Edukacja seksualna w ciągu kilku dni stała się najważniejszą sprawą w państwie. Na prezydenta Warszawy lecą gromy, jeszcze większe na środowiska LGBT. Jarosław Kaczyński straszy seksualizacją dzieci, politycy PiS grzmią o demoralizacji, zresztą wtórują mu niektórzy biskupi. W tym wszystkim zapomnieli tylko o jednym – ta edukacja już odbywa się w Kościele. "Czy robiłam (-em) coś bezwstydnego sama?" – odpowiadają księżom 9-latki. I tu nikt nie protestuje.
Według wizji rządzących, edukacja seksualna w szkołach i przedszkolach ma być czymś najstraszniejszym, co może spotkać polskie dzieci. A standardy WHO to jakaś potworność, przed którymi trzeba je bronić.
Od kilku dni jesteśmy świadkami burzy wokół masturbacji i seksualizacji dzieci. I chyba nigdy dotąd hasła te nie było tak publicznie eksploatowane jak dziś. Nie tylko politycznie, również przez katolików. Jeden z biskupów wręcz nazwał edukację seksualną "niebezpieczną pokusą szatana", sprzeciwiają się też katoliccy lekarze.
"Jesteśmy zobowiązani do zdecydowanego sprzeciwu wobec autorytarnego wprowadzania tych groźnych dla zdrowia i życia dzieci programów" – katolickie stowarzyszenie lekarzy wydało nawet specjalne oświadczenie. Wytyka, że według standardów WHO stołeczne dzieci jako 4-latki będą się uczyć o masturbacji, jako 6-latki - o wyrażeniu zgody na seks, a jako 9-latki - o pierwszych doświadczeniach seksualnych i orgazmie.
Wchodzi z butami w seksualność dzieci
Niech protestują, skoro nie zgadza się to z ich światopoglądem. Ale dlaczego milczą, gdy Kościół o sprawy seksualne również pyta już 9-letnie dzieci (a wcześniej nawet 7-taki, które poszły wcześniej do szkół i komunię miały w II klasie)?
W całej burzy, która przetacza się przez Polskę, nikt głośno nie mówi, że edukacja seksualna odbywa się w Kościele. A księża już podczas pierwszej spowiedzi potrafią zapytać 8, 9-latki o "sprawy nieczyste" i "bezwstydne". Tymi pytaniami nie raz wywołują w dzieciach strach, wstyd, a czasem wprost pytanie "o co chodzi", bo wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiały. Tak naprawdę Kościół sam niejako prowokuje dzieci do myślenia na ten temat. Wyprzedza rodziców, robi to za nich. Wchodzi z butami w seksualność dzieci, potem młodzieży. I nikomu to nie przeszkadza?
Dziś większość przeciwników edukacji seksualnej w szkołach krzyczy, że sami chcą wychowywać swoje dzieci i nie godzą się by, seksualna indoktrynacja odbywała się w szkołach i aby ktoś robił to za nich. A jednocześnie godzą się, by ich dziecko przy konfesjonale "edukował" ksiądz. Albo, by z ambony mówił o masturbacji, bo tak zdarza się podczas rekolekcji dla 13-14-latków. Albo, by w sprawach seksualnych uświadamiała ich katechetka podczas lekcji religii.
"Czy myślałem chętnie o sprawach nieczystych"
Na taką kościelną edukację, nastawioną na wstyd i poczucie winy w młodych ludziach, jest powszechna, katolicka zgoda. Choć same pytania z rachunku sumienia dla dzieci zmroziły już niejednego rodzica, nic się w tej kwestii nie zmienia. One wiele mówią o kościelnej edukacji seksualnej. PiS najwyraźniej do tego zmierza.
Dzieciaki z najmłodszych klas, przed I komunią św., przynoszą takie ulotki do domu. Instrukcje, jak i z czego się spowiadać, są też na stronach internetowych niemal każdej parafii. One dopiero dają dzieciom do myślenia. Niewiele ich w zamian ucząc.
"Czy jestem wstydliwa(wy) w myślach i spojrzeniu?, "Czy złe i nieczyste myśli staram się zaraz od siebie odrzucić?", "Czy myślałam(łem) chętnie o sprawach nieczystych?". "Czy patrzyłam (łem) na nieskromne rzeczy?". "Czy robiłam(łem) coś bezwstydnego sam..., z kimś?, "Czy pragnęłam(pragnąłem) coś nieskromnego widzieć..., słyszeć..., czynić?" – to jedna z porcji takich pytań.
Efekt jest taki, że 9-, czy 10-letnie dziecko samo musi się z nimi zmierzyć. Nie ma obok nauczyciela, edukatora, który pomoże, wesprze, wyjaśni. Jest za to ksiądz, który go oceni. I nie chodzi tylko o dziś. Tak jest przecież od zawsze.
"Czy nie bawię się swoim ciałem?"
Tu mamy przykład pewnej broszurki dla 9-latków. Przygotowało ją świeckie wydawnictwo, ale treść została zatwierdzona przez władze kościelne, o czym informował serwis mamadu.pl. Znalazły się w nim pytania: "Czy nie bawiłem się z kimś w nieprzyzwoite zabawy? Czy nie bawię się swoim ciałem, dotykając miejsc intymnych? Czy nie oglądałem filmów lub czasopism zawierających treści pornograficzne? Czy nie oglądam w internecie stron przeznaczonych dla dorosłych?".
Im starsze dzieci, tym widać większe wchodzenie z butami w ich seksualność. A także brutalne nazywanie rzeczy po imieniu, np.: "Czy popełniam grzechy nieczyste: uczynki z innymi, samogwałt, oglądanie pornografii (czasopisma, filmy, internet), złe rozmowy?".
Dwa lata temu głośna na całą Polskę była historia z Jabłonowa Pomorskiego. 12-letnie dzieci przyniosły do domu pytania: "Czy oglądam pornografię?, czy się masturbuję, czy uprawiam pozamałżeńskie stosunki płciowe?". Rodzice rozpętali medialny szum. – Kościół nie jest miejscem, w którym córka powinna dowiadywać się o sprawach intymnych i na pewno nie w sposób tak "nagły i brutalny". Wolałbym przygotować wcześniej córkę na takie tematy – oburzał się jeden z ojców. Ksiądz, który wpadł na pomysł przyspieszonej edukacji seksualnej dla 12-latków, wyjaśniał, że wszystko "jest zgodne z nauką Kościoła" – opisywaliśmy w naTemat.
"Mają poczucie, że popełniają potworny grzech" Zapytaliśmy wtedy edukatorkę seksualną o efekt kościelnych nauk i wchodzenie z nimi w intymność młodych ludzi. Aleksandra Józefowska z Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton, przy Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny odpowiedziała, że na ich telefon zaufania dzwoni bardzo dużo chłopców: – Mają poczucie, że popełniają potworny grzech. Opowiadają o masturbacji drżącym głosem, są wystraszeni. I może Kościół chce odegrać swoją rolę w edukacji seksualnej, to przepaść między dogmatami, a nauką jest ogromna i jej nie przeskoczymy.
Przepaść dziś widać jeszcze większą. Rząd PiS pokazał do jakiej edukacji seksualnej zmierzamy. Kto wie, czy nie przypiszą w niej większej roli katechetom?