
Przede wszystkim to gwarancja tego, że twoim zarostem albo fryzurą zajmie się specjalista, a nie osoba przypadkowa. Widzisz, barber shopy pojawiły się w Polsce pięć lat temu. Pierwszy powstał na warszawskiej ulicy Koszykowej, my byliśmy drudzy.
Tutaj musielibyśmy cofnąć się o kilkadziesiąt lat. Po drugiej wojnie światowej w Polsce istniało jeszcze prawdziwe fryzjerstwo męskie, jednak z czasem komunizm doprowadził do sytuacji, w której zaczęła rządzić bylejakość.
Bo najzwyczajniej w świecie nie udaje się to. Podam ci przykład: ponad 1,5 roku temu napisała do nas pewna szkoła fryzjerska; deklarowała, że chce przywrócić kierunek męski i pytała, czy przyjmiemy jej praktykantów.
Nawet jeśli ma doświadczenie fryzjerskie, to najpierw czeka go pół roku ciężkiej nauki. Trenuje codziennie na pięciu, sześciu modelach, aby wypracować sobie odpowiednią płynność pracy rąk.
Chodzi o to, że statystyczny klient zgłasza się do nas co trzy, cztery tygodnie. Dlatego edukujemy panów, jak zadbać o zarost pomiędzy wizytami. Mówimy mu: przyjdź z własnym sprzętem, a pokażemy, jak właściwie go używać, pozwoli to odświeżać samodzielnie efekty wizyty w barber shopie.
Owszem, jednak wszystko zmierza w dobrym kierunku. Tutaj znów należałoby cofnąć się w czasie: po roku 1989 staliśmy się społeczeństwem bardziej świadomym. Zaczęliśmy zwiedzać świat, porównywać się z mieszkańcami innych państw.
Najtańsze salony to zupełnie inna bajka. Takie miejsca odwiedza człowiek, który nie przywiązuje dużej wagi go wizerunku, idzie ostrzyc się "bo już musi", do pierwszego fryzjera, który może go przyjąć. Idzie do pierwszego z brzegu zakładu; ma być szybko i tanio. Może to być również salon z jakiejś sieci, gdzie za byle jaką usługę nie płaci nawet fryzjerowi, tylko wrzuca należność do automatu.