden główny powód, dlaczego ludzie – od internautów przez plotkarskie media po jurorów "Tańca z gwiazdami" – wylewają na nią pomyje. Żyła jest kobietą, a kobieta nie powinna tak "ośmieszać" męża. Powinna siedzieć w sypialni i nie "histeryzować". Kobiety, które cierpią lub są wściekłe, zawsze bowiem "histeryzują". Przed duże "h".
Zauważmy bowiem, że samemu Żyle za zdradę w ogóle się nie dostało. Nic, a nic. "Facet czasem po prostu musi", "Faceci tacy już są", "No zaszalał chłopak, co zrobisz" – brzmiała większość komentarzy. On zdradził, ale nadal był fajny. Mężczyzna czasem zdradza, może jego żona "to zła kobieta była".
Żyła w tej całej sytuacji była ofiarą, ale dostało się jej. Typowy przykład victim blaming. Gdyby sytuacja się odwróciła – gdyby to Żyła była tą sławniejszą połówką i to ona zdradziła, ludzie nie zostawiliby na niej suchej nitki. Jej kariera pewnie byłaby skończona. Kobiety nie powinny zdradzać, powinny być wierne i grzeczne. Zdradzanemu Żyle wszyscy by współczuli.
Coś jest więc nie w porządku w naszym społeczeństwie, kiedy ofiara-kobieta obrywa. I do tego obrywa najbardziej wtedy, kiedy nie chce już być ofiarą.
Rozumiem więc zachowanie Justyny Żyły. Moi znajomi też. – Fajne, że sobie radzi po rozstaniu – usłyszałam od znajomej. "Jest wolną kobietą i może robić co chce, nawet jak jest miesiąc po rozstaniu. To nawet lepiej, że że pokazała, że ma w du...e to wszystko, jest silna i niezależna" – napisał mi z kolei wcześniej wspomniany kolega.
Jednak na tym moje zrozumienie dla Żyły się kończy.
Dobry agent potrzebny od zaraz
Problem jest bowiem taki, że Justyna Żyła zdaje się zupełnie nie rozumieć show-biznesu. I w sumie to zrozumiałe, jest w nim od niedawna, dopiero go poznaje. Nie wie, że akcja spotyka się tam z natychmiastową reakcją, że wszystko, co robisz, zostanie na zawsze zapamiętane przez pudelkowych archiwistów, że hejterzy potrafią zniszczyć każdą świętość.
Fajnie, że Żyła działa, idzie do przodu i czerpie korzyści z sytuacji życiowej, w jakiej się przypadkowo znalazła. Jednak to wszystko jest trochę... w złym guście. Poczynając od tytule na okładce "Playboya" "Góralu, czy Ci nie żal", przez udział w "Tańcu z gwiazdami", aż po nieszczęsny teledysk Tomasza Niecika.
Żyła pokazuje mężowi, że świetnie sobie radzi, ale mogłaby pokazać to lepiej. Nie trzeba robić tego aż tak dosłownie i topornie.
Świetnie, że dzięki "Playboyowi" poczuła się kobieco, jednak czy nie mogłoby obyć się bez tak tragicznego tytułu? Czy "Taniec z gwiazdami był" konieczny, skoro do przewidzenia było, że będzie olbrzymi hejt (zwłaszcza jak nie umie się tańczyć)? Już nawet nie wspomnę o disco-polo przygodzie z autorami hitów "Tutti frutti" i "Cztery osiemnastki".
Co będzie dalej? Pikantna biografia? Rola szalonej byłej żony w filmie? "Jak oni śpiewają"? Justyna Żyła powinna na chwilę się zatrzymać i zastanowić się, dokąd powinna zmierzać. Może wystarczy zostać przy blogu kulinarnym? Może warto zaangażować się w pomoc samotnym kobietom i matkom?
Show-biznes Żyłę wykorzystuje, korzysta z jej nieznajomości zasad i reguł. Walniemy tytuł z góralem na okładce, zrobimy program o praniu brudów, kiczowatą piosenkę, która znowu będzie nawiązać do byłego męża. A przecież Żyła wcale nie musi żyć z Piotrem Żyłą nad głową. Tylko, że musi o to zawalczyć, bo show-biznes długo nie będzie chciał zapomnieć o jej rozwodzie.
Wydaje mi się więc, że Żyła potrzebuje dobrego agenta, przewodnika, który przeprowadzi ją przez show-biznesowe meandry. To świat wyjątkowo okrutny, a nie wystarczy do niego wejść. Trzeba jeszcze w nim przetrwać i zachować twarz.