Warszawski transport miejski daleki jest od ideału. Rowery nie sprawią, że nagle się nim stanie. O tym, czym najlepiej podróżować po mieście oraz o "bezsensowności" komunikacji warszawskiej rozmawiamy z Janem Rutkiewiczem, urbanistą i byłym burmistrzem dzielnicy Warszawa-Śródmieście.
Zależy skąd dokąd się podróżuje. Najlepiej jeździć metrem, ewentualnie z przesiadką, funkcjonuje względnie sprawnie. Ale z punktu widzenia sensowności ekonomicznej, z warszawskim transportem jest źle.
Dlaczego?
W mieście mamy bardzo rozrzuconą zabudowę i małą gęstość zaludnienia. Weźmy dla przykładu Barcelonę – 100 kilometrów kwadratowych, mniej więcej tyle samo mieszkańców co Warszawa. Nasza stolica natomiast zajmuje obszar 500 kilometrów kwadratowych. Pojedynczy przystanek w Barcelonie obsługuje 5 razy więcej mieszkańców niż jego warszawski odpowiednik. Jest bardziej opłacalny, więc tam kupuje się nowe, lepsze pojazdy. U nas nie da się tego zrobić. Już druga linia metra jest przedsięwzięciem "na granicy sensowności".
Jeśli zarobi, to ledwo co. Z trudem wytyczono stacje, które mogą obsłużyć wiele osób. Powtarzam, przez rozrzucenie zabudowania, znalezienie sensownego miejsca, w mocno zaludnionym miejscu, jest wyczynem. Budowa kolejnej, trzeciej linii jest zupełnym absurdem. Jej plany w dokumentacji urbanistycznej widnieją od dziesięcioleci. Ma ona przebiegać na odcinku kilku kilometrów, pod parkami i Wisłą. Będzie totalnie niepotrzebna, a trzeba taką linię utrzymać.
Co z komunikacją samochodową?
Jest bardzo utrudniona. Mamy rzadką sieć uliczną, rzadkie zabudowanie, nie ma którędy jeździć. Samochód jest bardzo dobrym środkiem transportu, wygodny, decydujemy, gdzie chcemy jechać, nie trzeba dźwigać zakupów, lepszy niż rower. Ale w rezultacie mamy korki. Wynika to z kopiowania systemu amerykańskiego. Mieszkamy sobie na peryferiach miasta, w spokojnej dzielnicy, samochodem dojeżdżamy do pracy. Ale dla Amerykanów odległość 500 kilometrów to wcale nie tak dużo. U nas 50 kilometrów stwarza problem. Dodatkowo w Warszawie wszędzie jest daleko. Zapomina się jednak, że jeśli chodzi o rozwój sieci ulic jesteśmy pół wieku w tyle za Europą Zachodnią i sto lat za USA.
Jak temu zaradzić?
Mamy aspiracje, czerpiemy wzorce z innej cywilizacji, ale nie mamy u siebie warunków, by je zastosować. Ta kwestia jest problemem nie od dziś. Już przed wojną zwracano na to uwagę. Wtedy mieliśmy gęstą zabudowę i rzadką sieć ulic. Po wojnie nadal mamy złe rozmieszczenie ulic i dodatkowo rozrzuconą zabudowę. Nie ma na to jednolitego sposobu. W miarę rozwoju miasta, ta kwestia będzie się samoistnie rozwiązywać, ja niestety, jako człowiek starszy już tego nie doczekam.
W jaką gałąź transportu miejskiego najlepiej inwestować?
Moim zdaniem bardzo sensownie postąpiło miasto inwestując w tramwaje. Słabo rozwija się transport autobusowy, ale i tak jest o niebo lepiej niż 15 lat temu. Inne środki transportu są mało opłacalne. Ten stan rzeczy po latach się zmieni. Ale póki co, tramwaje i autobusy powinny być priorytetem. One pociągną za sobą rozwój innych gałęzi transportu.
Czym jeździ się najbezpieczniej?
Zgodnie ze statystykami, prym wciąż wiodą samoloty, koleje i metro. Dlatego, że nie wchodzi w konfrontację z ruchem kołowym-samochodowym i pieszym. Metro, które przemieszcza się pod ziemią jest z natury bezpieczniejsze.
Jak się ma warszawska infrastruktura rowerowa?
Źle. Zresztą ja jestem przeciwnikiem wytyczania ścieżek rowerowych. Dobrze byłoby wziąć wzór z Amsterdamu. Tam nie ma specjalnych miejsc dla rowerów. Można jeździć wszędzie. Najważniejszy jest pieszy, następnie rowerzysta musi uważać na pieszego, a kierujący samochodem musi mieć na uwadze zarówno pieszego, jak i cyklistę. Tam to działa znakomicie. Nikt nikomu nie przeszkadza, wszyscy się przyzwyczaili do takiego stanu rzeczy, nie ma sztucznej segregacji.
W Polsce może być ciężko wprowadzić takie rozwiązanie...
Tak. Potrzebna jest do tego pewna kultura współżycia i poruszania się po obszarach wspólnych. W Polsce tego nie ma. Jedzie sobie kierowca, bez poszanowania praw innych: "Uwaga, to jadę ja cham, jestem na drodze najważniejszy i wszyscy muszą mi ustępować". Dochodzi nawet do tego, że w parkach wytycza się osobne ścieżki rowerowe i w poprzek nich przejścia dla pieszych. To przecież absurd. Z parku, gdzie może przyjść sobie każdy robią sieć ulic, tyle że dla rowerów. Trzeba jeździć prawą stroną i przechodzić z alejki w alejkę w ściśle określonym miejscu? Ścieżki rowerowe mają sens tylko w przypadku terenów podmiejskich, na dłuższych odcinkach, gdzie rzeczywiście trzeba tym rowerzystom dobudować asfaltowych dróg, żeby nie musieli jeździć po wertepach.