Reklama.
Lisiak o "pedalskich związkach"
Historia o przymusowej wysiadce Ireneusza Lisiaka z pociągu PKP Intercity rozgrzała nie tylko prawicowe media. W rozmowie z pasażerką związki homoseksualne określił jako "pedalskie", co skończyło się tym, że kierownik pociągu go wyprosił.
Historia o przymusowej wysiadce Ireneusza Lisiaka z pociągu PKP Intercity rozgrzała nie tylko prawicowe media. W rozmowie z pasażerką związki homoseksualne określił jako "pedalskie", co skończyło się tym, że kierownik pociągu go wyprosił.
Lisiak opuścił skład w asyście policji na dworcu we Wrocławiu. Powód? Jak tłumaczyło PKP, "zachowanie pasażera zatem przekroczyło granice przyjętych zasad współżycia społecznego i zakłóciło spokojną podróż innych pasażerów".
– Powiedziałem, że mnie wkurza, że wnuki będą musiały płacić na tych wszystkich libertynów, którzy nie mają dzieci, którzy są w związkach homoseksualnych - powiedziałem "pedalskich" – tłumaczył Lisiak w rozmowie z Radiem Poznań.
Obrońcy pisarza traktują wyproszenie Lisiaka z pociągu jako zagrożenie dla wolności słowa. Z drugiej strony barykady są ci, którzy wskazują, że pisarz obraził nie tylko społeczność LGBT. Zdaniem wielu pokazał też dobitnie swój stosunek do świata otwartego na tolerancję i różnorodność.
Kim jest człowiek, który dla skrajnej prawicy stał się symbolem o wolność słowa, a także kimś, kto odważył się bronić tradycyjnych wartości w krucjacie przeciw zgniłemu Zachodowi?
Wzmianki o nim pojawiły się jeszcze w głębokim PRL-u. Brał udział w protestach studenckich w 1968 r. Znalazł się wśród studentów, którzy zostali relegowani z uczelni za udział w demonstracjach. Został ukarany kilkuletnim zakazem studiowania. I to w związku z tymi wydarzeniami prezydent Bronisław Komorowski odznaczył go w 2011 roku Krzyżem Wolności i Solidarności.
"Nie musimy płacić Żydom"
Ireneusz Lisiak jest znany z artykułów w narodowym piśmie "Myśl Polska". Publikował tam przez kilkanaście lat. Rozpoznawalność w środowisku narodowców przyniosły mu też książki o tematyce historycznej. Co ciekawe, nie jest historykiem, ale pisarzem z publicystycznym zacięciem. Głównym tematem badawczym są Żydzi. Dlaczego zainteresował się akurat nimi?
"Dziś wielu historyków omija problemy żydowskie, a już pisząc o okupacji i Żydach czynią to na kolanach, przyjmują wobec każdego stwierdzenia padającego z ust obywatela żydowskiego jako prawdę objawioną" – tłumaczył w rozmowie z "Myślą Polską".
Książka pisarza "Żydowscy kolaboranci Hitlera" miała przełamać tabu na temat roli Żydów w czasie II wojny światowej. – Jeśli mówimy o kolaboracji Żydów, to dotyczy to kolaboracji z Sowietami. O kolaboracji z Niemcami nie wiemy prawie nic, lub bardzo mało. (...) Za to internet wypełniony jest wypowiedziami lemingów, którzy wstydzą się, że są Polakami, wszędzie widzą antysemitów, a jednostkowy przypadek drańskiego zachowania rozciągają się na cały naród – mówił.
W promocji jego dzieła uczestniczył Stanisław Michalkiewicz, inny prawicowy publicysta znany z licznych wypowiedzi o Żydach.
"Mocną stroną książki jest niewątpliwie jej bibliografia. Autor zebrał w niej świadectwa (pamiętniki i wspomnienia Żydów z II wojny światowej) oraz dokumenty ilustrujące współpracę Żydów z Niemcami. (…) W ten oto sposób odsłania się prawdziwy, szokujący obraz tego, w jaki sposób dzieło eksterminacji zaangażowani byli sami Żydzi" – w taki sposób zachęcał do jej lektury portal prawy.pl.
Inna praca Lisiaka pt. "Nie musimy płacić Żydom" traktowała o roszczeniach tych, którzy utracili majątki w Polsce.
Historycy o książkach Ireneusza Lisiaka
Dorobek pisarski w rozmowie z naTemat kwitowali historycy. – Ten człowiek nie ma żadnego dorobku, żadnych publikacji, które pozwoliłyby mówić o nim jako o historyku. (…) To jest normalny antysemita, którego trzeba odsunąć na margines – ocenił prof. Andrzej Friszke.
Z kolei dr Wiesław Bułhak z IPN powiedział, że jeśli już ktoś pisze pod hasłem Żydowscy kolaboranci Hitlera o historii, to gdzieś w podtekście takich publikacji jest antysemityzm, „bo to są wszystko sprawy niejednoznaczne, a używane do wojen ideologicznych stają się strasznie uproszczone” – tłumaczył pracownik IPN.
Najgorszy wynik na liście PiS
W 2007 r. Ireneusz Lisiak startował w wyborach parlamentarnych jako kandydat PiS na posła z Małopolski z listy nr 6. I przepadł z kretesem, bo uzyskał najsłabszy wynik z całej listy – zaledwie 68 głosów. Przepaść ilustrują też liczby innych nazwisk: Zbigniewa Ziobro (164 681 tys. głosów), Zbigniewa Wassermanna (6478 głosów) czy Ryszarda Terleckiego (4246 głosów).
W 2007 r. Ireneusz Lisiak startował w wyborach parlamentarnych jako kandydat PiS na posła z Małopolski z listy nr 6. I przepadł z kretesem, bo uzyskał najsłabszy wynik z całej listy – zaledwie 68 głosów. Przepaść ilustrują też liczby innych nazwisk: Zbigniewa Ziobro (164 681 tys. głosów), Zbigniewa Wassermanna (6478 głosów) czy Ryszarda Terleckiego (4246 głosów).