Tak wygląda dramat mieszkańców warszawskich Odolan. Dzień w dzień nie da się stamtąd wyjechać... ani zaparkować
Bartosz Świderski
10 marca 2019, 08:06·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 10 marca 2019, 08:06
Wielu już było takich, którzy kupili mieszkanie, a potem się zdziwili, że nie wszystko jest takie piękne jak w katalogu. Mieszkańcy warszawskich Odolan, które są najszybciej rozwijającym się osiedlem w stolicy, do całej listy problemów mogą dopisać kolejny – niewyobrażalne korki. Wielu z nich uważa wprost, że z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej. Dokładnie w tym miejscu skupia się bowiem cała patologia polskiej (bez)myśli urbanistycznej.
Reklama.
Rafał pracuje w systemie zmianowym. Do pracy z Jana Kazimierza (to główna ulica na Odolanach) ma blisko, bo raptem siedem kilometrów. – Kiedy pracuję na szóstą rano, dojeżdżam do pracy w mniej niż dziesięć minut. Mój rekord to chyba sześć minut, ale trafiłem na same zielone światła – opowiada.
Trochę inaczej jest kiedy ma na dziewiątą rano. Wtedy z sześciu minut robi się nawet czterdzieści. – Korki rosną z minuty na minutę. Ale to jak szalone. Jeśli wyjadę np. pięć minut później niż zwykle, będę jechał do pracy nawet kwadrans dłużej. I się po prostu spóźnię. Tego nie da się ogarnąć rozumem – dodaje.
Podobnie widzi to Bartosz. – W dziewięciu na dziesięć przypadków muszę wybrać dłuższą drogę, żeby jechać szybciej. Korek na małej ulicy zaczyna się już od samego rana i ciągnie się przez kilometr – gorączkuje się.
I dodaje: – Prawda jest taka, że jeśli nie złamiesz choć jednego przepisu, będziesz do pracy jechać 2-3 razy dłużej. Wkurza mnie, że pierwsze 500-1000 metrów pokonuję w 20 minut i to jak dobrze pójdzie, a całą resztę już w kilka minut.
Rafał: – To jest po prostu dziwne. Korka czasami np. nie ma do 8:20, a już trzy minuty później nie widać końca. Dosłownie jakby wszyscy wyjeżdżali na sygnał z bloków. Ale w sumie pewnie tak jest, bo większość jedzie do roboty na dziewiątą.
Podkreślmy, że nie mówimy o jakiejś niestandardowej sytuacji. Dwadzieścia minut na wyjazd dosłownie spod bloku to tutaj chleb powszedni. Jak w ogóle do tego doszło?
TRÓJKĄT BERMUDZKI NA WOLI
Pod tą chwytliwą nazwą kryje się "po prostu" skrajnie niewydolna siatka ulic. Odolany są trochę jak samotna wyspa na niespokojnym oceanie – od południa dzielnica jest odcięta od świata przez tereny PKP. Z kolei od wschodu dzielnicę od centrum Warszawy (choć to tylko cztery kilometry w linii prostej) odcina trasa szybkiego ruchu – aleja Prymasa Tysiąclecia. W którą można się włączyć do ruchu tylko w dwóch miejscach.
To trochę tak, jakby wasz dom z dwóch stron oblewała Wisła. I jakby nie było żadnych mostów. Wyjazd na północ i na wschód jest łatwiejszy, ale tam są głównie kolejne dzielnice mieszkaniowe. Nie tam ruszasz po ósmej rano w Warszawie.
W efekcie z dzielnicy można się wydostać właściwie tylko dwoma "ujściami" – przez ulice Sowińskiego oraz Ordona. Gdzie tkwi haczyk? Ordona ma pierwszeństwo i sama też jest ciągle zakorkowana – jak nie przez mieszkańców bloków z "tamtych stron", to przez słynne na Odolanach betoniarki, które ciągle kursują po okolicy. Bo choć dzielnica się zmienia, wciąż nie brakuje tam zakładów przemysłowych.
