Dziennikarz "Gazety Wyborczej" Tomasz Surdel pobity w Wenezueli.
Dziennikarz "Gazety Wyborczej" Tomasz Surdel pobity w Wenezueli. Fot. Facebook.com / Tomasz Surdel
Reklama.
– Późnym wieczorem jechałem przez Bello Monte, dzielnicę Caracas – wspomina Tomasz Surdel. Z jego relacji wynika, że w pewnym momencie został zatrzymany przez uzbrojone osoby w czarnych kominiarkach.
Na łamach "Wyborczej" Surdel wyjaśnił, że zamaskowani ludzie byli członkami FAES, oddziałów specjalnych wenezuelskiej policji, które zyskały miano szwadronów śmierci. To formacja lojalna wobec prezydenta Nicolasa Maduro i słynąca z bezwzględności.
"Zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu"
Dalej wydarzenia miały dramatyczny przebieg. Dziennikarzowi kazano wysiąść z samochodu pod pretekstem zadania kilku pytań. Wtedy założono mu worek na głowę i zaczęto bić. – Tłukli mnie czymś twardym, pewnie kolbami, głównie po twarzy. Dostałem też kilka mocnych ciosów żebra. Gdy skończyli i ściągnęli worek, zobaczyłem przed oczami wylot lufy pistoletu – wspomina Surdel.
Osoba, która trzymała pistolet pociągnęła za spust, ale broń nie była naładowana. – Mężczyźni w kominiarkach – śmiejąc się – wsiedli do swojego pikapa i odjechali, zostawiając pobitego na drodze – mówi dziennikarz. Po całym zajściu zadzwonił do wenezuelskiego kolegi, który jest ratownikiem medycznym. Ten pomógł mu pozbierać się po pobiciu.
U korespondenta "GW" nie stwierdzono żadnych złamań. On sam na razie nie wie, czy zostanie w Wenezueli i podkreśla, że musi dojść do siebie.
Na profilu International Press Institute na Twitterze opublikowano zdjęcie pobitego dziennikarza. IPI jest organizacją międzynarodową zajmującą się m.in. ochroną wolności prasy.
Kryzys w Wenezueli
Kryzys polityczny i gospodarczy w Wenezueli to wciąż temat, który nie znika z czołówek światowych mediów. W styczniu USA odwołały z Wenezueli część swojego personelu dyplomatycznego. Podobną decyzję podjęły Niemcy kilka dni temu.
W kraju, w którym władzę sprawuje socjalista Nicolas Maduro, sytuacja stale się pogarsza. Chodzi o zwykłe warunki do życia oraz kwestie bezpieczeństwa. Ostatnio doszło do wielkiego "blackoutu" – prawie w całym kraju nie było prądu. Co za tym idzie – zabrakło wody, lekarze nie byli w stanie ratować życia w szpitalach, na ulicach zaczęli grasować szabrownicy. 
źródło: "Gazeta Wyborcza"