Rosyjska telewizja państwowa podała, że służby bezpieczeństwa udaremniły kolejny zamach na Władimira Putina. Tym razem niedoszłymi mordercami rosyjskiego premiera ma być trójka Czeczenów. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, są jednak bardzo sceptycznie nastawieni do tych informacji. Pojawiają się bowiem zaledwie sześć dni przed wyborami prezydenckimi.
Rosyjski Kanał Pierwszy twierdzi, że Czeczenów zatrzymano już w styczniu, gdy przypadkowo wysadzili wynajmowane przez siebie mieszkanie w ukraińskiej Odessie.
Jeden z nich zginął w wyniku eksplozji, lecz pozostała dwójka trafiła w ręce stróżów prawa. Razem z nimi znaleziono podobno laptopa, który zawierał wiele nagrań sugerujących zainteresowanie rosyjskim premierem. Po kilku tygodniach przesłuchań mężczyźni mieli przyznać, że planowali zamordować Putina na zlecenie lidera czeczeńskich bojowników, Doku Umarowa.
Plan Według rosyjskich mediów, dwóch niedoszłych zamachowców przyjechało do Odessy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Na miejscu spotkali się z przybyłym z Londynu Adamem Osmajewem, który był ich instruktorem i dowódcą.
Każdego dnia konwój z Władimirem Putinem przejeżdża przez jedną z głównych moskiewskich ulic, Prospekt Kutuzowa. To tam, zdaniem śledczych, Czeczeni planowali zabić rosyjskiego premiera dzień po wyborach, 5 marca. Użyliby do tego potężnej miny przeciwpancernej. - Rozerwałaby na pół ciężarówkę – powiedział reporterom anonimowy oficer ukraińskich służb bezpieczeństwa. - Nie potrzebowaliśmy nawet zamachowca-samobójcy, chociaż ten, który zginął, był gotowy w razie konieczności się poświęcić – zeznaje na upublicznionym filmie Osmajew, który liczy, że dzięki współpracy uniknie ekstradycji do Rosji.
Na wszelki wypadek mężczyźni chcieli własnoręcznie stworzyć dodatkowy ładunek. W lokalnych sklepach kupili niezbędne chemikalia i wróci do kryjówki. Wtedy wysadzili własne mieszkanie.
Biznesmen czy Putin?
Historia wzbudza jednak wiele wątpliwości. Skoro zamachowców zatrzymano w styczniu, dlaczego mówi się o nich dopiero teraz – i to na sześć dni przed wyborami prezydenckimi? - Kilka tygodni temu prasa na Ukrainie podawała, że ci sami Czeczeni planowali zabić lokalnego biznesmena. Spekuluje się też, że tego laptopa wymyśliła sobie ukraińska policja. To wszystko wydaje się szyte grubymi nićmi, zwłaszcza że
wypływa w takim terminie. Gdyby zagrożenie naprawdę istniało, to raczej nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli – mówi naTemat dr Wojciech Górecki, ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich. Specjalista przyznaje jednak, że w Czeczenii nie brakuje grup, którym mogłoby zależeć na zabiciu rosyjskiego premiera. - Śmierć Putina osłabiłaby Kadyrowa [czeczeńskiego prezydenta – red.], który jest jego protegowanym, więc skorzystaliby na niej dżihadyści. Dlatego nie można całkowicie wykluczyć, że ktoś mógł planować zamach na Putina. Ale zanim dziennikarze dotrą do Odessy i to zweryfikują, będzie już po wyborach – dodaje.
Podobnego zdania jest dr Piotr Kuspys z Fundacji Pułaskiego. - Szanowane ukraińskie media nie traktują tej sprawy poważnie. Zwłaszcza w kontekście Czeczenów – równie dobrze moglibyśmy usłyszeć, że to Gruzini próbowali go zabić, bo też mają swoje powody. Gdyby informacja o zamachu była prawdziwa, to by jej nie ujawniono. Ale jako plotka ma szansę pomóc Putinowi, szczególnie w poprawieniu jego wizerunku na świecie, bo może wywołać dla niego jakieś współczucie związane z rzekomym zagrożeniem życia – twierdzi.
Powtórka z rozrywki
Również w samej Moskwie informacja o zamachu prowokuje sceptycyzm. - Ludzie dziwią się, dlaczego ujawniono ją dopiero sześć dni przed wyborami – powiedział Christopher
True, reporter al-Jazeery. - Przypomina to sytuację sprzed czterech lat, gdy w dniu głosowania służby również ogłosiły, że zapobiegły zamachowi na Putina – dodał.
Wtedy zatrzymano Szahwełada Osmanowa, który rzekomo planował zastrzelić ówczesnego prezydenta z karabinu snajperskiego. Najpierw podawano, że pochodzi z Tadżykistanu. Później okazało się, że był Dagestańczykiem. Nigdy jednak nie stanął przed sądem i nie wiadomo, jaki jest jego los.