Z kolei Sowińskiego wpada w wiecznie zakorkowaną o tej porze ulicę Wolską. Która jest przedłużeniem Połczyńskiej, która z kolei jest wylotówką (i "wlotówką") z Warszawy. Tędy do miasta pchają się codziennie całe zastępy kierowców z podwarszawskich osiedli.
– To jest taki trójkąt bermudzki. Wolska, Kasprzaka (na te dwie ulice rozchodzi się Wolska – red.) oraz Prymasa Tysiąclecia. Raz wpadniesz w ten korek i już możesz z niego nie uciec – dodaje Rafał. Bo rzeczywiście, jak się minie newralgiczny punkt, robi się już lepiej. Tylko że pokonanie go to czasami kwestia nawet kilkudziesięciu minut.
Wystarczy spojrzeć na mapę: analogia do trójkąta bermudzkiego nie jest przypadkowa.
JEDNA, WĄSKA ULICA – PRZEZ CAŁĄ DZIELNICĘ
Na Odolanach – tak jak w wielu miejscach Warszawy, przyznajmy uczciwie – nie ma planu zagospodarowania przestrzennego. Ten oczywiście powstaje, ale już od prawie... dwudziestu lat.
Jeszcze w 2005 roku zakładano, że nie będzie tutaj w ogóle zabudowy mieszkaniowej. Czas i boom na rynku nieruchomości brutalnie zweryfikowały te plany. Jak w praktyce zmieniły się Odolany najłatwiej zobaczyć na... Street View w Google Maps.
Tak wygląda to miejsce teraz:
A jeszcze tak było kilka lat temu:
Można nie poznać, prawda?
Ale oczywiście z brakiem planu zagospodarowania wiąże się inny kłopot – na Odolanach osiedla powstają szczelnie wzdłuż istniejącej ulicy Jana Kazimierza. Bo inaczej się właściwie nie da. Brak tu ulic bocznych, a nawet jeśli są (pojedyncze), to albo ślepe (więc nie można się wydostać do głównej drogi), albo na wschodzie dzielnicy. Czyli tam gdzie zaczyna się korek spowodowany wlotem do miasta.
– Kiedyś zdarzyło mi się kilka minut stać w wyjeździe z parkingu podziemnego (na Odolanach budynki z takimi garażami to norma – red.), bo nie mogłam się po prostu wytoczyć na Jana Kazimierza. Cały czas był tam korek i nikt nie chciał mnie wpuścić – opowiada Ewa, która na Odolanach mieszka już od trzech lat.
– Czasem jest tak, że korek do skrętu w Ordona zaczyna się już za "starą Biedronką" (na osiedlu jest też druga, nowsza – red.), w okolicy skrzyżowania z Sowińskiego – twierdzi Rafał. Sprawdzam szybko na mapie. To w przybliżeniu... kilometr.
METRA NIE MA, ALE KAŻDY ODCZUWA JEGO BUDOWĘ
– Kiedy kupowałem tutaj mieszkanie w 2014 roku, a właściwie dziurę w ziemi, byłem właściwie zorientowany w sytuacji i wiedziałem, że nie zawsze będzie tu tak cicho i spokojnie. Spodziewałem się, że bloków, aut i ludzi po prostu przybędzie – kontynuuje Rafał.
Dzisiaj mieszka tu co najmniej kilka tysięcy osób (lub nawet kilkanaście, bo mnóstwo osób nie jest zameldowanych), budynków mieszkalnych jest już kilkadziesiąt.
– W 2016 roku stało się jednak coś, czego zupełnie nie przewidziałem. W związku z budową metra na Bemowie (to dzielnica na północ od Odolanów – red.) zamknięto dla ruchu ulicę Górczewską. I źle zrobiło się po prostu z dnia na dzień – dodaje.
Górczewska to oś wspomnianego Bemowa. Przez lata wtłaczały się nią setki – jeśli nie tysiące – aut. Wspominałem, że z kolei bliską Odolanom Połczyńską (a później Wolską i Kasprzaka) codziennie rano do Warszawy wtłaczane są tysiące aut z podwarszawskich miejscowości? Zgadnijcie, którędy auta z Bemowa wjeżdżają teraz do centrum.
Mateusz, który na Odolanach mieszka od kilku miesięcy, zachowuje stoicki spokój. – Zakładam, że kiedy zakończy się budowa metra na Bemowie i otworzą znowu Górczewską, sytuacja się unormuje. A na razie jakoś to wytrzymam – przekonuje mnie. On jeszcze nie wie, że ratusz chce zwęzić Górczewską. Tak jak się stało ze Świętokrzyską w centrum Warszawy.
Rolę komunikacyjnego ścieku ma przejąć na stałe Połczyńska.
NOWE DROGI NA NIGDY
Wiele problemów Odolanów rozwiązałyby – uwaga, odkrywczy wniosek – nowe ulice. Od lat funkcjonuje temat stworzenia przedłużenia ulicy Prądzyńskiego, która znajduje się po drugiej stronie alei Prymasa Tysiąclecia. Droga miałaby biec przez Odolany równolegle do Jana Kazimierza, wiaduktem ponad trasą, i... na razie pozostaje w sferze marzeń.
Istnieją jej dwa warianty, ale to w zasadzie tyle, bo nic się w tym temacie nie dzieje:
Wypada jeszcze dodać, że w internecie można znaleźć koncepcję przedłużenia Prądzyńskiego w kierunku Odolan, którą opracowało Biuro Planowania Rozwoju Warszawy. Dokument powstał jedenaście (!) lat temu. A plany, na które naniesiono warianty drogi, nie uwzględniają nowej zabudowy w okolicy.
Dobrych wiadomości nie ma rzecznik urzędu Woli Mariusz Gruza. – Tam jest taka sytuacja, że jest przygotowywany przez Biuro Architektury plan miejscowy dla rejonu Odolan – mówi w rozmowie z naTemat. Chodzi o ten, którego nie ma już od prawie dwudziestu lat.
Póki planu nie będzie, ulicy też nie będzie. – W tym momencie w żadnych planach w budżecie nie ma zarezerwowanych pieniędzy na realizację tej ulicy, natomiast po przyjęciu planu, a projekt ma być wyłożony wkrótce, będzie można przystąpić do prac związanych z realizacją inwestycji – dodaje Gruza.
ZAPARKOWAĆ TEŻ SIĘ NIE DA
Rzecz chyba najbardziej zaskakująca na Odolanach. Z osiedla nie tylko nie da się wyjechać, ale nie da się też na nim... zaparkować. I to w ciągu dnia, a nie wieczorem, kiedy wszyscy wracają. To taka puenta do tego motoryzacyjnego piekiełka.
– Paradoksalnie samochody zjeżdżające na osiedle tak samo utrudniają wyjazd z niego, bo wjeżdżają na Jana Kazimierza z głównej drogi i trzeba czekać na to, co zrobią choćby na skrzyżowaniu z Ordona – mówi Rafał. Po co w ogóle ktoś tu przyjeżdża w ciągu dnia? Bo chociaż to głównie sypialnia, w okolicy powstało też kilka biurowców. Jest tu nawet siedziba dużego banku.
– Parkują gdzie popadnie, ponieważ sami pod biurowcem mają tylko malutki parking. Cała ulica jest więc zastawiona, a tam, gdzie trwa budowa, po prostu parkują w błocie. W każdym razie efekt jest taki, że o czternastej tutaj się nie da szpilki wcisnąć – dodaje.
Oczywiście właściwie każdy ma tutaj miejsce w parkingach podziemnych, ale problem robi się, jeśli w rodzinie mamy drugie auto. Okej, to jeszcze ktoś może nazwać fanaberią. Ale kłopot powstaje nawet w prozaicznej sytuacji – kiedy ktoś przyjeżdża jako gość. Albo po prostu musi coś w pobliżu załatwić.
– Parkowanie bez garażu to istny popis strategii i taktyki. Nie ma gdzie stawać, na tej ulicy na nowo zdefiniowano parkowanie na dziko – emocjonuje się Bartosz.
Być może zmiany nastąpią po gruntownym remoncie ulicy i pojawią się normalne miejsca parkingowe wzdłuż jezdni. Remont jednak jest od lat przesuwany w czasie. Zupełnie jak wiele innych palących dla tego osiedla kwestii.